27 stycznia 2015

"John Wick" reż. Chad Stahelski & David Leitch

"Nie zadzieraj z żałobnikiem"

Keanu Reeves już od dawna nie miał dobrej roli. 47 Roninów okazał się filmem dość widowiskowym, ale słabym. Fabularną klapą nakręconą z umiarkowanym rozmachem. Kiedy więc ukazał się trailer filmu John Wick, w którym Reeves wciela się w tytułową rolę, nie spodziewałam się zbyt wiele, a kiedy przeczytałam, że główny bohater mści się za to, że jakieś wyrostki zabijają mu psa (pomimo bycia ogromną miłośniczką zwierząt) przewróciłam oczami i nie dowierzałam, że takie coś przyciągnie kogokolwiek do kina. Ostatecznie przyciągnęło... mnie i to z naprawdę dobrym skutkiem! Może dzięki temu, że moje oczekiwania nie były zbyt wielkie, a może dlatego, że do kina chodzę najczęściej w poszukiwaniu uciechy, a innych bardziej ekskluzywnych emocji poszukuję w literaturze, nie mniej jednak ten film mi się spodobał!


Johna poznajemy w tragicznych okolicznościach. Jego ukochana żona umiera strawiona ciężką chorobą. Bohater jest pogrążony w żałobie, ale kobieta spodziewając się nadejścia dnia, w którym jej mąż zostanie w końcu sam postanowiła przed śmiercią podarować mu kogoś do kochania i opiekowania się. Malutka i słodka Daisy (śliczny szczeniak rasy beagel) staje się jego promyczkiem. Jednak bohater traci także ją. Wtedy rozpoczyna krwawą krucjatę, gdyż okazuje się, że John był nikim innym, jak płatnym zabójcą, który porzucił fach dla kobiety, którą poślubił. Na dodatek nie był zwyczajnym mordercą, ale kimś, kto trząsł całym przestępczym świadkiem nienazwanego miasta, w którym rozgrywa się akcja filmu.

Fabuła jest naciągana, a czasem wręcz absurdalna, ale twórcy [w tym przypadku dwóch kaskaderów z bogatym dorobkiem, czyli Chad Stahelski i David Leitch oraz scenarzysta filmów z Dolphem Lundgrenem(!) – if you know what i mean] nie oszukują widzów. Nie zależy im na tym, aby udowodnić odbiorcom, że w tej produkcji chodzi o coś więcej niż tylko to, co widać na ekranie, a wierzcie mi - widać sporo. Fantastyczna prezentacja sztuk walk, więcej headshotów niż w filmach o zombie, świetne ujęcia i bardzo dynamiczny montaż, który napędza akcję! Nie można także zapomnieć o genialnie dopasowanej ścieżce muzycznej. Całość tworzy naprawdę dobry pastisz filmów gangsterskich i sensacyjnych z lat 90.
Gra aktorska pasuje doskonale do klimatu całej produkcji. Nie porywa i na pewno nie jest godna zdobycia żadnej statuetki (swoją drogą, ciężko ją zdobyć nawet wtedy kiedy gra jest tego warta - patrz: przypadek Leo DiCaprio), ale bawi i przede wszystkim nie przeszkadza w odbiorze filmu. A jej swoista kanciastość doskonale sprawdza się jako narzędzie, dzięki któremu można równoważyć granicę między realnością a przerysowaniem bohaterów. Pomimo wyrównanego poziomu aktorstwa największym rozczarowaniem Wicka był Alfie Allen, młody aktor znany z Gry o tron, natomiast Keanu Reeves chyba odnalazł znów swoje miejsce w kinie. Małomówny, zamknięty w sobie, nieprzenikniony John Wick sprawia wrażenie człowieka nie tyle zrozpaczonego, ale lekko obłąkanego (i mocno zdeterminowanego). Zdecydowanie ogląda się go z uśmiechem na ustach. Zanim wybierzecie się do kina na ten seans spróbujcie nie wyobrażać sobie wrażeń po jego zakończeniu. Miejcie świeży, otwarty i spragniony prostej rozrywki umysł. Kiedy już przygotujecie się w ten niewyszukany sposób idźcie do kina, rozsiądźcie się w fotelu i cieszcie się obrazem czystej i nieujarzmionej chęci zemsty, która (co z pewnością zauważycie w trakcie) nie zawsze bywa słodka.
Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU.
 

25 stycznia 2015

Jacek Komuda - Czarna bandera

"Morskie psy i ich przeklęte okręty"

Jacek Komuda jest przede wszystkim znawcą historii a przy tym, a może nawet dzięki temu także znanym i cenionym w Polsce pisarzem. Wydał już kilkanaście powieści, których fabuły rozgrywają się w realiach minionych wieków. Jednym z moich ulubionych dzieł, które wyszły spod pióra Komudy jest zbiór opowiadań Czarna bandera. Na jego treść składa się sześć dość obszernych historii, a wszystkie dotyczą niesamowitych i przede wszystkim mrożących krew w żyłach przygód morskich psów, czyli piratów.

Twórczość Jacka Komudy charakteryzuje się wiernością odwzorowania realiów czasów, które są przywoływane w danej powieści. Czarna bandera dodatkowo urzeka rewelacyjnym językiem. Lekko parszywe, szczerze obelżywe i zupełnie prostackie słownictwo sprawia, że podczas lektury przed oczyma jak żywi stają powołani do życia na kartach tego zbioru piraci. Jest jeszcze jeden ważny element podnoszący wartość tych historii przynajmniej o jeden stopień, mianowicie ich nieco paranormalny charakter. Każda zawarta w antologii opowieść posiada przynajmniej jeden punkt, który z całą pewnością nie należy do naszego świata. Mówię tu oczywiście o przeklętych statkach, wrakach obłożonych klątwą, tajemniczych obszarach oceanicznych, zakopanych skarbach chronionych przez niesamowite istoty. Jednak płynność narracji i genialne wręcz budowanie logicznego ciągu fabularnego sprawia, że czytelnik jest w stanie uwierzyć w to, że gdzieś, kiedyś… na nieznanych wodach pływał rzeczywiście przeklęty okręt, który siał strach wśród pirackiej braci, a w odmętach jakiegoś morza leży wrak statku, po którym wciąż spacerują utrapione dusze jego tragicznie zmarłych pasażerów.

Omawiane przeze mnie wydanie jest już czwartym na naszym rynku i różni się od poprzednich szatą graficzną. Zintegrowana okładka robi wrażenie, choć wydaje mi się jednak, że poprzednia grafika, czy to na miękkiej czy twardej okładce prezentowała się nieco bardziej klimatycznie. Tak czy inaczej nie wyobrażam sobie aby prawdziwy miłośnik wilków morskich mógł sobie tę lekturę od tak odpuścić. Jest to obowiązkowa książką na półce wszystkich czytelników, którzy kochają morze, statki no i rum! Sodomia i gomoria szerzy się na kartkach tej powieści, a krew i napitki leją się pospołu. Tak więc szykujmy się bracia i siostry do wypłynięcia, obierzmy kurs na majaczącą przed nami Czarną banderę, a rozgniewane morze niech wali w burty starej dobrej łajby.
Na plus:
+ objętość opowiadań
+ wyrównany poziom opowiadań
+ język i wierne oddanie opisywanych realiów
Na minus:
- nowa okładka
Ocena: 4/6
Autor: Jacek Komuda
Tytuł: Czarna bandera
Tłumacz: -
Gatunek: Opowiadania marynistyczne
Cykl: -
Liczba stron: 386
Wydawnictwo: Fabryka słów 2014
Cena: 39,90 zł

Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

14 stycznia 2015

Andy Weir - Marsjanin

Powieść Andy’ego Weira pod tytułem Marsjanin nie bez przyczyny szturmem podbiła polski rynek literacki. Wśród czytelników szerzy się głód literatury science fiction, który trudno jest zaspokoić, gdyż tej u nas jak na lekarstwo. A Marsjanin prezentuje nie tylko kosmiczną przygodę, ale także, a może przede wszystkim, dramat – epicką tragedię pierwszego człowieka, który ma okazję umrzeć na Marsie.

Mark Watney kilka dni temu po raz pierwszy postawił stopę na Marsie. Pomimo tego, że jest najniższym rangą członkiem ekspedycji marsjańskiej jego inteligencja i umiejętności są ogromne – wszak NASA wybiera tylko tych najlepszych. Niestety, posiadana wiedza nie jest w stanie uchronić go od tragedii spowodowanej burzą piaskową na powierzchni Czerwonej Planety. Wskutek nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności ranny Mark zostaje sam gdyż załoga, z którą przybył na Marsa musiała się ratować ucieczką, co gorsza wszyscy myślą, że Watney nie żyje, a uszkodzony sprzęt skutecznie odmawia wszelkich prób skontaktowania się z Ziemią. I tu właśnie jego umiejętności mogą okazać się przydatne, tym bardziej, że Mark jest zdeterminowany, aby jednak nie zapisać się w historii świata jako pierwszy truposz na Czerwonej Planecie.

Dawno nie targały mną tak skrajne emocje po zakończonej lekturze, jak w tym wypadku. Z jednej strony dostajemy powieść wręcz przeładowaną naukowym bełkotem, który przeciętnego Kowalskiego znudzi, lub którego ten po prostu nie zrozumie, bowiem nie każdy jest alfą i omegą z zakresu chemii, fizyki, botaniki, techniki, a tym bardziej połączenia tych dziedzin. A niestety bohater pchnięty ku temu przez autora książki postanawia w swoim dzienniku zapisywać wszystkie pomysły na przetrwanie, jakie przychodzą mu do głowy. Z drugiej strony, trudno wyobrazić sobie w popkulturze drugiego tak mało kompetentnego astronautę, jakim okazała się bohaterka filmu Grawitacja. Tak więc, choć nie do końca wierzę we wszystko co zapisane w Marsjaninie, z dwojga złego wybieram geniusza Marka aniżeli zagubioną i nieudolną Ryan z popularnego filmu Alfonso Cuaróna. Dlatego cieszę się, że kino uśmiechnęło się do tego dzieła literackiego i Ridley Scott postanowił zmierzyć się z ekranizacją powieści Weira: być może nie jest to najlepsza książka jaką czytałam, ale w stu procentach jest ona genialnym scenariuszem filmowym.

Ogromnym atutem powieści jest jej bohater. Mark jest nie tylko czarujący i dowcipny, ale także wyjątkowo błyskotliwy oraz opanowany. Właśnie tego oczekuje się od ludzi zajmujących się lotami w kosmos i chyba właśnie takich bohaterów chcemy poznawać czytając historie science fiction. Dlatego właśnie pomimo naukowych dłużyzn tak trudno się oderwać od tej historii. Inni bohaterowie także są ciekawie napisani, choć niektórzy nie unikają stereotypizacji.

Owszem, opowieść Weira jest w znacznej mierze przewidywalna, ale pewne zwroty fabularne mogą jednak czytelnika zaskoczyć (choć ostatecznie akcja wraca na stary tor i, jak to bywa w amerykańskich historiach, jest w niej dużo zbiegów okoliczności, tak szczęśliwych, jak i przykrych). Na wady Marsjanina bardzo łatwo przymyka się oko, ponieważ losy Watneya naprawdę wciągają. Dlatego też polecam książkę wszystkim, którzy potrafią przełknąć fakt, że nie wszystko w fabule będzie dla nich jasne, ale przede wszystkim czytelnikom, którzy kochają kosmos i nowinki technologiczne, a w lekturze nie szukają jedynie taniej sensacji.

Na plus:
+ pomysł
+ główny bohater
+ świetna podstawa dla scenariusza

Na minus:
- dużo treści naukowych
- spora liczba zbiegów okoliczności

Ocena: 4/6

Autor: Andy Weir
Tytuł: Marsjanin
Tłumacz: Marcin Ring
Gatunek: Dramat/Science fiction
Cykl: -
Liczba stron: 384
Wydawnictwo: Akurat 2014
Cena: 39,99 zł

Recenzja ukazała się na łamach portalu GRABARZ

10 stycznia 2015

Joanna Drosio-Czaplińska - Jestem tatą! Jak sobie radzą i jak się czują w roli ojca

„Tacierzyństwo oraz taty poglądy na życie.”

W naszej kulturze obowiązuje wiele wizerunków „matki”. Kobiety są piastunkami ogniska domowego, dbają o dzieci oraz o swoich mężczyzn i mają wszelkie prawo do bycia pełnoprawnymi matronami. Postać ojca jest w tle. Mgliście zarysowana stanowi fundament symbolu domu i rodziny, na którym rodzicielka wraz z dziatwą może dokonywać niesamowitych czynności włącznie ze sprzątaniem, gotowaniem, chuchaniem, dmuchaniem i pielęgnacją wszystkiego i wszystkich… Wydaje się jednak, że postać ojca zaczęła przebijać się do masowej świadomości, a tacierzyństwo wreszcie zaczęło piąć się po szczeblach niewdzięcznej ale jakże ważnej drabiny społecznej hierarchii.
Jestem tatą! Jak sobie radzą i jak się czują w roli ojca stanowi zbiór wywiadów z różnymi mężczyznami, w różnym wieku i różnym stopniu zaawansowania w byciu ojcem. Bartłomiej Topa, Maciej Dowbor, Zbigniew Lew Starowicz, Ryszard Petru i inni zgodzili się odpowiedzieć na kilkanaście pytań dotyczących nie tylko wychowywania dzieci, ale także zmian jakie zachodzą w postrzeganiu roli ojca oraz rodziny. Nad kierunkiem rozmów czuwała Joanna Drosio-Czaplińska – z wykształcenia psycholog i pedagog, z zawodu dziennikarka.

Rozmowy z tymi mężczyznami są tak różne, jak tylko można to sobie wyobrazić. Każdy z nich prezentuje inne wartości i ma swój własny sposób na wychowanie. Można jednak zauważyć, że wszystkie wywiady są w pewien sposób uporządkowane. Mianowicie na przeciwległych biegunach, czyli na początku i na końcu książki znajdują się wywiady obfitujące w najbardziej skrajne poglądy. Wszystko co jest pomiędzy nimi jest poniekąd zbliżone do jednego lub drugiego bieguna. Dzięki takiemu zabiegowi czytelnik może być pewien, że odnajdzie tam choć cząstkę tego co nie raz przewinęło się przez jego głowę, kiedy myślał o tym, na jakim miejscu plasuje się pozycja rodziny we współczesnym świecie.

Osobiście mogę przyznać, że najprzyjemniej czytało mi się wywiad z profesorem Starowiczem, a wypowiedzi Wojciecha Kuczoka i Jana Hartmana wywołały we mnie ogromną potrzebę polemiki. Tak więc z niektórymi tezami zawartymi w książce Jestem tatą! można się nie zgodzić lub zgodzić absolutnie, inne mogą być bulwersujące, a pewne wydadzą się lepsze od tych, które brzmią jak zupełne nieporozumienie, tak czy siak lektura potwierdza teorię, że błędów wychowawczych się nie uniknie a najważniejsza jest po prostu miłość i chęć wychowania dzieci na dobrych ludzi. Nawet jeśli sami jesteśmy jeszcze zbyt niedojrzali na to by podołać takiemu zadaniu należy pamiętać, że w małym ciałku drzemie przyszły dorosły człowiek, który wiele wybaczy i wiele zrozumie, ale tylko wtedy kiedy damy mu na to szansę.

Na plus:
- różnorodność poglądów
- oddziaływanie na czytelnika
- ciekawe pytania

Na minus:
- temat do którego trzeba w pewnym sensie dorosnąć|

Ocena: 4/6

Autor: Joanna Drosio-Czaplińska
Tłumacz: -
Gatunek: felieton/reportaż
Cykl:
Liczba stron: 205
Wydawnictwo: Tamaryn/Edipresse 2014
Cena: 38,90 zł