"Nie zadzieraj z żałobnikiem"


Fabuła jest naciągana, a czasem wręcz absurdalna, ale twórcy [w tym przypadku dwóch kaskaderów z bogatym dorobkiem, czyli Chad Stahelski i David Leitch oraz scenarzysta filmów z Dolphem Lundgrenem(!) – if you know what i mean] nie oszukują widzów. Nie zależy im na tym, aby udowodnić odbiorcom, że w tej produkcji chodzi o coś więcej niż tylko to, co widać na ekranie, a wierzcie mi - widać sporo. Fantastyczna prezentacja sztuk walk, więcej headshotów niż w filmach o zombie, świetne ujęcia i bardzo dynamiczny montaż, który napędza akcję! Nie można także zapomnieć o genialnie dopasowanej ścieżce muzycznej. Całość tworzy naprawdę dobry pastisz filmów gangsterskich i sensacyjnych z lat 90.
Gra
aktorska pasuje doskonale do klimatu całej produkcji. Nie porywa i na
pewno nie jest godna zdobycia żadnej statuetki (swoją drogą, ciężko ją
zdobyć nawet wtedy kiedy gra jest tego warta - patrz: przypadek Leo
DiCaprio), ale bawi i przede wszystkim nie przeszkadza w odbiorze filmu.
A jej swoista kanciastość doskonale sprawdza się jako narzędzie, dzięki
któremu można równoważyć granicę między realnością a przerysowaniem
bohaterów. Pomimo wyrównanego poziomu aktorstwa największym
rozczarowaniem Wicka był Alfie Allen, młody aktor znany z Gry o tron,
natomiast Keanu Reeves chyba odnalazł znów swoje miejsce w kinie.
Małomówny, zamknięty w sobie, nieprzenikniony John Wick sprawia wrażenie
człowieka nie tyle zrozpaczonego, ale lekko obłąkanego (i mocno
zdeterminowanego). Zdecydowanie ogląda się go z uśmiechem na ustach.
Zanim wybierzecie się do kina na ten seans spróbujcie nie wyobrażać
sobie wrażeń po jego zakończeniu. Miejcie świeży, otwarty i spragniony
prostej rozrywki umysł. Kiedy już przygotujecie się w ten niewyszukany
sposób idźcie do kina, rozsiądźcie się w fotelu i cieszcie się obrazem
czystej i nieujarzmionej chęci zemsty, która (co z pewnością zauważycie w
trakcie) nie zawsze bywa słodka.
Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU.