18 grudnia 2015

John Lutz - Psychopata

Tomem ósmym cyklu o detektywie Franku Quinnie, John Lutz nie zaskoczył wiernych czytelników, w tym także mnie. Psychopata jest kryminałem dobrym, ale daleko mu do najlepszych części cyklu, zawiera bowiem kilka mankamentów, które rzuciły mi się w oczy podczas lektury. Mogę jednak stwierdzić zdecydowanie, że wolę ten cykl w przekładzie Bartosza Kurowskiego.

Jesteś młodą niebieskooką blondynką o wyraźnie zarysowanej szczęce? Uważaj! Idealnie wpasowujesz się w typ urody ofiar wybieranych przez psychopatę nazwanego przez media mordercą od Pani Wolność. Carlie Clark, jest bratanicą Franka Quinna i bardzo potrzebuje jego pomocy. Nie dość, że wygląda identycznie jak kobiety, które zginęły z ręki psychopatycznego sadysty grasującego w Nowym Jorku, to jeszcze ktoś ją śledzi… Czyżby stała się celem?

Czytelnicy jak zwykle otrzymują świetnie poprowadzone historie rozgrywające się w różnych płaszczyznach czasowych. Opowieść, która rozpoczyna się w 1984 roku w Kansas naprawdę wciąga. Jedyne co wydało mi się niedopracowane to element osobistej rozgrywki między mordercą a Quinnem. Autor dość lekceważąco podszedł do tematu wyjaśnienia, skąd w zabójcy zrodziła się tak ogromna chęć rywalizacji z głównym bohaterem. Doskonale zaprezentował natomiast ogólne motywacje kierujące zabójcą. Irytujące były z kolei mieszkanki Nowego Jorku, szczególnie te, które odpowiadały charakterystyce ofiar i które tak chętnie nawiązywały niezobowiązujący kontakt z obcym mężczyzną. Inne elementy kryminału spełniły swoją rolę i zadowoliły mnie całkowicie, choć jak wspomniałam na początku tekstu, ta część na pewno nie będzie należała do moich ulubionych, bowiem cykl zawiera kilka dużo lepszych tomów.

Psychopata trzyma poziom cyklu i należy do tych książek, które czyta się z przyjemnością. Choć po lekturze może zostać pewien niedosyt to jednak polecam.

OCENA: 4-/6

Autor: John Lutz
Tytuł: Psychopata
Tłumaczenie:  Bartosz Kurowski
Wydawca: Prószyński i S-ka 2015
Liczba stron: 400
Cena:  36,00 zł

Recenzja została opublikowana na portalu PARADOKS.

16 grudnia 2015

Paweł Majka - Niebiańskie pastwiska

Podczas lektury Niebiańskich pastwisk towarzyszyły mi ambiwalentne uczucia, które (niestety) po jej skończeniu wcale nie uległy zmianie. Paweł Majka to autor znany z wielu opowiadań oraz trzech powieści. Ja poznałam twórczość pisarza dzięki Dzielnicy obiecanej wchodzącej w skład Uniwersum Metro 2033 i ta niestety mnie zawiodła. Muszę przyznać, że ostatnia także nie okazała się jakimś niesamowitym arcydziełem, co więcej trudno tę książkę nazwać nawet zwykłym czytadłem.

Przyznam szczerze, że nie umiem określić, o czym jest ta lektura. Niebiańskie pastwiska to ponoć space opera łącząca w sobie cechy kilku innych gatunków, jednak cały urok tej mieszanej konwencji został przygnieciony natłokiem wątków oraz brakiem umiejętności poprowadzenia logicznej i przyjaznej czytelnikowi narracji. Autor założył chyba, że to, co w jego głowie było jasne i klarowne, po przelaniu na papier będzie tak samo przejrzyste dla czytelnika. Tak się niestety nie stało. Fantastyczny prolog, wprowadzający w naprawdę tajemniczy nastrój, został przyćmiony kolejnymi rozdziałami opowieści, której wątki ledwo się ze sobą łączą. A świat wykreowany jest niesamowicie skomplikowanym tworem, którego autor wcale nie próbuje przedstawiać. Tak więc czytelnik już od pierwszych stron zostaje wrzucony na bardzo głębokie wody, prawdopodobnie niewiele rozumie z przyswajanych treści i jeśli ma siłę brnąć dalej z nadzieją, że cokolwiek się wyjaśni, to jego nadzieje do ostatnich stron są płonne.

Wierzę, że pomysł na całość był, a nawet w to, że był całkiem niezły, tylko coś poszło nie tak w nawale słowotoku. Serio, po kilkunastu pierwszych rozdziałach nadal miałam gdzieś co się przydarzy bohaterom (jakimkolwiek, bo trudno ich nazwać pierwszoplanowymi), a co gorsza zupełnie nie wiedziałam po co mam poznać całą tę historię. Zazwyczaj bowiem bywa tak, że człowiek sięga po książkę i czyta ją do końca bo a) urzekła go tematyka, b) sympatyzuje z którymś z bohaterów, c) porwała go narracja, d) chce po prostu wiedzieć jak całość się skończy, e) musi ją przeczytać. Dla mnie książka Majki nie kwalifikuje się do żadnej kategorii. I nawet jeśli w połowie coś wreszcie zaczęłam rozumieć. a bohater jeden z drugim wydał mi się całkiem ciekawy, to i tak miałam w głowie te setki stron, które musiałam wpierw przemęczyć, żeby dojść do czegoś, co mnie lekko pobudziło. Jak dla mnie gra nie warta świeczki. Mnogość nazw, zupełnie nowa technologia wprowadzona, jakby autor opisywał działanie gumowej kaczki oraz połączenie wielu historii składają się na jeden wielki chaos.

Naprawdę chciałam dać tej książce szansę. Przeczytałam ją całą. Tak więc, to że była dla mnie męczarnią świadczy źle albo o mnie albo o niej. Wybierzcie sami. Ktoś, kto pamięta starsze czasy podpowiedział mi, że powieść Niebiańskie pastwiska to po prostu stare opowiadanie, które zostało bardzo mocno rozbudowane. I tak sobie pomyślałam przez chwilę, że być może lepiej by było, gdyby autor na opowiadaniu poprzestał... Bo oprócz bardzo dobrego pomysłu i świetnej prasy, Niebiańskie pastwiska to po prostu chaotyczna, obszerna i męcząca lektura, która według mnie byłaby dużo lepsza, gdyby autor sprawił, że świat, który stworzył byłby bardziej przychylny i przystępny dla czytelnika.

OCENA: 2/6

NA PLUS:
+pomysł

NA MINUS:
- styl
- chaotyczny sposób narracji
- nawarstwienie się wątków
- bohaterowie

Autor: Paweł Majka
Tytuł: Niebiańskie pastwiska
Wydawnictwo: Rebis 2015
Seria wydawnicza: Horyzonty zdarzeń
Liczba stron: 736
Cena: 42,90 zł

Recenzja została opublikowana na portalu PARADOKS.

15 grudnia 2015

Kerstin Cameron - Nie ma nieba nad Afryką

Historia niesamowitej kobiety, która z uporem i wytrwałością walczyła o wolność.

Książka Nie ma nieba nad Afryką przedstawia historię zatrzymania Kerstin Cameron w więzieniu w Tanzanii. Kobieta została oskarżona o zabicie swojego męża. Mężczyzna popełnił samobójstwo, jednak jego rodzina nie mogąc w to uwierzyć zrobiła wszystko, by doprowadzić do zatrzymania Kerstin. Postanowili obciążyć ją winą za jego śmierć oraz doprowadzić do skazania na karę śmierć za jego zabójstwo. Prawdopodobnie ich motywacją był spadek, który dziedziczyły dzieci. Gdyby bohaterka została skazana, dzieci mogłyby trafić pod opiekę jej teściów. Nie ma nieba nad Afryką przedstawia walkę Kerstin o wolność i udowodnienie niewinności.

Prawdziwe historie mają to do siebie, że z reguły bywają wzruszające lub poruszające. Historia Kerstin Cameron jest jednak nieco inna, bo choć wspomnianych cech nie można jej odmówić to zawiera w sobie coś większego, mianowicie typowe reporterskie spojrzenie. Podziwiam autorkę i jednocześnie bohaterkę tej opowieści za umiejętność przedstawienia swojego stanowiska bez zbędnego patosu. Wydaje mi się także, że jest to kobieta o niesamowicie silnych nerwach. Przeżywając coś takiego wiele osób pewnie by się złamało, a Kerstin po prostu wzięła całą sprawę na przeczekanie. Oczywiście, nie chciałabym abyście pomyśleli, że nie przejęła się swoją sytuacją wcale, chodzi bardziej o to, że w całym tym zamieszaniu udało jej się odnaleźć spokój osoby niewinnej. Jestem także przekonana, że książka jest dużo lepsza niż film nagrany na jej podstawie. Taki wniosek nasunął mi się po zapoznaniu z niezachęcającą notatką reżyserską zawartą na ostatnich stronach.

Opowieść Kerstin dzieli się na trzy części. Pierwsza wprowadza w całość historii, kolejne rozdziały opowiadają o pobycie bohaterki w więzieniu, a koniec to relacja z procesu. Przy tym pierwsze i ostatnie rozdziały są napisane bardzo sprawnie i są ciekawe, natomiast kilka środkowych trochę męczy i dłuży się. Nie wpływa to jednak na pozytywny odbiór książki. Początkowe strony wprowadzają w relację między Kerstin a jej mężem i pokazują jak wyglądało ich małżeństwo. W tym momencie można się zniechęcić do bohaterki. Ich związek był bardzo trudny, dziwny i tu właśnie większość czytelników może zacząć zastanawiać się, czy Kerstin nie była jedną z tych zaślepionych miłością kobiet. Pewnie tak było... jednak ratuje ją to, że postanowiła wreszcie odejść od człowieka, który nie tylko ją tyranizował, ale także lekceważył i przerażał. Trudno jest też uwierzyć w tak nagłą zmianę relacji między teściami a bohaterką (i tu uważam, że albo sama bohaterka wiedziała zbyt mało o rodzinie swojego męża albo nie chciała odkrywać zbyt wielu faktów z początków jej związku z Cliffem) – z drugiej strony nie jest to niemożliwe, a przebieg procesu ukazuje jak bardzo odrealnieni byli ci ludzie. Tak czy inaczej pomimo tego, że wiele elementów opowieści może budzić wątpliwości, niewinność Kerstin nie jest jednym z nich. Te fragmenty, które skłaniają do zastanowienia pozwalają poczuć się niczym ławnik sądowy, który ma rozstrzygać o losie oskarżonej.

Więzienia nigdy nie kojarzą się z czymś dobrym, a tym bardziej więzienia poza Europą. Bohaterka – Niemka z pochodzenia, trafiła do więzienia w Tanzanii. Ukochana przez nią Afryka stała się miejscem kaźni i cierpienia. Muszę jednak przyznać, że spodziewałam się bardziej drastycznych opisów realiów życia kobiet osadzonych w tamtejszym więzieniu. Oczywiście niesprawiedliwość oraz sposób w jaki traktuje się więźniarki wywołują ogromne emocje, ale pobyt Kerstin w więzieniu nie był tak dramatyczny, jakby można się tego spodziewać, a ona sama była jako biała traktowana lepiej niż inne kobiety. Trzeba jednak przyznać, że zawsze starała się, aby choć z części jej przywilejów mogły korzystać towarzyszki niedoli.

Najciekawiej wypada relacja z jej procesu. Napięcie towarzyszące wszystkim osobom zbierającym się na sali na czas zeznań świadków obydwu stron jest wyraźnie wyczuwalne. Umiejętne oddanie emocji jest największą zaletą tej książki, ale nie jedyną. Zatem zachęcam do przeczytania Nie ma nieba nad Afryką oraz poznania historii niesamowitej kobiety, której upór oraz otwartość potrafiła zjednać ludzi, którzy współpracując próbowali doprowadzić do oczyszczenia jej z tak haniebnego zarzutu, jak zabójstwo ojca jej dzieci.

OCENA: 5/6

NA PLUS:
+ sposób prowadzenia opowieści
+ bardzo ciekawe fragmenty z sali rozpraw
+ ciekawa bohaterka

NA MINUS:
- nieścisłości związane z relacją bohaterki a rodziną jej męża
- cała relacja bohaterki z mężem

Autorka: Kerstin Cameron
Tytuł: Nie ma nieba nad Afryką
Tłumaczenie: Miłosz Urban
Wydawnictwo: Świat książki 2015
Liczba stron: 416
Cena: 34,99 zł

Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU.

03 listopada 2015

Karen Slaughter - Moje śliczne

Na temat twórczości Karen Slaughter krążą różne opinie. Spotkałam się z kilkoma przytykami względem sposobu przelewania przez tę autorkę myśli na papier. Być może w niektórych krytycznych opiniach jest jakieś ziarnko prawdy bowiem pomimo tego, że lektura książki Moje śliczne wciągnęła mnie bez reszty, to jednak początkowo miałam pewne trudności z wgryzieniem się w opowieść o trzech siostrach, których losy na zawsze odmieniło zaginięcie jednej z nich.

Dziewiętnastoletnia Julia jest pełną życia i uśmiechniętą dziewczyną, która pewnego dnia znika bez śladu. Jej rodzina jest zrozpaczona. Po nastolatce pozostają dziury w sercach jej najbliższych oraz pusty pokój. Rodzice nie są w stanie poradzić sobie z tragedią, jaka ich dotknęła. Nawet obecność dwóch młodszych córek, nie jest w stanie zagłuszyć bólu, który wywołało zniknięcie Julii. Po dwudziestu latach od tamtych wydarzeń Claire i Lydia, czyli młodsze siostry Julii, nie mają ze sobą kontaktu i żyją całkowicie odmiennie. Pewnego dnia Paul, mąż Claire, zostaje zamordowany. Po jego śmierci, oprócz milionów na koncie, pozostaje także kilka spraw wymagających uporządkowania. Podczas przeglądania jego rzeczy wdowa natrafia na tajemnicze i przerażające nagrania. Aby odkryć sekret Paula kobieta będzie potrzebowała wsparcia…

Wprawdzie czytelnik, który zna się na kryminałach i thrillerach dość szybko wpadnie na pomysł, o co chodzi w książce, jednak Karen Slaughter dość zagadkowo prowadzi wątki powieści. Rozpisała tę historię na tyle zgrabnie, że do samego końca pojawiają się w głowie czytelnika pytania. A odpowiedzi na nie dawkuje stopniowo i powoli, bez zbędnego przyspieszania i fabularnych przeskoków. Jednak to nie umiejętne dawkowanie napięcia tak przykuwa do lektury Moich ślicznych. Główne skrzypce w tej powieści grają bowiem bohaterowie, a szczególnie bohaterki. Siostrzana relacja oraz problemy z jakimi przyszło się im mierzyć są tak doskonale przedstawione, że można by podobnej historii szukać na pierwszych stronach gazet. Postacie są wyjęte z prawdziwego życia i właśnie dzięki temu, że nie są doskonałe, tak bardzo przypadają do gustu.

Książka trzyma w napięciu, jest pełna emocji, opowiada naprawdę ciekawą i przerażającą historię, a przy tym wplata też nieco ciepła, dając tym samym swoich bohaterom choć cień szansy na doznanie w życiu czegoś dobrego. Jak już wspomniałam, początkowo surowy styl, jakim posługuje się autorka może rzeczywiście nie zachęcać, a nawet utrudniać zagłębienie się w opowieść. Jednak kiedy już czytelnik przywyknie, jestem pewna że lektura książki Moje śliczne zapewni mu wiele niezapomnianych wrażeń. Przecież właśnie o to chodzi w dobrej literaturze, żeby wywoływała silne emocje!

NA PLUS:
+ realistyczni bohaterowie
+ ciekawa fabuła
+ wciąga i daje poczucie napięcia

NA MINUS:
- nieco surowy styl

OCENA: 5/6

Tytuł: Moje śliczne
Autor:Karen Slaughter
Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska
Wydawnictwo: HarperCollins Polska 2015
Liczba stron: 480
Cena: 24,99 zł

Recenzja ukazała się na portalu NASZE RECENZJE.

18 października 2015

John Lutz - Szał

Jeśli śledzicie mój blog na bieżąco to myślę, że nie muszę Wam już przedstawiać Zabójczej serii od Prószyński i S-ka. Książki Johna Lutza, które wchodzą w jej skład prezentują kryminał dobry, ale nie ten z najwyższej półki.

Wielokrotnie powtarzałam, że główny problem może stanowić fakt, że wydawnictwo wydaje części serii o Franku Quinnie w złej kolejności chronologicznej. Jednak wraz z kolejnym wydanym tomem pojawił się jeszcze jeden problem, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi lub który mógł do tej pory nie występować. Mianowicie chodzi o tłumaczenie i korektę. Pojawiające się źle zbudowane zdania, nieumiejętna odmiana wyrazów oraz brak poprawnej pisowni niektórych nazw własnych deprymowały mnie oraz deprecjonowały i tak nie najlepszą historię stworzoną przez autora. Przykładem powyższych niech będą:  Quinn spodziewał się wizyty tej kobiety o ponad metrze osiemdziesięciu centymetrach wzrostu; Maude zamówiła whiskey sour, a ojciec jacka daniela z lodem; etc. Może jednak przejdźmy najpierw do fabuły.

Nowym Jorkiem znowu wstrząsa makabryczne morderstwo kilku młodych kobiet. Quinn  odnajduje w tej zbrodni detale, które przypominają mu o pewnym mordercy, który już dawno powinien być martwy. Czy to możliwe, aby przerażający psychopata podpisujący swoje krwawe dzieła inicjałami D.O.A. mógł mieć tak perfekcyjnego naśladowcę?

Tłem dla wydarzeń współczesnych są z kolei dwie płaszczyzny czasowe. Jedna sięga czasów II wojny światowej i w bardzo enigmatyczny sposób opowiada historię tajemnicy zaginięcia bezcennego dzieła sztuki. Druga rozgrywa się w latach 80. XX wieku i opowiada jak zwykle historię człowieka, który będzie miał ogromny wpływ na obecne wydarzenia.

Szał mnie nie urzekł. Czyżby Lutz coraz mniej dbał o to, by jego historie były logiczne. Niejasności mnożą się na kartach dziewiątego tomu, a nad głową czytelnika pojawia się coraz większa liczba znaków zapytania. W tym przypadku autor zbytnio postawił na niedopowiedzenia – wielu naprawdę nieoczywistych rzeczy trzeba się domyślać. Dlatego też nie polecam rozpoczynać przygodę z twórczością Lutza od tej właśnie części. Choć uważam, że warto poznać opowieści kryminalne, które tworzy ten autor, ponieważ pomimo niedociągnięć jego książki hipnotyzują. To już kolejna część przygód Franka Quinna, z którą się zapoznałam i samo to świadczy o tym, że coś ciekawego w tych historiach jest – może zdążyłam już polubić głównych bohaterów?

Tak czy siak, choć apeluję do Was byście nie unikali twórczości Johna Lutza, to jednak Szał nie jest pozycją dobrą, dlatego też zachęcam do zapoznania się z jego poprzednimi książkami, najlepiej w odpowiedniej kolejności. Jeśli dacie się porwać pierwszym tomom, to dziewiąty nie zrobi krzywdy tej sympatii.

OCENA:3/6

NA PLUS:
+ bohaterowie

NA MINUS:
- luki fabularne
- tłumaczenie

Tytuł: Szał
Autor: John Lutz
Wydawca: Prószyński i S-ka 2015
Tłumaczenie: Magda Witkowska
Liczba stron: 416
Cena:  37,00 zł

Recenzja została opublikowana na portalu PARADOKS.

25 września 2015

Jacek Wróbel - Cuda i dziwy Mistrza Haxerlina

Pierwsze skojarzenie jakie nasunęło mi się na myśl po skończeniu lektury Cudów i Dziwów Mistrza Haxerlina to dwie postacie literackie. Mianowicie Arivald – czarodziej z Wybrzeża z powieści Jacka Piekary Ani słowa prawdy oraz Ricewind, bohater kilku książek Terry'ego Pratchetta. Wydaje mi się, że Haxerlin z powodzeniem mógłby stanowić wypadkową połączenia tych dwóch bohaterów – choć z pewnością więcej ma z tego drugiego. Z kolei więcej wspólnego z powieścią Jacka Piekary można znaleźć na poziomie treści, ponieważ na obydwa tytuły składają się opowiadania, które są poukładane chronologiczne i czasem wydarzenia z jednych historii rozchodzą się echem w kolejnych. Muszę przyznać, że pierwsza powieść Jacka Wróbla, czyli Cuda i Dziwy, już po przeczytaniu przeze mnie kilku pierwszych stron trafiła na półkę z książkami ulubionymi wraz z wyżej wymienionymi pozycjami. I już samo zestawienie nazwiska debiutującego autora obok takich pisarzy jak Pratchett czy Piekara powinno być najlepszą rekomendacją, ale Cuda i Dziwy to jedna z tych książek, o których chce się pisać.

Mistrz Haxerlin jest tak samo cudaczny i dziwaczny jak jego obwoźny straganik z kuriozami. Teoretycznie Haxerlin jest czarodziejem, praktycznie jest drobnym oszustem, który wywącha wszędzie dobry interes, jednak nigdy nie udaje mu się wypatrzyć kłopotów, które zazwyczaj za owym interesem podążają. Każde opowiadanie zawarte w książce prezentuje inną przygodę. Raz nasz bohater będzie musiał odbić pewną urodziwą nimfę, innym razem zmierzy się z zombie-opatem, podczas przemytu nielegalnych środków odurzających zostanie wplątany w dziwną historię z jeszcze dziwniejszą kurtyzaną, a innym razem będzie podróżował z demonem zamkniętym w ciele dziecka.

Powyższe opowiadania mogłyby być zwyczajnymi historyjkami, gdyby nie fantastyczne pióro Wróbla oraz jego niebywałe poczucie humoru, które idealnie wpasowuje się w moje. Na dodatek celowość pewnych dowcipnych komentarzy, dialogów czy też sytuacji jest widoczna na pierwszy rzut oka – autor próbuje w ten sposób przekazać czytelnikom swoje poglądy na temat kondycji istoty człowieczeństwa, a przede wszystkim ludzkiej natury. Są to osądy smutne, ale jak już wspomniałam, przedstawienie ich w żartobliwy i lekki sposób, pozwala na refleksję, ale zapobiega pogrążeniu się w czarnych myślach.  Osadzenie fabuły w quasi-średniowiecznym świecie fantasy pozwoliło mu z kolei na puszczenie wodzy fantazji i urozmaicenie żywota swojego bohatera, choć jestem pewna, że Cuda i Dziwy mogłyby z powodzeniem funkcjonować w pozbawionym magii świecie, bowiem ludzie zawsze będą jej poszukiwać.

Jacek Wróbel to dobrze rokujący twórca literacki – ma doskonały warsztat, umiejętnie rozwija akcję, ale nie zapomina też o prezentowaniu wyglądu świata, w którym osadza swoje opowieści. Jego zbiór opowiadań składa się z osobnych historii, ale fakt, że potrafi je łączyć nie tylko postacią głównego bohatera pozwala domyślać się, że równie dobrze poszłoby mu z napisaniem typowej powieści z bardziej rozbudowaną fabułą i mnogością wątków.

NA PLUS:
+ lekki język
+ ciekawy bohater
+ choć są to opowiadania, to jednak istnieje między nimi szczątkowa ciągłość fabularna

NA MINUS:
- może nieco zbyt duże podobieństwo do innych bohaterów literackich
 
OCENA: 5/6

Tytuł: Cuda i Dziwy Mistrza Haxerlina
Autor: Jacek Wróbel
Wydawnictwo: Genius Creations 2015
Liczba stron: 375
Gatunek: Opowiadania/Fantastyka
Cena: 39,99 zł

Recenzja została opublikowana na portalu PARADOKS.

20 września 2015

Dan Simmons - Terror



Ogromna potrzeba odkrycia tego co przez wiele wieków było dla ludzi niedostępne, czyli wielkich połaci czarnych plam na mapie kuli ziemskiej, pchnęło wielu żeglarzy do wyruszenia w nieznane. Niesamowita ekscytacja wynikająca z niewiedzy co może czekać na śmiałków na nieznanych wodach i jeszcze bardziej nieznanych kontynentach połączona z potrzebą zmierzenia się z nieokiełznanymi siłami matki natury oraz towarzyszący już nawet ludom pierwotnym pęd ku rozwojowi doprowadziły do dokonania jednych z największych i najpiękniejszych odkryć w historii cywilizacji. Nie można jednak zapomnieć, że droga ku nim usiana jest trupami tych, którzy wyzwanie podjęli, ale mu nie podołali. Jedną z takich wypraw opisał Dan Simmons w swojej powieści Terror. Nie jest to jednak byle opowieść – ponieważ brytyjska wyprawa arktyczna z 1845 roku, o której tu mowa, nie była byle ekspedycją. Na czele dwóch statków wchodzących w jej skład stanęli doświadczeni żeglarze, a większość marynarzy z ponad stuosobowej załogi służącej na HMS  Terror oraz HMS Erebus, także miała za sobą lata służby i raczej nie straszne im były ciężkie warunki panujące w tamtym rejonie świata. Co więc doprowadziło do upadku wyprawy? Czemu trwające ponad 150 lat poszukiwania jakichkolwiek śladów tragicznych losów obu załóg przyniosły bardzo wymierne rezultaty? (Przełom nastąpił dopiero w 2014 roku). Dzieło Simmonsa w pewnym stopniu odpowiada na te pytania, ale pozostawia także szereg znaków zapytania – a jak powszechnie wiadomo tam gdzie jest wielka tajemnica, tam też można najlepiej rozpalać wyobraźnię czytelników.




Celem wyprawy było odnalezienie Przejścia Północno-Zachodniego, czyli ciągu przesmyków między wyspami Archipelagu Arktycznego – szukano tam możliwości opłynięcia Ameryki Północnej drogą krótszą niż ta pomiędzy wybrzeżami Atlantyku i Pacyfiku. Na jej czele stanął oficer Królewskiej Marynarki Wojennej sir John Franklin, mający za sobą już trzy ekspedycje arktyczne. Okrętem flagowym był HMS Erebus pod dowództwem kapitana Fitzjamesa, drugim statkiem był HMS Terror, którym dowodził kapitan Crozier. Niestety wyprawa zakończyła się fiaskiem. We wrześniu 1846 r., obydwa statki utknęły w lodzie w pobliżu Wyspy Króla Williama (ówcześnie brano ją za część stałego lądu i nazywano Ziemią Króla Williama). Statki te już nigdy nie wypłynęły – zostały uwięzione w lodowej pułapce - paku, który nie stopniał przez kolejne dwa lata – tak przynajmniej wynika z materiałów źródłowych, na które zresztą autor powołuje się w swojej powieści. Dwudziestu czterech marynarzy zginęło, sir John Franklin zmarł w dniu 11 czerwca 1847 r. Reszta żyjących na dzień 26 kwietnia 1848 r. uczestników ekspedycji opuściła statki i wyruszyła pieszo w kierunku rzeki Backa. Chcieli w ten sposób dotrzeć do stałego lądu północnych wybrzeży Kanady. Mieli nadzieję spotkać tam plemiona eskimoskie i uzyskać pomoc. Nikt jednak nie dotarł do celu. Uczestnicy wyprawy, którzy nie zmarli na gruźlicę w początkowym etapie podróży, zginęli na wskutek ekstremalnych warunków atmosferycznych (niesamowicie niskie temperatury, a co za tym idzie np. liczne odmrożenia), chorób (szczególnie powszechny w tamtych czasach wśród marynarzy był wyniszczający szkorbut) oraz głodu, który jak się okazało, doprowadził ich do desperackich kroków. Ciał większości nigdy nie odnaleziono, ale ekspedycjom ratunkowym udało się dotrzeć do szczątków przynajmniej kilku z nich. Badania wykazały specyficzne ślady na kościach, które wskazywały na to, że mięśnie i ścięgna zostały oddzielone od kości, a to z kolei wskazywało na akty kanibalizmu…

Simmons opisuje przygotowania do wyprawy; lata tkwienia w lodowym piekle; pieszą wyprawę w celu odnalezienia jakiejkolwiek cywilizacji oraz skomplikowane relacje pomiędzy członkami wyprawy. W realistyczną relację z tragicznej w skutkach ekspedycji wplata także wierzenia Eskimosów i to sprawia, że z dramatycznej historii o próbie przetrwania  ta staje się przerażającą i epicką opowieścią o demonach czyhających na śmiałków w krainie skutej lodem. Wiadomo, że to co spisał Simmons w przeważającej części jest jego wariacją na temat tamtych wydarzeń, bowiem niewiele materiałów ich dotyczących odnaleziono. Z powodzeniem jednak mógł odtworzyć kolejne etapy ich wędrówki, a to że tak przejmująco i niesamowicie szczegółowo przedstawił losy tej wyprawy świadczy jedynie o tym, jakim jest doskonałym znawcą ludzkiej natury.

Terror to powieść niesamowita, ale też bardzo trudna. Być może autor zna swoje braki warsztatowe i dlatego zamiast ciągnąć linearną fabułę, połatał ją z różnych wydarzeń o pomieszanej chronologii. Przez to strasznie trudno połapać się w tym co, kiedy i po czym nastąpiło. Warto więc wnikliwie przyglądać się datom, którymi opatrzone są poszczególne rozdziały. Łatwości w przyswajaniu treści nie sprzyja także fakt, że większość rozdziałów, to relacje poszczególnych marynarzy, choć tu na czoło wyłaniają się doktor Goodsir, komandor Crozier, a także porucznik Irving. W mnogości imion i nazwisk łatwo się pogubić. Z czasem jednak można się przyzwyczaić do chaotycznego pióra Simmonsa.

Największym atutem, prócz niesamowitej autentyczności bijącej z każdego słowa, jest fantastyczne przedstawienie klaustrofobicznej atmosfery otwartych przestrzeni arktycznych. Chyba nic nie rozbudza wyobraźni lepiej niż niesamowitość lodowych krain. A im bardziej fabuła się zagęszcza tym więcej elementów fantastycznych i onirycznych autor wprowadza. 

Wydanie po które sięgnęłam jest wznowieniem (2015r.) wydania z 2007 roku. Wydawnictwo Vesper, zadbało o elegancką oprawę tej monumentalnej powieści. Najnowsze wydanie zostało wzbogacone o wyczerpujące posłowie dotyczące wypraw arktycznych autorstwa dr hab. Grzegorza Rachlewicza z UAM w Poznaniu oraz ikonografię ilustrującą czasy odkryć polarnych XIX, w tym obrazy i ryciny przedstawiające statki HMS Erebus i HMS Terror tkwiące w lodzie. Terror to wspaniała, wielowątkowa powieść, która będzie stanowiła przerażającą przygodę ale także intelektualną rozrywkę na najwyższym poziomie. Nie jest to książka dla każdego bowiem jak już wspominałam to lektura trudna i wymagająca. Nie da się jej czytać wyrywkowo. Wymaga od czytelnika czasu i skupienia, ale oddaje w zamian wszystko to co w literaturze najlepsze.

NA PLUS:
+ bohaterowie
+bazowanie na prawdziwych wydarzeniach
+ umiejętność oddania grozy białego królestwa
+ plastyczne opisy
+ wciągająca historia
+ dodanie wątków onirycznych i legend

NA MINUS:
- pomieszanie chronologii
-   dość trudny język
 
OCENA: 5/6

Tytuł: Terror
Autor: Dan Simmons
Tłumacz: Janusz Ochab
Wydawnictwo: Vesper 2015
Liczba stron: 692
Gatunek: Horror

Recenzja została opublikowana na łamach GRABARZA.
 

15 lipca 2015

Brandon Sanderson - Stalowe serce

Superbohaterowie są ostatnio na czasie. Kiedyś można ich było spotkać sięgając jedynie po komiksy, następnie pojawiły się animacje oraz filmy opowiadające o ich przygodach, a obecnie coraz chętniej autorzy prozy wykorzystują ich do tworzenia fantastycznych historii. Innymi słowy istoty posiadające nadnaturalne zdolności opanowały praktycznie wszystkie elementy składające się na kulturę masową. Stalowe serce Brandona Sandersona to przykład jednej z takich opowieści. Różnicę stanowi fakt, że jego superbohaterowie wcale nie są tak szlachetni, jakbyśmy sobie wyobrażali.

Dzień, w którym na niebie pojawiła się Calamity odmienił przyszłość całej Ziemi. Za jej sprawą niektórzy ludzie nabyli niezwykłych umiejętności. Ci, na których impuls nie podziałał oczekiwali, że wreszcie pojawili się bohaterowie godni swoich czasów. Stało się jednak inaczej. Nie wiadomo, czy Calamity zaczęła wyzwalać w ludziach ich najgorsze instynkty, czy też działała jedynie na tych, którzy pierwiastek zła mieli już w sobie. Tak czy siak, na świecie rozpoczęły się okrutne rządy Epików. Stalowe serce jest najpotężniejszym z nich, a David Charleston jako jedyny widział jak wielki Epik krwawił. Tamtego dnia miał zginąć tak jak wszyscy Ci, którzy na własne oczy zobaczyli słabość Stalowego serca. Chłopak przeżył, ale tamtego dnia stracił ojca. Od 10 lat kiełkuje w nim żądza zemsty. Wydaje się, że jedynymi ludźmi zdolnymi mu pomóc są członkowie tajemniczej grupy Mścicieli, którzy zajmują się eliminacją Epików. Jednak może się okazać, że to David stanie się ostatnią nadzieją nie tylko dla Mścicieli, ale dla całej populacji.

Powieść Sandersona zaczyna się mocno, emocjonująco i wzruszająco. Autor nie rezygnuje z tego, aż do ostatnich stron. Właśnie przez ten silny emocjonalny przekaz, który nie jest ani tandetny ani infantylny, Stalowe serce wyróżnia się wśród innych powieści fantastycznych kierowanych do starszej młodzieży. Co więcej, jestem przekonana, że powieść ta spełni wymagania także tych czytelników, którzy pasjami zaczytują się w komiksach, szczególnie serii o X-Menach, gdyż z nimi szczególnie kojarzę Epików. Nie sądzę też, aby wiek czytelników miał jakiekolwiek znaczenie przy odbiorze fantastyki prezentowanej przez Sandersona. Całość napisana jest bowiem lekko i z dowcipem, ale język pozbawiony został tych wszystkich młodzieżowych, tak modnych obecnie, naleciałości. Treść jest więc jasna, klarowna i konkretna. Sanderson doskonale zachowuje proporcję między pędzącą do przodu akcją a opisami, które przecież muszą się w powieści pojawić, ale nie powinny hamować rozwoju fabularnego. Pomysł na fabułę jest zresztą genialny - może nie nowatorski, ale jako całość wraz ze świetną narracją tworzy kawał naprawdę dobrej literatury. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem – literatury, do której chce się wracać.

Stalowe serce to trylogia, tak więc zakończenie książki otwiera kolejne możliwości rozwoju fabuły, przy czym pewne wątki zostają zamknięte. Doceniam umiejętność tworzenia nowych wątków. Powoli męczące stają się te trylogie, w których chodzi o jedno i to samo przez cały rozwój fabuły. Sanderson wyjaśnił kwestie, od których zaczął. W pewnym stopniu zamknął początek i koniec książki piękną i symboliczną klamrą, jednocześnie dając bohaterom nowe cele. Powieść trzyma w napięciu, bohaterowie są naprawdę świetnie skonstruowani i różnorodni, a Epicy, których traktuję, jako osobny element tej fantastycznej układanki... Cóż, dość powiedzieć, że podczas lektury bałam się ich w takim samym stopniu co podziwiałam. Stalowe serce to pasjonująca, wciągająca i sensacyjna powieść, w której przeplatają się żywioły. Mam nadzieję, że na drugi tom nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.

Na plus:
 + bohaterowie
+ barwne opisy
+ postaci Epików
+ świetnie przedstawiony świat
+ zakończenie
+ okładka

Na minus:
- proste rozwiązania fabularne

OCENA: 5+/6

Tytuł: Stalowe serce
Autor: Brandon Sanderson
Cykl: Mściciele tom I
Tłumaczenie: Joanna Szczepańska
Liczba stron: 444
Wydawnictwo: Zysk i S-ka 2015
Cena: 34,90 zł

Recenzja została opublikowana na stronie RZECZGUSTU.
 

06 lipca 2015

Petra Fohrmann - Weźmiemy ze sobą dzieci. Ostatnie lata życia rodziny Goebbelsów

Książka Petry Fohrmann Weźmiemy ze sobą dzieci to historia ostatnich lat życia rodziny Goebbelsów, przedstawiona z perspektywy Käthe Hübner, która między 1943 a 1945 rokiem była opiekunką trojga najstarszych z szóstki dzieci Magdy i Josepha Goebbelsów.

Sięgając po ten tytuł oczekiwałam wnikliwej i analitycznej opowieści na temat prywatnego życia jednych z najważniejszych ludzi w Trzeciej Rzeszy - Joseph Goebbels był Ministrem Propagandy Rzeszy i zarazem jednym z najpotężniejszych nazistów, a jego żonę Magdę uważano za nazistowską Pierwszą Damę. Niestety wspomnienia spisane na kartach książki dr Fohrmann są bardzo ogólne i prezentują raptem wycinek tego, czego chciałby dowiedzieć się czytelnik zainteresowany intymnym i codziennym życiem tej rodziny. Myślę, że mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że Käthe Hübner niewiele wiedziała o swoich pracodawcach Jej wspomnienia stanowią nieuporządkowany zbiór informacji, które udało jej się przypomnieć. Brak tu natomiast potwierdzeń dla jej słów przytoczonych z innych źródeł, dyskusji na temat opisywanych zjawisk, ukazania różnych możliwości odczytania danych zachowań. Wiele jest natomiast przypuszczeń oraz osobistych rozważań byłej guwernantki. Czytając niektóre fragmenty można także odnieść wrażenie, że pewne podane przez nią informacje wykluczają się lub stanowią zaprzeczenie tych wyjawionych wcześniej.

Jeśli traktować tę publikację poważnie, jak książkę popularyzującą wiedzę lub też stricte historyczną, to niestety ma ona ogromne braki, których tego typu pozycja nie powinna zawierać. Być może jednak Weźmiemy ze sobą dzieci będzie doskonałą lekturą wprowadzającą do poważniejszych publikacji z tego zakresu np. Goebbels. Dzienniki. Jedynymi naprawdę zauważalnymi atutami książki są archiwalne zdjęcia wykonane przed, jak i po śmierci rodziny Goebbelsów oraz przedruk artykułu dotyczącego procesu lekarza oskarżonego o udział w zabójstwie dzieci Goebbelsów. Warto też wspomnieć o tym, że książka jest świetnie wydana i ma stosunkowo niską cenę, tak więc jeśli ktoś oczekuje interesującej ale niezbyt szczegółowej i analitycznej lektury, spokojnie może sięgnąć po wspomnienia Käthe Hübner.
 
NA PLUS:
+ wydanie
+ fotografie
+ przedruk artykułu na końcu książki

NA MINUS:
- mało treści
- brak porządku w przytaczanych informacjach
- wiele zbędnych fragmentów
- wydaje się, że książka powstała trochę "na siłę"

OCENA: 3/6

AUTOR: Petra Fohrmann
Tytuł: Weźmiemy ze sobą dzieci. Ostatnie lata życia rodziny Goebbelsów
TŁUMACZENIE: Bartosz Nowacki
WYDAWNICTWO: Prószyński i S-ka 2015
GATUNEK: Historyczna/Lit. faktu
LICZBA STRON: 144
CENA: 29,90 zł

RECENZJA ZOSTAŁA OPUBLIKOWANA NA PORTALU DUŻEKA.