21 października 2013

Peter V. Brett - Wojna w blasku dnia. Księga druga

Możliwe, że zbyt dużo wody upłynęło pomiędzy lekturą pierwszej księgi Wojny w blasku dnia a drugiej, jednak moje odczucia względem dwóch integralnych części trzeciego tomu demonicznego cyklu autorstwa Petera V. Brett'a są dosyć skrajne. Wydaje mi się, że nie muszę przedstawiać wyżej wspomnianego pisarza, a jeśli muszę, to radzę Drogi Czytelniku porzucić tę recenzję na kropce kończącej owo zdanie. Jeśli jednak znasz świat, w którym ludzkość od dawna zmaga się z demonami, które raz za razem atakują kolejną osadę, czy też wędrowców, to myślę, że nie masz wyjścia i bez względu na opinię tu zaprezentowaną, musisz poznać ostatni tom cyklu.

Z bohaterami powieści rozstaliśmy się praktycznie na finiszu wydarzeń, do których autor powrócił w ostatniej księdze cyklu. Wojna między ludźmi a otchłańcami wreszcie nastała, jednak okazuje się, że dwoje mężczyzn, których umiejętności mogą przeważyć szalę zwycięstwa na stronę ludzi, musi wystąpić przeciwko sobie, aby po latach unikania konfrontacji zwyciężył tylko jeden...

Tak w skrócie rysuje się fabuła drugiej księgi Wojny w blasku dnia. Jednak treść powieści pełna jest wątków pobocznych, które rozwlekają ją niemiłosiernie. Aby dotrwać do momentów opisujących fantastyczne walki, czytelnik musi przedrzeć się przez ogromną ilość opisów miłosnych uniesień i historii o złamanych sercach oraz podobną liczbę retrospekcji z wydarzeń, które miał okazję poznać czytając poprzednie tomy.

Zauważalnym mankamentem tej księgi jest wyraźne spowolnienie akcji. O ile poprzednie tomy charakteryzowała dynamika i częste zwroty fabularne, o tyle ostatnia część cyklu stanowi wyciszenie, które niestety nie zwiastuje burzy. Zakończeniu brakuje odpowiedniej iskry. Wydaje się, że skoro autor przez tyle tomów przygotowywał czytelników do finału i stopniował napięcie w sposób wyśmienity, to ostatnie strony jego powieścią będą soczystą wisienką na torcie, tymczasem wisienka okazała się dekoracją z plastiku.

Prawdziwi miłośnicy cyklu demonicznego mogą odczuwać niedosyt oraz rozczarowanie autorem, który przez kilka tomów serwował swoim czytelnikom naprawdę godną fantastykę. Z drugiej strony, mówi się, że gustów jest tyle, co ludzi na Ziemi. Pewne jest, że każda z osób, która sięgnie po drugą księgę Wojny w blasku dnia, zwróci uwagę na co innego. Jednym taki styl przypadnie do gustu, inni będą psioczyć na takie tempo akcji, a jeszcze inni nie będą mogli zdzierżyć podjęcia tych, czy owych wątków, które nijak się mają do głównej fabuły. Z całą pewnością cykl demoniczny posiada dwie ogromne zalety, czyli dwa pierwsze tomy: Malowanego człowieka i Pustynną włócznię, natomiast Wojna w blasku dnia jest ich młodszą, i o dziwo, lekko zaniedbaną siostrą.

Na plus:
+ poprzednie tomy
+ bohaterowie

Na minus:
- dłużyzny
- potraktowanie ostatniej części po macoszemu
- liczne powtórzenia fabularne oraz retrospekcje
- spowolnienie akcji

Ocena: 3/6

Tytuł: Wojna w blasku dnia II
Autor: Peter V. Brett
Cykl: Trylogia demonów tom III
Liczba stron: 600
Wydawnictwo: Fabryka słów 2013
Cena: 44,90 zł
Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS

Zachęcam do przeczytania recenzji WOJNA W BLASKU DNIA. KSIĘGA PIERWSZA

17 października 2013

Tamora Pierce - Klątwa opali

Na jednym ze skrzydełek okładki pierwszej powieści z serii Kroniki Tortallu Klątwa opali Tamory Pierce, widnieje nota o autorce, z której można wyczytać, że według niej to czego brakuje w literaturze fantastycznej to silne i wojownicze kobiety. Wydaje się więc, że wyżej wymieniony cykl powstał właśnie po to by zmienić ten stan rzeczy. Jednak wciąż główkuję, gdzie owy brak jest tak wyraźnie zauważalny, gdyż według mnie literacka fantastyka jest w równym stopniu bogata w silnych bohaterów, jak i bohaterki – wystarczy spojrzeć na powieści R.E. Feista by się o tym przekonać. Jednak chęci tworzenia dobrych powieści nie trzeba tłumaczyć. Inaczej sprawa się ma z książkami przeciętnymi, a taka według mnie jest Klątwa opali.

Młodziutka Becca Cooper jest nowym nabytkiem legendarnej Gwardii Starościńskiej, formacji strzegącej porządku w Corus. Wraz z dwoma starymi wyjadaczami – Psami (jak zwykło się nazywać członków Gwardii) przemierza nocne miasto i jego najgorsze zakamarki by, posługując się literą prawa, wymierzać sprawiedliwość. Praca ta jest bardzo niebezpieczna i równie niewdzięczna, jednak była wymarzonym zajęciem dla zacieklej i sprytnej dziewczyny, której życie nie rozpieszczało. Być może zresztą jej nietypowe umiejętności (jak rozmawianie z gołębiami, lub wydobywanie informacji od pyłowych krętów) okażą się przydatne, kiedy w mieście masowo zaczną ginąć ludzie zatrudnieni przy pewnej robocie, a na dodatek przerażająca miejska legenda o Wężu Cienia zacznie nabierać realnych kształtów.

Świat Tortallu jest ogromny, różnorodny i niesamowicie barwny, niestety są to informacje, które czytelnicy mogą wyciągnąć z opisu książki, a niekoniecznie z jej treści. Cała przygoda rozgrywa się w kilku centralnych punktach miasta, i ogranicza się do pewnej okrojonej grupy bohaterów, choć akurat ci stanowią mocną stronę powieści (no może oprócz Cooper, która oprócz tego że ma być silna, waleczna i inteligentna, to jest też chorobliwie nieśmiała…). Historie opowiedziane w książce są ciekawe i nieprzewidywalne ale, trzeba to powiedzieć otwarcie, na kolana nie powalają. Mam też problem z zaklasyfikowaniem tej lektury do jakiejś konkretnej kategorii wiekowej, gdyż momentami jej treści nie będą odpowiednie dla dzieci i młodzieży, z drugiej jednak strony starszy czytelnik po kilku rozdziałach z całą pewnością zdecyduje się sięgnąć po jakąś ciekawszą i dojrzalszą pozycję.

Kolejnym mankamentem Klątwy opali jest jej język. Prawdopodobnie tłumacz i redakcja zrobili wszystko co w ich mocy by podnieść walory językowe tej książki, jednak nadal nie jest ona na takim poziomie, jaki bym sobie wymarzyła. Każdy mężczyzna to chłop, każda kobieta to baba, a wiele zdań zawiera błędy składniowe lub brak im sensu, na dodatek brzmią nieco prostacko. Powieść spisana jest w formie dziennika, i niestety nabyta przez bohaterkę umiejętność pisania tak obszernych tekstów gryzie się z dosyć ubogą stylistyką.

Pomijając jednak wszystkie te uwagi Klątwa opali jest pozycją znośną a nawet zajmującą. Książka zbiera całkiem dobre recenzje, więc być może jestem odosobniona w swojej opinii, nie mniej jednak znam kilkanaście dużo lepszych powieści fantastycznych, tak dla młodzieży, jak i dla  dorosłych. Jeśli jednak męczy Cię styl wspomnianego już Raymonda E. Feista, nie jesteś fanem dziwnego świata Piers’a Anthonego lub nie jesteś w stanie docenić fabuły powieści Fiony McIntosh to z powodzeniem zadowoli cię powieść Tamory Pierce.

Na plus:
+ ciekawy pomysł na fabułę
+ całkiem interesujący bohaterowie drugoplanowi

Na minus:
- stwierdzenie, jakoby fantastyce brakowało odważnych heroin
- główna bohaterka
- ubogi stylistycznie język
- brak umiejętności barwnego opisu świata wykreowanego

Ocena: 3/6

Tytuł: Klątwa opali
Autor: Tamora Pierce
Cykl: Kroniki Tortallu
Wydawnictwo: Jaguar 2013
Liczba stron: 600
Cena: 43,90 zł

Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

13 października 2013

Simon Sebag Montefiore - Katarzyna Wielka i Potiomkin

Kiedy autor takich książek jak Jerozolima. Biografia czy też Stalin dwór czerwonego cara zabiera się za spisanie dziejów miłości Katarzyny Wielkiej i Potiomkina książka musi być rzetelna i ciekawa, i rzeczywiście taka jest ale muszę przyznać, że jestem leciutko zawiedziona przez Simona Sebag Montefiore. Być może jest to jednak kwestia tego, że książka Katarzyna Wielka i Potiomkin wydawała mi się publikacją ukierunkowaną na ukazanie tylko i wyłącznie uczucia łączącego tych dwoje i nie wzięłam pod uwagę zamiłowania historyka do wtrącania innych ciekawostek, niekoniecznie dotyczących tematu bezpośrednio.

Jak już wspomniałam Montefiore uwielbia wplatać w swoje opowieści wątki poboczne, dzięki czemu tworzy szeroką panoramę społeczną na tle historii danego okresu. Również w tej książce udało mu się przedstawić nie tylko uczucie łączące dwoje niesamowitych ludzi ale także czasy, w których przyszło im żyć. Autor rozpoczął książkę nietypowo, gdyż już na początku omawia okoliczności śmierci Potiomkina, dopiero w następnych rozdziałach wprowadza historię swoich bohaterów na właściwe tory – najpierw przybliżając ich sylwetki, następnie przechodząc do ich pierwszego spotkania, by ostatecznie przebrnąć przez wszystkie lata ich burzliwego związku, czy też, jak wielu sądzi, małżeństwa. Montefiore ukazuje dworskie intrygi, barwne życie, wspólne rządy ale także bujne życie osobiste, gdyż tak Katarzyna Wielka, jak i Potiomkin posiadali rzeszę kochanków/kochanek.

Książka będzie wspaniałą lekturą dla osób zainteresowanych historią XVIII-wiecznej Rosji, nie polecam jej jednak tym, którzy liczą na romans oparty na faktach, gdyż, choć oczywiście właśnie to jest głównym tematem publikacji historyka to jednak jest on zgrabnie przeplatany z bardziej przyziemnymi informacjami z zakresu, chociażby polityki.

Momentami może sprawiać trudność zawiłość zdań konstruowanych przez Montefiore, jednak można przywyknąć do jego nietypowego stylu. Książka ta z pewnością nie jest rozczarowująca, niemniej jednak wydaje mi się, że jest to najsłabsza publikacja autora, jaką zdarzyło mi się czytać. Tak czy siak polecam Katarzynę Wielką i Potiomkina wszystkim miłośnikom historii.

Na plus:
- szeroka baza informacji
- wiedza podparta tekstami źródłowymi
- ciekawe ilustracje i zdjęcia
- inne, niż dotychczas spotykane, przedstawienie postaci Katarzyny Wielkiej

Na minus:
- nieco chaotyczne przeplatanie informacji historycznych
- dla osób spodziewających się skupienia na wątku uczucia między Katarzyną i Potiomkinem informacje dotyczące realiów życia w Rosji tamtego okresu mogą wydać się zbędne

Ocena: 4/6

Autor: Simon Sebag Montefiore
Liczba stron: 780
Wydawnictwo: Magnum 2013
Cena: 48,00 zł

09 października 2013

Tim Severin - Dziecko Odyna

Coraz więcej pisarzy sięga po historie dotyczące kultury i wierzeń wikingów, dzięki czemu na rynku literackim pojawiły się takie powieści jak cykl Północna Droga Elżbiety Cherezińskiej, czy znakomity Skald. Karmiciel kruków Łukasza Malinowskiego. Jednak warto przekonać się co w tym temacie ma czytelnikom do zaoferowania zagraniczny pisarz, a mowa tu o Timie Severinie i jego Dziecku Odyna. Tytuł ten stanowi pierwszy tom cyklu Wiking i choć na pierwszy rzut oka jest to  książka jakich wiele, to jednak okazuje się, że ma w sobie coś wyjątkowego.

W zasadzie ciężko jest określić o czym dokładnie jest ta powieść, gdyż w zasadzie jej treść stanowi niesamowita opowieść o życiu nietypowego człowieka, a jest nim bękart o imieniu Thorgils, który przedstawia czytelnikom swoją historię. W zasadzie Dziecko Odyna przypomina powieść autobiograficzną. Fabuła ma kilka powracających wątków np. wyprawa młodzieńca w poszukiwaniu informacji o swojej matce, rozwijanie specyficznego daru odziedziczonego po niej. Jednak wiele pobocznych historii jest mało ważnych, co nie znaczy, że nie są one ciekawe. Wręcz przeciwnie, dawno nie spotkałam się z powieścią zawierającą tak dużą liczbę szczegółów, a przy tym wciągającą.

Autor zawarł w swojej książce wiele ciekawostek dotyczących życia ludów islandzkich, irlandzkich itd. Mamy więc szereg informacji na temat wierzeń, ale także codziennych zachowań wkalkulowanych w ich kulturę. A przy okazji stworzył bardzo ciekawego bohatera, który rozwija się i zmienia wraz upływającymi na kartach latami. Zgrabne łączenie elementów prawdziwych z tymi, które autor wykreował w swojej wyobraźni zasługuje na ogromne uznanie, tak samo jak język powieści, która mimo iż nie jest lekką lekturą do poczytania przed snem, to jednak wkrada się w czytelnicze łaski swoją przystępnością oraz bogatym światem przedstawionym.

Uważam, że każda książka wymieniona przeze mnie w tym tekście zasługuje na ogromną uwagę, gdyż ukazuje świat wikingów z różnych perspektyw. W Dziecku Odyna z pewnością można szukać rzetelnych informacji na temat Panów Północy ale także, a być może jest to najważniejsze, wyśmienitej dawki przygody, a przecież właśnie o to chodzi sięgając po literaturę popularną.

Na plus:
+ forma autobiografi
+ styl gawędy
+ różnorodność przygód
+ duża ilość rzetelnych informacji
+ łączenie faktów z fikcją
+ bardzo bogaty język

Na minus:
- być może zbyt duża wielowątkowość
- momentami występujące dłużyzny
- ogromna ilość opisów i proporcjonalnie niska ilość dialogów – dla niektórych może to być kłopot
Ocena: 5/6
Tytuł: Dziecko Odyna
Autor: Tim Severin
Cykl: Wiking tom I
Wydawnictwo: Anakonda 2013
Liczba stron: 424
Cena: 39,90 zł

Marek Karol Jaryczewski - Takie małe zoo

Z literaturą dziecięcą jest niesłychanie trudna sprawa. Bez względu na formę literacką, którą wybiera autor, musi pamiętać o tym, że dzieci są dużo bardziej dociekliwe niż dorośli a niekiedy szybciej łączą różne fakty, dlatego też, czy to wierszyki dla dzieci, czy też bajki bądź opowiadania, trzeba brać pod uwagę dziecięcą bystrość ale także ich małoletnią naiwność. Gdy po raz pierwszy wzięłam do rąk książeczkę Marka Karola Jaryczewskiego pod tytułem Takie małe zoo byłam zachwycona i w stu procentach przekonana, o tym, że książka będzie doskonała dla maluchów. Po lekturze przekonanie to nieco osłabło, przede wszystkim dlatego, że ciężko mi określić wiek dzieci, dla których fraszki Jaryczewskiego byłyby odpowiednie.

Według mnie niektóre z wierszyków mogą okazać się zbyt trudne dla maluchów, inne z kolei będą zbyt proste i nieciekawe dla dzieci starszych, choć nie oznacza to że nie znajdzie się w książeczce kilku naprawdę bardzo fajnych, trafnych i ciekawych fraszek. Na tylnej okładce wydawnictwo zawarło dla czytelników radę, by Takie małe zoo było czytane przez dzieci w towarzystwie dorosłych, by ci mogli tłumaczyć pociechom trudniejsze zwroty, i rzeczywiście jest to uwaga trafna. Drugą trudność stanowi sposób budowania fraszek. Choć na treściach wierszowanych nie znam się aż tak dobrze to jestem w stanie stwierdzić, że są one dosyć skomplikowane, przez to trudne do zapamiętania, a niekiedy kaleczące uszy – oczywiście mowa tu tylko o kilku z nich.

Zdecydowanie jednak książeczka ta będzie fantastyczna dla dzieci ciekawych świata i gotowych wykazać się wysiłkiem towarzyszącym przy dociekaniu tego co niezrozumiałe. Jednak nie polecam czytać jej dziecku na dobranoc, gdyż jestem przekonana, że niejeden rodzic mając po raz pierwszy przed oczami owe fraszki, będzie musiał przeczytać je kilkakrotnie by później przystępnie przekazać je maluchowi.

Warto zwrócić uwagę na przepiękną okładkę, która z pewnością przyciągnie uwagę większości dzieciaczków. Szkoda natomiast, że przepiękne obrazki zawarte w środku nie są kolorowe, choć jest na to rada, którą pomimo że nie jestem zwolenniczką mazania po książkach polecam, mianowicie pozwolić swoim pociechom pokolorować je wedle własnego uznania.

Takie małe zoo to pozycja nieco wymagająca i choć dla samych dzieci może się wydać zbyt skomplikowana, to przy pomocy rodziców pewnie nie jeden maluch wyciągnie z niej pożyteczną wiedzę, a trzeba przyznać, że autor nie poszedł na łatwiznę i zwrócił się w kierunku mniej znanych zwierzątek.

Na plus:
+ śliczna okładka
+ ciekawe zwierzęta
+ ładne rysunki w środku
+ książka dobrze złamana i złożona
+ alfabetyczny układ fraszek (na podstawie nazw zwierząt)

Na minus:
- duża część fraszek jest dosyć skomplikowana
- rysunki w środku są czarno-białe
Ocena: 3+/6
Tytuł: Takie małe zoo
Autor: Marek Karol Jaryczewski
Wydawnictwo: NovaeRes 2013
Liczba stron: 110
Cena: 23,00 zł

02 października 2013

Rhiannon Frater - Pierwsze dni


Przez wzgląd na moje nietypowe upodobania nie jestem chyba zbyt wiarygodna w kontekście oceniania literatury zombistycznej, którą wprost wielbię. Postaram się jednak wykazać ogromną dozą obiektywizmu, choć wygląda na to, że pierwsza z trzech części cyklu Zmierzch świata żywych pod tytułem Pierwsze dni broni się sama i wcale mojego obiektywizmu nie potrzebuje, skoro jednak powiedziało się A, trzeba też powiedzieć B.
 
Jenni nie zostało już nic. W momencie, gdy zobaczyła różowe paluszki swojego najmłodszego dziecka, próbujące wyskrobać przez drzwi drogę do wnętrza domu coś w niej pękło. W normalnych czasach mogłaby po prostu otworzyć drzwi i wpuścić dziecko do środka, w normalnych czasach jej dziecko spało by słodko w swoim łóżeczku, jednak to z całą pewnością nie są normalne czasy…

Katie ledwo udało się wyrwać z zakrwawionych rąk oprawcy, panika ogarnia miasto a kobieta wie, że nie ma już po co wracać do domu, gdyż nie czeka tam na nią nic prócz śmierci…

Drogi obu pań krzyżują się, a dzięki temu zdarzeniu każda z nich odkrywa w sobie cechy, o których istnieniu nie miała pojęcia. Wspólnie przemierzają Teksas opanowany przez żywe trupy i w końcu odnajdują w tym popieprzo**m świecie bezpieczną przystań. Jednak co jeśli opłacony krwią jego obrońców fort, dający schronienie ponad setce ocalonych, sprawia tylko takie pozory?

Hasło widniejące na ciekawej, choć nie powalającej, okładce określa powieść Rhiannon Frater, jako historię Thelmy i Louise w świecie The Walking Dead, cóż, o ile zombie ostatnimi czasy kojarzą się praktycznie tylko i wyłącznie z komiksowo-serialowym hitem, o tyle pierwsze porównanie odsyła pamięć czytelników do słynnego klasyka kinematografii i rzeczywiście można znaleźć pewne podobieństwa między bohaterkami lektury i filmu. Nie sposób zresztą nie zauważyć, że autorka czerpała garściami z obu wspomnianych wyżej tytułów.

Pozostając jednak w temacie głównych bohaterek, muszę przyznać, że z początku Jenni bywa niesamowicie drażniąca, choć to właśnie ona przechodzi, wraz z rozwojem akcji, największą metamorfozę. Wydaje się, że pojawienie się zombie oraz utrata praktycznie wszystkich członków rodziny stały się katalizatorem, który uwolnił wewnętrznego demona, który czaił się gdzieś w jej środku. Z Katie natomiast jest odwrotnie, wraz z kolejnymi wątkami, uchodzi z niej powietrze. Jednak ostatecznie, do obu tych bohaterek można zapałać sympatią. Cała rzesza postaci pobocznych stanowi ciekawe tło i ubarwia mrożące krew sytuacje, które raz za razem serwuje czytelnikom Frater.

Rzeczywiście czytając Pierwsze dni nie można się nudzić, i choć autorce daleko do umiejętności kreowania klimatycznych sytuacji, którymi wykazali się Jay Bonansinga i Robert Kirkman przy tworzeniu kolejnych powieści z uniwersum The Walking Dead, to jednak trzeba przyznać, że czytelnik uwielbiający zombie powinien być usatysfakcjonowany.

Rhiannon Frater to autorka debiutująca w dobrym stylu. Nie można jej zarzucić braku pomysłu na swą powieść, tak więc wszyscy twierdzący, że w powieści zombistycznej wszystko zostało już powiedziane powinni ugryźć się w języki, gdyż Pierwsze dni udowadniają, że ten temat nie został jeszcze wyczerpany. Książka jest godna polecenia, tak więc właśnie to czynię. Polecam, a sama spieszę zaopatrzyć się w kolejny tom Zmierzchu świata żywych.

Na plus:
- bohaterowie (i uroczy psiak Jack!)
- umiejętnie budowane napięcie
- ciągła akcja
- logiczne rozwiązania fabularne

Na minus:
- kilka momentów, w których trudno wyobrazić sobie przestrzeń opisywaną
- Jenni jako jedna z głównych bohaterek, jest dosyć irytująca (na początku)

Ocena: 5/6

Tytuł: Pierwsze dni
Autor: Rhiannon Frater
Cykl: Zmierzch świata żywych tom I
Wydawnictwo: Vesper 2013
Ilość stron: 352
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.