28 grudnia 2012

Jenna Burtenshaw - Wintercraft


Jenna Burtenshaw zadebiutowała na literackim rynku książką Wintercraft. Mimo wielu krytycznych recenzji, jakaś tajemnicza moc przyciągała mnie do tej powieści, jak magnes. Tak samo było zresztą z „Kruczoborem”. Dziś jestem już po lekturze obu tych książek i muszę się w związku z tym przyznać do odkrycia, że tajemniczą siłą, która przyciąga mnie do tego typu lektur musi być „wewnętrzne dziecko”, którego cząstki mimo upływu lat we mnie pozostały. Dziwi mnie, że recenzenci tak krytycznie oceniali tę pozycję, nie zauważając przy tym, że książka ta jest po prostu przeznaczona dla młodzieży i nie przedstawia klasyki gatunku.

Albion, kraj który od lat prowadzi wojnę z Kontynentem. Walki trwają tak długo, że tak naprawdę już nikt nie pamięta od czego się zaczęło. Jednak, wojna jak to wojna zawsze pociąga za sobą ofiary. Miasto Morvane od lat nie było nękane przez strażników, przybywających w granice jego murów w poszukiwaniu kolejnych ludzi zdolnych do utrzymania broni. Mimo że okoliczne miasta ginęły jedno po drugim, Morvane było omijane przez czujne oczy Wysokiej Rady. Jednak wszystko to trwało do czasu… Pewnego dnia Rada znów przypomniała sobie o tym mieście. W tym samym dniu piętnastoletnia Kate Winters odkryła w sobie tajemniczą moc, która ściągnęła na jej głowę ogromne niebezpieczeństwo.

Wintercraft nie jest książką najwyższych lotów. Dla dorosłych zdecydowanie będzie zbyt słaba fabularnie i językowo, nie mniej jednak młody czytelnik zaczynający z tym gatunkiem powinien być urzeczony jej prostotą. Dzięki temu, że nie jest zbyt skomplikowana czyta się ją szybko i łatwo. Nie wymaga od odbiorcy zbyt dużego wysiłku intelektualnego, co także powinno stanowić plus dla młodszych czytelników, którym marzy się odpoczynek.

Fabuła nie stanowi najmocniejszej karty tej historii. Jednak jej plusem są bohaterowie. O ile główna bohaterka nie jest scharakteryzowana najlepiej, co generalnie wydaje mi się być wynikiem braku umiejętności konstruowania żeńskich postaci przez Jennę Burtenshaw, o tyle strażnik Silas oraz, przyjaciel Kate, Edgar są wykreowani dosyć ciekawie.

Nie mogę z czystym sumieniem polecić tej powieści każdemu, nie mniej jednak nie zgadzam się z opiniami, że jest to bardzo słaba pozycja. Czytałam naprawdę kiepskie książki napisane przez grafomanów, którym powinno się zakazać sprzedaży pióra, długopisu etc. Wintercraft, plasuje się natomiast gdzieś pośrodku listy książek młodzieżowych, powiedzmy na półce „znośne/całkiem dobre”. Jak już zresztą wspominałam, odbiorcami tej pozycji powinny być osoby młodsze. Gdyż ogromne wymagania starszych i bardziej ambitnych czytelników miażdżą tę książkę, co wydaje mi się być niesprawiedliwe, gdyż jestem przekonana, że małoletni książkofil, posiadający odpowiednie predyspozycje, czyli cierpliwość oraz sporą dawkę wyobraźni będzie w stanie pokochać historię o Kate i tajemniczej księdze należącej do jej rodziny od wieków.

Ocena: 3+/6

Tytuł: Wintercraft
Autor: Jenna Burtenshaw
Cykl: Wintercraft tom I
Ilość stron: 304
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2011
Cena: 29,90 zł

27 grudnia 2012

Trudi Canavan - Gildia magów

Z magią już tak jest, że jak raz się w niej rozsmakujesz, to na zawsze wpadasz w jej objęcia i łakniesz jej w każdej formie, czy to literackiej, czy to kinematograficznej, czy jakiejkolwiek. Z tego właśnie zamiłowania tworzą się takie pozycje literackie jak Harry Potter, Opowieści z Narnii, wszelkie historie ze Świata Dysku Terrego Pratcheta, czy też Trylogia Czarnego Maga pisarki Trudi Canavan. Pierwszy tom cyklu zebrał różnorakie opinie wśród krytyków i recenzentów, dlatego też postanowiłam przekonać się na własnej skórze z czym mają do czynienia miłośnicy fantastyki, kiedy sięgają po książkę Gildia magów.

Co roku, magowie miasta Imardin zbierają się by przeprowadzić „Czystki”, co powoduje wśród, wywodzących się z niższej klasy, mieszkańców dosyć agresywne reakcje. Młodzi ludzie wykorzystują różne sposoby, by spróbować uprzykrzyć magom ich „pracę”. Jednym z nich jest rzucanie kamieniami w otaczającą ich ochronną tarczę. I choć jest to bezcelowe, to jednak nikt nie zaprzestaje tego procederu, po cichu licząc na to, że pewnego dnia, jeden z magów wykaże się nieuwagą i bariera osłabnie.  Tegoroczne oczyszczanie ulic miasta z włóczęgów i bezdomnych, miało wyglądać tak samo… do czasu, aż młoda dziewczyna imieniem Senea, podniosła kamień i cisnęła nim w stronę magów. Ku zdziwieniu tłumu i samej zainteresowanej, kamień przedarł się przez magiczną ochronę i ugodził jednego z magów w skroń. Tak rozpoczyna się przygoda dziewczyny, która chce zmienić nie tylko życie swoje ale także mieszkańców Imardinu.

Spotkałam się z wieloma porównaniami powyższego tytułu do przygód Harrego Pottera. Jednak uważam, że są one strasznie górnolotne i stanowią sporą nadinterpretację. Małoletni bohater posiadający magiczny talent występuje w wielu pozycjach literackich, gildii magów nie wolno mylić z Rowlingowską szkołą magii, a wydarzenia zawarte w obu książkach dotyczą zupełnie innych spraw.

Autorka postanowiła skupić się na dwóch rzeczach, mianowicie na przemianie wewnętrznej głównej bohaterki oraz na intrygach odbywających się na terenie gildii magów. I te drugie zdecydowanie bardziej przyciągają uwagę czytelnika. Sama fabuła zasługuje na pochwałę, jednak dynamika akcji została źle rozłożona. Pierwsze rozdziały szalenie nużą – opowiadają o tym jak bohaterka ukrywa się przed szukającymi ją magami – jestem przekonana, że opisy te można było zminimalizować. Druga część powieści, opowiadająca o nauce jaką pobiera dziewczyna w gildii zdecydowanie rytmizuje tempo i pobudza czytelnika.

Gildia magów nie jest powieścią górnolotną, nigdy też nie będzie tytułem reprezentującym klasyczną fantastykę, jednak z całą pewnością doskonale broni dobrego imienia książek młodzieżowych, które ostatnimi czasy przeżywają oblężenie tandety z pod znaku romansów paranormalnych. Dlatego też, bawiłam się bardzo dobrze przeżywając przygody z Soneą i jej przyjaciółmi, a najlepsze wrażenie zrobili na mnie znienawidzeni przez wszystkich magowie. Ale polecam wam, abyście sami dowiedzieli się co jest w nich takiego interesującego.

Na zakończenie dodam tylko, że autorka zwieńczyła Gildię magów w bardzo ciekawy sposób, dzięki temu nabieramy ochoty na to by sięgnąć po kolejny tom zatytułowany Nowicjuszka.  Polecam!

Moja ocena: 4+/6

Tytuł: Gildia magów
Autor: Trudi Canavan
Cykl: Trylogia Czarnego Maga tom I
Ilość stron: 520
Wydawnictwo: Galeria Książki 2007
Cena: 35, 90 zł

22 grudnia 2012

Antologia Science fiction po polsku


Fantastyka naukowa, czy też inaczej science fiction jako gatunek literacki nie należy do grupy najprężniej rozwijającej się w Polsce. Dobrych pisarzy snujących swoje opowieści w odległej przyszłości lub opowiadających o ewolucji technologicznej, kosmosie itd. można by policzyć na palcach jednej ręki (powiedzmy sześciopalczastej). Nie mniej jednak istnieje rzesza ludzi, których celem jest zmiana wizerunku polskiej science fiction. Dzięki ich staraniom pod koniec 2012 roku ukazała się na naszym rynku antologia o wdzięcznym i niepozostawiającym wątpliwości tytule Science fiction po polsku. W poprawę kondycji polskiej fantastyki naukowej zaangażowało się wydawnictwo Paperback oraz tacy twórcy jak Jakub Ćwiek i Dariusz Domagalski. Wydawnictwo ogłosiło także konkurs, dzięki któremu swój talent i pomysły mogli zaprezentować młodzi i nieznani autorzy, których opowiadania zostały włączone do antologii. Co więc Polska ma nam do zaoferowania pod względem literatury sci-fi? Ano, całkiem sporo.

Na wstępie muszę przyznać, że wszystkie opowiadania prezentują indywidualny i niepowtarzalny klimat. Każdy z twórców miał bardzo ciekawy pomysł, który został przelany na papier w lepszy bądź gorszy sposób, nie mniej jednak cała antologia jest pozycją godną uwagi. Otwierające ją opowiadanie pod tytułem Samolubny gen „dobrze żarło a zdechło” co oznacza, że miało ogromny potencjał jednak banalne zakończenie. Następne opowiadanie, którego autorem jest Paweł Paliński jest dosyć skomplikowanym tworem, charakteryzującym się mało przystępnym językiem. Jest to jednak historia interesująca i wierzę, że znajdzie swoich odbiorców. Jednak dopiero trzecie opowiadanie Upiorny błękit przykuło moją uwagę. Dariusz Domagalski stworzył fantastyczną historię grozy rozgrywającą się w kosmosie, której zakończenie jest bardzo przewrotne. Kolejne, przezabawne opowiadanie Piotra Sarota jest jego debiutem wydawniczym – debiutem bardzo dobrym. Żałuję tylko, że historia zakończyła się w takim momencie, nie dlatego że zakończenie było nieciekawe, po prostu miałam ochotę czytać i czytać i czytać…

Nadejście zimy Andrzeja Sawickiego to historia usytuowana w szalenie ciekawym świecie, który z całą pewnością mógłby posłużyć jako tło do pełnoprawnej powieści. Niestety sama historia nie zainteresowała mnie tak jak powinna, szczególnie przez wzgląd na głównego bohatera – dosyć płytkiego karierowicza. Natomiast jeszcze raz zwracam uwagę na świat przedstawiony, gdyż jest szalenie oryginalny. Dosyć słabo wypadają opowiadania napisane przez panie, choć z dwóch zamieszczonych polecam zwrócić uwagę na to, które wyszło spod pióra Mileny Wójtowicz. Ostatnią perełką, która zdobi antologię jest nowoczesny kryminał Istvana Vizvary. Jestem przekonana, że ta historia zmrozi czytelnicze serca. Reszta opowiadań jest całkiem dobra, choć nie wzbudziły one we mnie zbyt dużych emocji.

Reasumując Science fiction po polsku to całkiem miła odmiana na polskim rynku. Dawno nie miałam do czynienia z polską fantastyką naukową, tak więc zdążyłam się za nią stęsknić. Antologii tej udało się udało się zapełnić tę pustkę (być może nie na długi czas, ale jednak). Polecam ją wszystkim spragnionym nowych wrażeń.

PS. Jedynym zauważalnym minusem jest dosyć wygórowana cena jak na antologię takich gabarytów.

Ocena: 4/6

Tytuł: Science fiction po polsku
Autor: Antologia Jakub Ćwiek i inni
Ilość stron: 256
Wydawnictwo : Paperback 2012
Cena: 34,00 zł
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

21 grudnia 2012

S. Andrew Swann - Wilczy miot


Okres wypraw krzyżowych rzadko stanowi tło dla wydarzeń opisywanych w literaturze fantastycznej. Krwawe i okrutne czasy krucjat stanowią przecież niesamowicie ciekawy fragment historii, który mimo że dla chrześcijan stanowi ciemną plamę na honorze to jednak nie sposób się go wyrzec. Właśnie ten okres wybrał sobie S. Andrew Swann by przedstawić historię pewnej dzikiej bestii działającej na usługach zakonu krzyżowców.

Rzecz dzieje się w trzynastym wieku na terenie dawnych Prus. Krzyżacy wykorzystują do nawracania pogan istoty, które z pewnością nie mają boskiego pochodzenia. Jedną z tych krwiożerczych bestii jest Lilia, osiemnastoletnia dziewczyna „wychowywana” od małego na maszynę do zabijania. Po dziesięciu latach bezwarunkowej służby u swego Pana, ma dość i dzięki opatrzności (być może boskiej) udaje jej się uciec poza mury zakonu. Na wolności, wycieńczona i ledwo żywa trafia na ludzi, którzy postanawiają otoczyć ją opieką. Nie wiedzą jednak, jaką mroczną tajemnicę skrywa. Czy dziewczynie uda się zapanować nad swoją wilczą naturą?

Swann miał naprawdę ciekawy pomysł i przemyślaną fabułę. Doskonale wyważył granicę między powieścią przygodową a paranormalnym romansem, dzięki czemu uniknął porównań do tytułów typu „Zmierzch” i „Drżenie”. Jednak coś nie gra w jego prozie. Tym czymś jest jego styl. Niby lekki a jednak na dłuższą metę męczący. Wszelkie opisy jakich używa sprawiają, że każda kolejna strona jest nużąca. Postaci momentami drażnią, momentami bawią, a główna bohaterka wydaje się mieć niewiele wspólnych genów z gatunkiem homo sapiens (nie biorąc oczywiście pod uwagę tego, że jest wilkołakiem), a mimo tego jest to lektura godna uwagi.

Oprócz tych wad, które wymieniłam, książka „Wilczy miot” posiada kilka zawoalowanych zalet. Autor dosyć często stawia w tej powieści pytania na temat Boga. Powiem więcej, co poniektórzy mogą ją uznać wręcz za heretycką. Nie unika też tematów tabu związanych z krucjatami. Przybliża nam ten okres w dziejach ludzkości i ukazuje, że krzyżowcy byli „instytucją” niejednorodną. Jednym naprawdę chodziło o szerzenie nauk Chrystusa, inni rzeczywiście pragnęli władzy, bogactw itp. Nie twierdzę oczywiście, że powieść tę należy traktować jako podręcznik do historii, nie mniej jednak z pewnością jest to pozycja, która opowiada o tym okresie w sposób całkiem przystępny. Warto też zwrócić uwagę na sposób ukazania wilkołaków w tej książce, gdyż jest on nieco odmienny od dotychczas znanego.

Moja radą dla tych, którzy jeszcze nie sięgnęli po „Wilczy miot” a jednak mają zamiar lub ciągle się wahają, jest taka by nie nastawiać się na oszałamiającą i spektakularną lekturę. Tę pozycję literacką należy potraktować jako intrygujące i świeże czytadło, które choć nie jest wykonane perfekcyjnie to posiada pewną charyzmę. Nie mogę jej polecić, gdyż nie chce brać odpowiedzialności za (ewentualne) wasze kiepsko ulokowane pieniądze, jednak przyznam, że sama przeczytałam tę książkę bardzo szybko i nie sprawiła mi zbyt wielu kłopotów.

Ocena: 3/6

Tytuł: Wilczy miot
Autor. S. Andrew Swann
Cykl: Wilczy miot tom 1
Ilość stron: 384
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2009
Cena: 35,00 zł 

20 grudnia 2012

Lisa Genova - Motyl


„To, że motyle żyją tak krótko, wcale nie znaczy, że ich życie jest tragiczne”

Motyle kojarzą się z ulotnością. Czymś nieuchwytnym, ale także kruchym i przemijającym. Pamięć osób cierpiących na Alzheimera jest właśnie krucha i ulotna jak motyl. Choć pewnie każdy zna różne dowcipy o dziadku, czy babci „którym zły Niemiec chowa różne rzeczy” to jednak problemy z jakimi muszą się borykać osoby cierpiące na tą dziedziczną chorobę wcale nie skłaniają do żartów. Postępująca demencja zwala z nóg i zmienia nie do poznania błyskotliwe i lotne umysły. Najgorsze jest jednak to, że człowiek dotknięty tą przypadłością traci całkowicie swoje jestestwo. Charakter człowieka budowany jest na podstawie całego jego dotychczasowego życia, więc co jeśli pewnego dnia zapominamy o tym kim byliśmy, kim są nasi bliscy i czym jest co nas otacza? Przerażająca wizja, która niestety wielu osobom na całym świecie nie jest obca.

Lisa Genova dopiero rozpoczyna swoją literacką karierę, jednak jej debiut wkradł się w serca milionów czytelników na całym świecie. Książka „Motyl” opowiada historię 50 letniej kobiety – poważanej pani profesor z Harvardu – której świat wali się z dnia na dzień, kiedy dowiaduje się że w jej mózgu postępuje choroba zwana powszechnie Alzheimerem. Bohaterka, niezależna kobieta sukcesu będzie musiała zmierzyć się z rychłym uzależnieniem od osób najbliższych; będzie także musiała pożegnać się ze wszystkimi rzeczami, które kocha np. czytaniem książek, smakiem ulubionych lodów oraz ukochanym mężem i dziećmi, których nie będzie w stanie rozpoznać. „Motyl” przedstawia wewnętrzny świat bohaterki i to jak próbuje ona zrozumieć od nowa wszystko to co ją otacza na zewnątrz. Opisuje też jej walkę, oraz uczucia towarzyszące stopniowemu popadaniu w umysłowe otępienie.

Powieść rozpoczyna się niewinnie i muszę przyznać, że moje pierwsze odczucia nie były zbyt zachwycające. Autorka używa prostego, surowego języka, brak jej plastycznych opisów i wszystkich innych rzeczy, których człowiek oczekuje od ckliwej i wzruszającej lektury. Jednak bardzo szybko przekonałam się, że taki a nie inny sposób budowania świata przedstawionego nie wynika z braku literackich umiejętności Lisy Genovy, ale jest świadomym wyborem dojrzałej i wrażliwej artystki. Autorka nie chce użalać się nad swoją bohaterką, gdyż ona sama też tego nie robi.

Język, jak wspomniałam wyżej, choć surowy i mało plastyczny jest wyśmienicie wyważony i stanowi wzorcowy przykład tego że nie trzeba długich wzruszających opisów, by wycisnąć z czytelnika łzy i zmusić go do refleksji. Genova opisuje życie bohaterki zwyczajnie, bez zbędnych ozdobników, dzięki czemu odbiorcy dużo łatwiej utożsamić się z postaciami wykreowanymi na kartach tej historii.

Ogromnym plusem fabuły „Motyla” jest sposób budowania napięcia. Pisarka rozpoczyna opowieść bardzo spokojnie, by następnie stopniowo wzmacniać wyżej wymienione i ostatecznie doprowadzić do momentu kulminacyjnego, po którym następuje przepiękna puenta (każdemu życzę by odkrył ją na swój sposób).

Powieść „Motyl” jest przepełniona refleksjami, smutnymi ale życiowymi prawdami oraz realizmem ludzkiego jestestwa. Zdecydowanie, więc adresowana jest do wrażliwych czytelników, nastawionych na duchową ucztę. Polecam, gdyż obok „Zanim umrę” Jenny Downham jest to jedna z najpiękniejszych książek, jakie miałam okazję w tym roku przeczytać.

Ocena: 6/6

Tytuł: Motyl
Autor: Lisa Genova
Ilość stron: 368
Wydawnictwo: Papierowy Księżyc 2012
Cena: 34,90 zł
Książkę wygrałam w konkursie organizowanym przez wydawnictwo PAPIEROWY KSIĘŻYC.

19 grudnia 2012

Wiera Szkolnikowa - Namiestniczka. Księga III


Namiestniczka, czy też Trylogia Suremu to jedna z bardziej znanych w Polsce pozycji literackich reprezentujących gatunek fantastyki rosyjskiej. Autorka  książek należących do tego cyklu, Wiera Szkolnikowa dała się poznać jako twórca komplikujący fabułę, wprowadzający ogromną ilość różnorodnych bohaterów, oraz prowadzący bardzo powolną akcję. Namiestniczka. Spadająca strzała to trzeci i ostatni tom wyżej wspomnianej trylogii. Całość miała naprawdę ogromne szanse na to żeby zapaść w pamięci i wyprzedzić inne książki łączące w sobie drażniącą melodię pałacowych intryg z kojącymi nutami klasyki fantasy. Jednak po lekturze ostatniej części historii Imperium Anryjskiego, muszę przyznać, że Szkolnikowa plasuje się na pozycji autorów tworzących opowieści ledwo zadowalające.

Akcja powieści jest kontynuacją wątków rozpoczętych w poprzednim tomie cyklu. Imperium doczekało się wreszcie powrotu króla-elfa z legend. Była namiestnicza, a obecnie królowa spodziewa się dziecka, dziedzica tronu. Radość jaka opanowuje królestwo jest ogromna, jednak szybko się kończy. Król wprowadza bowiem szereg reform, których skutki okazują się katastrofalne i chwieją fasadami całego Państwa. Pojawiają się plotki jakoby władca stanowił ucieleśnienie Bestii ze starych podań, która zwiastuje światu nadejście Areda, utożsamianego z bogiem postępu technologicznego, który z kolei stanowi kres doczesnych czasów. Wizja wojny zawisa nad Imperium Anryjskim, i tylko nieliczni zdają sobie z tego sprawę.

Szkolnikowa jest mistrzynią w przeciąganiu fabuły. Jednych takie „kluczenie” w odmętach opowiadanej historii może ucieszyć, jednak wielu znudzi. Choć nie można autorce odmówić umiejętności tworzenia barwnych i kwiecistych opisów to jednak jest ich zbyt wiele, a część z nich wydaje się być zupełnie niepotrzebnymi. Bohaterowie schodzą na drugi plan, gdyż na pierwszy wysuwa się Imperium i jego dzieje. Szkolnikowa bazuje na snuciu opowieści o losach Królestwa jako takiego, przez co pojedyncze jednostki nikną a ich historie stają się nijakie.

Ostatni tom wypada gorzej w porównaniu z częścią poprzednią, która mimo że zawierała wiele dłużyzn, zdawała się być bardziej konkretna.  Zakończenie cyklu także pozostawia ogromny niedosyt i wydaje się średnio adekwatne do historii, która rysowała się w kolejnych tomach Trylogii Suremu. Po lekturze ostatniego tomu nasuwają się dwa wnioski. Pierwszy to taki, że poszczególnych ksiąg Namiestniczki nie da się traktować jako osobnych historii, bynajmniej nie polecam takiego podejścia. Drugi, że jako całość cykl ten wypada dosyć blado na tle innych tego typu książek. Zdecydowanie lepiej prezentuje się na przykład Trylogia Imperium, autorstwa Raymonda R. Feista i Janny Wurts – cykl podobny gatunkowo jednak dużo lepiej wykonany.

Poprzednie części Namiestniczki, uznałam za całkiem dobre czytadła, jednak trzecia sprawiła mi nie lada kłopot. Wprowadziła spory chaos i okazała się po prostu nużąca. Jestem jednak przekonana, że wśród czytelników lubujących się w takim sposobie opowiadania historii, znajdą się i tacy, którym Trylogia Suremu przypadnie do gustu i mimo poważnych mankamentów jakie zawiera w sobie ta powieść, odważą się wkroczyć w skomplikowany i pełen różnych wątków świat stworzony przez Wierę Szkolnikową. Książkę polecam zdecydowanie tym, którym nie zależy na powieści awanturniczej oraz tym, którzy uwielbiają godzinami głowić się nad konsekwencjami politycznych intryg stworzonych w świecie przedstawionym. Jeśli jednak oczekujesz od powieści akcji prącej naprzód, opisów walk oraz szybkiego tempa to Namiestniczka nie jest dla ciebie.

Ocena: 3+/6

Tytuł: Namiestniczka. Spadająca strzała
Autor: Wiera Szkolnikowa
Cykl: Trylogia Suremu tom III
Ilość stron: 600
Cena: 42,00 zł
Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

Zapraszam do zapoznania się z recenzją poprzedniego tomu: Namiestniczka. Księga II

18 grudnia 2012

Vaddey Ratner - W cieniu drzewa banianu


Kambodża, państwo leżące w południowo-wschodniej Azji, graniczące z Tajlandią, Laosem i Wietnamem. Ta przepiękna i egzotyczna kraina stanowi archeologiczną perłę Indochin i chociaż może poszczycić się bogatą i długą historią, to wciąż dla wielu stanowi zagadkę. Dziś Państwo to stanowi jeden z najuboższych krajów kontynentu, jednak pozostałości jego starożytnej kultury nadal mogą konkurować ze spuścizną rzymską i grecką. Historia tego kraju posiada jednak czarną plamę w dziejach. Są to czasy Demokratycznej Kampuczy, kiedy państwem kambodżańskim rządzili Czerwoni Khamerowie. Był to okres ludobójstwa, tyranii i terroru, zaprzepaszczania idei, oraz bezsensownej polityki. Te krwawe rządy trwały od 1975 do 1979 roku i doprowadziły do wyludnienia niemal całego kraju. Choć na lekcjach historii nie mówi się o tych wydarzeniach wcale to jednak warto poznać dzieje rewolucji kambodżańskiej, po to by móc sięgnąć po przepiękną, barwną i wzruszającą powieść Vaddey Ratner pod tytułem „W cieniu drzewa banianu”.

Księżniczka Raami miała zaledwie siedem lat kiedy w kraju jej pochodzenia – Kambodży wybuchła rewolucja, która na zawsze odmieniła jej małoletni umysł i wpłynęła na losy jej najbliższych. Z racji tego, że należeli oni do rodziny królewskiej, przewrót w kraju stanowił dla nich podwójne zagrożenie. Opowieść snuta jest w piękny poetycki sposób i ukazuję wojnę widzianą oczami dziecka. Dziecka, które brutalnie i bezpośrednio zostało wciągnięte w bezsensowny i okrutny świat dorosłych.

Jak twierdzi sama autorka, historia małej Raami, jest w gruncie rzeczy jej własną. Vaddey Ratner miała pięć lat kiedy w Kambodży nastał reżim Czerwonych Khamerów. Przeżyła wszystkie jego okrucieństwa po to by opowiedzieć o nich całemu światu.

„Niniejsza opowieść zrodziła się z potrzeby nadania głosu Jego (jej ojca)[1] pamięci oraz pamięci wszystkich, którzy zostali uciszeni”[2]
Cytat ten doskonale oddaje treść powieści. Choć narratorem jest mała dziewczynka to bohaterem wydarzeń jest cały naród – biedni i bogaci; wszyscy ci, których spotkał taki sam los; ci, którzy stracili najbliższych, dom, lub swoje życie.

Powieść jest pełna dojrzałych refleksji, co wskazuje na fakt, że choć historia opowiadana jest z punktu widzenia dziecka to jednak bohaterka snuje ją z perspektywy czasu. Mieszanie się stricte dziecięcej logiki – prostych pytań i jeszcze prostszych odpowiedzi – z głębią i zrozumieniem, na które stać tylko osobę dorosłą sprawia, że powieść balansuje na granicy magicznej, choć tragicznej baśni i surowej biografii. Autorka korzysta z barwnych opisów, a lirykę przeplata z poezją oraz legendami wywodzącymi się z kambodżańskiej kultury. Wszystko to sprawia, że opowieść małej Raami nabiera nowego znaczenia i jest nie tylko historią dziejów Kambodży, ale także przypowieścią o dojrzewaniu. W przepiękny i wzruszający sposób ukazany jest tu proces żegnania się małego człowieka z dzieciństwem i jego beztroską.

Bohaterowie książki „W cieniu drzewa banianu” to postaci z krwi i kości, odczuwający autentyczny lęk. Towarzyszymy im przez całą drogę udręki, poprzez cierpienia, głód, rozpacz, aż do ostatecznej utraty nadziei. Malutka Raami wzbudza wiele sympatii, jednak główną oś tej książki stanowi papa, czyli ojciec dziewczynki. Mężczyzna inteligentny, wrażliwy, charakteryzujący się odwagą i kojarzący się z bezpieczeństwem. Mimo iż bohater ten jest drugoplanowy, nie da się ukryć jego ogromnego wpływu na bohaterów i samą treść książki.

Nie sposób także nie zauważyć, że historia opowiedziana w lekturze „W cieniu…” przypomina te zasłyszane z czasów drugiej wojny światowej. Ludzie pracujący w koszmarnych warunkach, umierający z głodu, zabijani, bestialstwo „tej drugiej strony”. Miłośnicy wojennych historii z tamtego okresu powinni więc czuć zaspokojenie po lekturze tej pozycji, która choć w sposób bardziej egzotyczny opowiada o takim samym rodzaju krzywd.

Powieść tą zdecydowanie polecam tym, którzy posiadają w sobie ogromne pokłady empatii, są wrażliwi i nie wstydzą się wzruszać. Jest to opowieść o wojnie, jednak nie skłamię jeśli przyznam, że trafi ona zarówno do mężczyzn, jak i kobiet. Każda z płci znajdzie w niej coś dla siebie. Wszyscy, którzy poszukują przejmującej historii o ludzkich losach powinni sięgnąć po „W cieniu drzewa banianu”.

Moja ocena: 6/6

Tytuł: W cieniu drzewa banianu
Autor: Vaddey Ratner
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2012
Cena: 34,00 zł



[1] Przypis autorki recenzji
[2] Vaddey Ratner, „W cieniu drzewa banianu”, wyd. Prószyński i S-ka, warszawa 2012

Recenzja ukazała się na blogu NASZERECENZJE.

16 grudnia 2012

Melanie Gideon - Żona_22

„Bo nikt nam nie zabroni zacząć żyć na nowo”
Melanie Gideon to autorka bestsellerowych pamiętników należących do literatury kobiecej. Jej kolejna książka, dzięki której miała okazje zabłysnąć swym talentem w Polsce, nosi tytuł „Żona_22” i zdecydowanie jest to babskie czytadło, które w sam raz nadaje się do kupienia pod choinkę ukochanej kobiecie, czytaj mamie, babci, siostrze. Do literatury stricte kobiecej podchodzę zazwyczaj z przymrużeniem oka i przyznam szczerze, że uważam iż nie trzeba mieć wybitnych umiejętności, by napisać tego typu książkę, jednak Melanie Gideon posiada jedną ważną zaletę, która wybija ją na tle innych autorek tego typu literatury. Świetnie włada językiem, dzięki czemu powieść jest nie tylko ciekawa ale także niesamowicie przystępna.

Alice Buckle dobiega 45-tego roku życia. Oprócz opadającej powieki, która nagle zaczęła szpecić jej twarz, na horyzoncie życia pojawił się jeszcze gorszy problem – stagnacja małżeńska. Bohaterka uświadamia sobie co następuje w jej pożyciu intymnym biorąc udział w tajemniczym badaniu na temat małżeństwa w XXI wieku.

Powieść „Żona_22” opowiada o perypetiach dojrzałej kobiety, która zmaga się nie tylko z upływającym czasem, oziębieniem stosunków w małżeństwie, oraz nastoletnimi dziećmi, które także mają swoje problemy.

Wydawać się może że opowieść o Alice jest banalna i miałka, jednak nic bardziej mylnego. Jest to naprawdę bardzo ciepła i pouczająca historia o tym, że czasem warto spojrzeć na swoje życie z innego punktu widzenia i przypomnieć sobie wczesne lata, no a przede wszystkim o tym, że warto walczyć o miłość, nawet gdy wydaje się, że żadna ze stron nie jest już tym zainteresowana.

Powieść „Żona_22” jest dowcipna, lekka i nowoczesna. Momentami dialogi między bohaterami mogą delikatnie drażnić lub wydawać się nie zrozumiałe jednak nie utrudnia to odbioru historii. Postacie są ciekawe, różnorodne, mają dosyć wyraziste charaktery i nie sposób ich nie polubić. Jeśli więc uwielbiacie proste, lekkie i niezobowiązujące lektury to książka Melanie Gideon jest w sam raz dla Was.

Nie spodziewajcie się ambitnej lektury, która pobudzi Wasze szare komórki do pracy. Powieść „Żona_22” to po prostu książka, którą idealnie pochłania się siedząc wieczorem pod kocem z kubkiem gorącej czekolady. Lektura wyśmienita, by urozmaicić nią sobie przerwę świąteczną. Zachęcam, więc do wymieniania tej pozycji w liście do Mikołaja. Kto wie, może znajdzie się dla niej miejsce pod Waszą choinką?

Ocena: 4/6
Tutuł: Żona_22
Autor: Melanie Gideon
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Otwarte 2012
Cena: 36, 90 zł
Recenzja ukazała się na portalu DUŻEKA.

13 grudnia 2012

Michael J. Sullivan - Nowe Imperium. Szmaragdowy sztorm


Michael J. Sullivan to dosyć dobrze znany pisarz, który zasłynął cyklem „Odkryć Riyrii”. Pierwsze dwa tomy „Królewska krew” i „Wieża elfów” ukazały się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka i zostały wydane jako jedna książka. Tak samo rzecz ma się z kolejnymi tomami, czyli „Nowe Imperium” oraz „Szmaragdowy sztorm”. Wydawnictwo po raz kolejny serwuje nam opasłe tomisko. Taki sposób wydania jednych ucieszy, innych rozdrażni, nie mniej jednak najważniejsza jest treść, a tutaj rzecz ma się rewelacyjnie.

Dwójka słynnych złodziejaszków tak dobrze znana z poprzednich tomów, staje przed wyzwaniem, które odmieni losy całego królestwa. Jakiś czas temu porzucili oni dotychczasowe zajęcie i podjęli się pracy na rzecz króla. Tym razem jednak wyruszą w drogę nie z nim, a z jego siostrą, która stanowczo buntuje się przeciw temu w jaki sposób rządzi Alric. Ich drogi jednak będą musiały się rozejść. Po tym jak księżniczka doprowadzi do pewnego przewrotu i chwilowo przechyli szalę zwycięstwa na stronę Królestwa Melengar, duet Riyria wyruszy w swoją stronę. Arista będzie musiała podążyć drogą jej dawnego nauczyciela maga Esrahaddona, natomiast Royce i Hadrian zostaną wysłani w trudną podróż za linię wroga, gdzie będą musieli postarać się o zdobycie sojuszników, którzy ostatecznie zapewnią zwycięstwo Królestwu. Jednak to nie jedyne zadania, jakie los postawi przed bohaterami.

Tak samo, jak przy czytaniu poprzednich części cyklu i w tym przypadku czułam pewien dyskomfort spowodowany fizycznym osadzeniem dwóch powieści w jednym tomie. Jednak, pomimo utrudnionego odbioru spowodowanego przez taki zabieg, część trzecia i czwarta zrobiły na mnie dużo lepsze wrażenie od poprzedniczek. O ile, dwa pierwsze tomy wprowadzały czytelnika w świat stworzony przez Sullivana i wydawać się mogło, że stanowiły odrębne historie, o tyle kolejne dwa zacieśniają intrygę i sprawiają, że wydarzenia poprzedzające nabierają wreszcie sensu. Choć trzeba zwrócić uwagę na fakt, że autor nadal prowadzi bohaterów do celu strasznie krętą drogą. Główny problem jaki posiada ten cykl to strasznie obszernie rozbudowana fabuła, która „wlecze się” przez 6 tomów. Dlatego, jeśli liczycie na uzyskanie jakichś odpowiedzi, po lekturze tomu trzeciego i czwartego, to czeka was przykra niespodzianka.

Niemniej jednak rozwój wydarzeń w tomie „Nowe Imperium” jest niesamowicie interesujący. Fabuła jest dosyć wartka, a ilość pobocznych wątków doskonale bawi i zapewnia rozrywkę. Nieco słabiej wypada w porównaniu z tomem trzecim tom czwarty, czyli „Szmaragdowy sztorm”. Tradycją już chyba stanie się fakt, takiego właśnie odbioru tomów w cyklu przeze mnie. Kiedy w „Nowym Imperium” mamy dosyć ciekawe, liczne i nadające odpowiednie tempo zwroty akcji, w „Szmaragdowym sztormie” następuje spauzowanie akcji i jej wyciszenie.

Główni bohaterowie są dojrzalsi, wyraźnie rysuje się zmiana jaka w nich nastąpiła. Zresztą, powoli ich drogi zaczynają się rozchodzić, gdyż każdy z nich zaczyna rozumieć co jest w życiu ważne. Na ogromną sympatię zasługuje także księżniczka Arista, która wreszcie zaczyna brać swój los we własne ręce. Pojawienie się całkiem nowych postaci ożywia cykl, a rozbudowanie ich historii, zgodne z zabiegami jakie stosował autor w poprzednich tomach, urealnia ich żywot i choć nie wnosi wiele informacji do głównej fabuły to skutecznie pobudza czytelnika i posuwa tempo akcji do przodu.

Warto zwrócić też uwagę na fakt, że nie trzeba być alfą i omegą w wiedzy z poprzednich części, żeby móc sięgnąć po „Nowe Imperium. Szmaragdowy sztorm”. Z powodzeniem można zacząć przygodę z duetem Riyira od tych właśnie tomów, ponieważ autor zadbał o to by w treści pojawiły się informacje przypominające czytelnikom poprzednie wydarzenia.

Ocena: 4+/6

Tytuł: Nowe Imperium. Szmaragdowy sztorm.
Autor: Michael J. Sullivan
Cykl: Odkryć Riyrii tom 3 i 4
Ilość stron: 856
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2012
Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

Polecam też zapoznać się z recenzją poprzedniego tomu - Królewska krew. Wieża elfów

10 grudnia 2012

Tara Hudson - Pomiędzy


Pamiętacie słowa starego porzekadła „co za dużo to nie zdrowo”? Tak. Mnie też się wydaje, że już nikt tych słów nie pamięta. Od czasu pojawienia się pierwszego paranormalnego romansu zauważyłam ogromny regres literatury. Wydaje się, że teraz pisać może każdy, a wysoka kultura, do której należała wszelka beletrystyka teraz zaczyna być absolutną i całkowitą kulturą niską. Oczywiście nie twierdzę, że nie potrzebne nam są książki łatwe, lekkie, przyjemne i niewymagające myślenia, ale dużo łatwiej byłoby przełknąć goryczkę, która pojawia się wraz z tego typu literaturą, gdyby było jej mniej, a jej ukazywanie się było bardziej rozciągnięte w czasie. Jednak każdy chce teraz zarobić, więc logicznym wydaje się absolutne nasycanie rynku literackiego książkami typu „Zmierzch”, „Wściekły głód”, „Drżenie” i „Pomiędzy”. Ten ostatni tytuł to pierwsza książka amerykanki Tary Hudson. Powieść we wrześniu 2011 roku wydało wspaniałe wydawnictwo Jaguar, dlatego mimo gatunku chciałam po nią sięgnąć, choć na szczęście, nie liczyłam na literaturę górnych lotów.

Amelia jest martwa. Utonęła – tego jest pewna. Wydaje jej się też, że dokonała swojego żywota przy swoim udziale. Czyżby skoczyła z mostu prosto w odmęty rzeki? Od tamtej pory, a nie wiadomo ile wody upłynęło, duch dziewczyny błąka się po okolicy miejsca swej śmierci. Pewnego dnia bohaterce udaje się uratować ze szponów śmierci pewnego chłopca, jej rówieśnika, który ląduje w tej samej rzece na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Chłopak widzi ją i po wyjściu ze szpitala odwiedza miejsce, w którym spotkał tajemniczą piękność. Amelia i Joshua przełamują barierę i spędzają ze sobą coraz więcej czasu, choć uczucie między nimi kiełkuje już od pierwszych chwil, gdy się ujrzeli. Jednak Amelia nie jest bezpieczna, okazuje się, że czyha na nią pewien zły duch o imieniu Eli, a kto wie może ona sama stanowi zagrożenie, nie tylko dla tych, których kocha?

Fabuła jest tak oklepana jak stara kobyła. Choć, gdyby to była np. trzecia książka z tego gatunku, którą przeczytałam, pewnie uznałabym ją za całkiem niezłą, a tak jest tylko ledwo zadowalająca. Bohaterowie są tacy sami jak w każdym innym mniej ambitnym romansie paranormalnym. Nie wydaje mi się, aby tytuł ten mógł osiągnąć jakiś inny status, niż tylko zapychacza dla fanów „Zmierzchu”. Jeśli więc czujesz niedosyt po zakończeniu „Sagi” możesz spokojnie sięgnąć po tę lekturę, by chociaż trochę przedłużyć zabawę z paranormalami. Nie oczekuj jednak głębszych treści, gdyż nie ma ich tam.

Autorka rzeczywiście umiejętnie tworzy zdania, dzięki czemu fabuła jest opisana w bardzo przystępny sposób. Nie przedłuża zbędnych opisów i dosyć zgrabnie prowadzi akcje. Ale niestety na kolejne opisy tego jak to zakochani trzymali się za ręce, patrzyli sobie w oczy, przeskakiwały między nimi iskry, a każdy dotyk rozniecał w nich płomień, mam ochotę wsadzić sobie dwa palce do gardła i wykonać teatralny gest pawia.

Jak już wspomniałam, gdyby była to jedna z pierwszych tego typu książek przeczytanych w moim życiu to pewnie odebrałabym ją zupełnie inaczej, dlatego uważam, że największe szanse powinni jej dać właśnie ci czytelnicy, którzy zaczynają dopiero swoją przygodę z paranormalnymi romansami. Patrząc na okładkę, naprawdę można się zakochać w tej powieści. I naprawdę nie jest ona bardzo zła, nie jest po prostu bardzo dobra. Jako osoba, która czyta książki, odkąd poznała alfabet szukam w literaturze czegoś więcej niż papki dla mas. Mimo wszystko czytelnikom także polecam szukać, tak w literaturze, jak w życiu czegoś więcej.

Moja ocena: 3+/6
Tytuł: Pomiędzy
Autor: Tara Hudson
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: Jaguar 2011
Cena: 39,90 zł

06 grudnia 2012

Konkurs Mikołajkowy

Dziewczyny z portalu Nasze Recenzje, postanowiły zorganizować dla Was konkurs Mikołajkowy, który trwa tylko jedną, dzisiejszą, dobę tak więc wchodźcie w link i spieszcie się z wzięciem udziału!! :)

http://naszerecenzje.wordpress.com/2012/12/06/konkurs-grudniowy-mikolajkowy/

03 grudnia 2012

Najlepsze recenzje listopada

W minionym miesiącu miałam mniej czasu na zaglądanie na wasze blogi, dlatego też i lista wyróżnionych recenzji będzie krótsza niż zazwyczaj. Jednak to właśnie te trzy wyjątkowe recenzje zaintrygowały mnie i przeniosły w świat opisywanej książki.


Książkówka - Lato martwych zabawek

ŁowiskoKsiążek - Zbrodnie robali

Polecam zapoznać się z powyższymi tekstami - naprawdę warto!

28 listopada 2012

Loren Estleman - Doktor Jekyll i Pan Holmes


Od jakiegoś czasu pisarze zaczęli lubować się w historiach, powstałych w innym stuleciu. Odświeżają je, ponawiają oraz tworzą różne wariacje na ich temat. Jedną z takich historii oraz postaci wokół, których narosła legenda i do których różni artyści (w tym reżyserzy) kochają wracać jest Sherlock Holmes i jego przygody. W listopadzie 2011 roku światło dziennie ujrzała powieść Anthonego Horowitza pod tytułem „Dom jedwabny”, która opowiadała o śledztwie Holmesa, które wcześniej nie mogło zostać ujawnione z przyczyn osobistych osób wmieszanych w owe dochodzenie bezpośrednio. Kolejnym autorem, który powrócił do tej legendarnej postaci jest Loren Estleman, którego książka „Dalsze przygody Sherlocka Holmesa. Doktor Jekyll i Pan Holmes” nie była pierwszym powrotem do słynnego detektywa. Miałam okazję poznać obie wymienione wyżej powieści i choć ta pierwsza była bardzo dobra to porównując je ze sobą druga wypada mistrzowsko. Choć Horowitz stworzył bardzo sugestywną i spektakularną historię, to jednak Estlemanowi udało się w 100% oddać klimat oraz charakter przedstawionych postaci, na wzór książek Sir Conan Doyle’a.

Czytelnicy zaznajomieni z postaciami Dr Jekylla i Pana Hyde’a za sprawą powieści Stevensona, wydanej w 1886 roku, mogą nie być przekonani o słuszności wydania powieści dotyczącej tej samej fabuły przez Estlemana, gdyż na język ciśnie się stwierdzenie, że przecież znają rozwiązanie tej zagadki. Nawet ja, która książki nie czytałam ale po krótce znam historię szalonego doktora, zaczynając czytać „Dalsze przygody Sherlocka…” z początku miałam obawy, że zjadam po raz kolejny odgrzewane kotlety, których smak idealnie znam. Jednak wprowadzenie w tę znaną opowieść postaci Holmesa i Watsona, nadało jej nowych barw i choć rozwiązanie zagadki nie stanowiło dla mnie żadnego wysiłku to jednak ubawiłam się podążając drogą dedukcji wydeptaną przez detektywa.

Pewnego dnia w progi domu przy Baker Street wkracza starszy jegomość przedstawiający się, jako Pan Utterson. Jest on prawnikiem, do którego kilka dni wcześniej zgłosił się jego przyjaciel Henry Jekyll, który postanowił uporządkować swoje sprawy związane z testamentem. Jego wola stanowiła, by po jego śmierci, zaginięciu bądź choćby trzymiesięcznej absencji wszelkie jego dobra trafiły w ręce Edwarda Hyde’a, o którym Utterman nigdy nie słyszał. Prośba ta była tak tajemnicza i dziwna, że prawnik postanowił zaangażować w śledztwo Holmesa, a przez wzgląd na pewne nieprzyjemne okoliczności, które nastąpiły sprawa nie mogła czekać zwłoki. Jak możecie się domyślać nasz bohater przyjął to zlecenie, a ono zaprowadziło go daleko w głąb natury ludzkiej…

Estleman ma pewien niesamowity dar przenoszenia czytelnika w inny świat, w tym wypadku, w czasy wiktoriańskiej Anglii. Zna się też doskonale na charakterach przedstawionych postaci, dzięki czemu nie popełnia gafy, którą szybko mogliby wychwycić prawdziwi miłośnicy Sherlocka. Godna podziwu postawa i poszanowanie wobec inteligencji swoich odbiorców. Język powieści jest bardzo przystępny, dzięki czemu powieść czyta się bardzo lekko i przyjemnie. Zbyt szerokie rozbudowanie historii i wprowadzanie wątków, które niekoniecznie miały znaczenie, czyli to co u Horowitza niektórych mogło zmęczyć, w tej powieści nie występuje. Z całą pewnością mogłabym tę powieść polecić też małoletnim czytelnikom, lubiącym ciekawe opowieści z dreszczykiem.

Estleman stworzył przyjemną, lekko mroczną i klimatyczną powieść o ulubieńcu milionów ludzi na świecie. A wydawnictwo Zysk i S-ka, ubarwiło ją ciekawym wydaniem. Okładka prezentuje się przepięknie i doskonale oddaje charakter opowieści o Sherlocku Holmesie. Jestem przekonana, że książka będzie stanowiła doskonałe uzupełnienie kolekcji literatury o tym rewelacyjnym detektywie.

Ocena: 5/6

Autor: Loren Estleman
Tytuł: Dalsze przygody Sherlocka Holmesa. Doktor Jekyll i Pan Holmes.
Ilość stron: 288
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cena: 29,90 zł
Recenzja ukazała się na portalu DUŻEKA.