27 kwietnia 2012

Karen Traviss - Gears of War: Ostatni z Jacinto

Gears of War to nazwa znanej na całym świecie gry komputerowej. Tak więc szczególnie graczom nie powinno być obce nazwisko Karen Traviss – autorki bardzo dobrze przyjętego literackiego prequelu Gears of War: Pola Aspho. Wydawnictwo Fabryka Słów, 24 lutego 2012 roku, wydało kolejny tom powieści osadzonej w realiach gry, mianowicie Gears of War 2: Ostatni z Jacinto. Czy drugi tom powieści dorównuje swojemu poprzednikowi?

Kilkanaście lat po uderzeniu Młota Świtu, broni masowego rażenia, która przeważyła szalę zwycięstwa na stronę ludzi w wojnie z Szarańczą, ci podejmują ostatnią próbę zwyciężenia nad wrogiem. Jacinto – ostatni bastion ludzkości, zostaje zatopiony, by ostatecznie pozbyć się plądrującej świat Hordy. Wojna powoli się kończy, gdzieniegdzie natknąć się można na ostatnie niedobitki obcej formy życia, jednak radzi sobie z nimi niekompletny, lecz nadal efektywny oddział delta, wchodzący w skład jednostki Gearów. Dowództwo COG, postanawia przetransportować ocalałych na jedną z wysp niedotkniętych skażeniem. Okazuje się jednak, że jest ona zamieszkana, a ludność choć to lojalni obywatele Koalicji, wcale nie będzie chciała się tak łatwo podporządkować. Pozostaje także kwestia Odrzuconych…

Powieść podejmuję fabułę w tym samym miejscu, w którym skończyła się jej poprzedniczka. Jednak wcale nie przeszkadza to w rozpatrywaniu tej lektury jako osobnego dzieła, bez znajomości tomu pierwszego. Jest to przede wszystkim zasługą tego, że historia jest opisana w dwóch wymiarach – przeszłym i teraźniejszym. Dzięki temu poznajemy fakty, które doprowadziły do takiego stanu rzeczy. Dodatkowym atutem historii jest prowadzenie wieloosobowej narracji. Pozwala to na lepsze poznanie bohaterów oraz głębsze zrozumienie ich sytuacji. Dodać do tego rewelacyjne opisy scen batalistycznych, bardzo szczegółowo wykreowany świat oraz bardzo klimatyczną okładkę i mamy gotowy przepis na bardzo dobrą książkę. Dla czytelników niezaznajomionych z poprzednim tomem, trudności może sprawić wyobrażenie sobie wyglądu niektórych oddziałów Szarańczy, jednak jak można się domyślić po nazwie, są to insekty przywodzące na myśl te z Żołnierzy kosmosu.

Fantastyczne jest to, że Gears of War 2: Ostatni z Jacinto to opowieść o ludziach, tak samo zwykłych, jak i niezwykłych. Jest to historia świata wyniszczanego przez wojny. Świata, w którym przyjaźń i lojalność nadal znaczy wiele. Jednak jest to też rzeczywistość, w której wiele kobiet jest twardszych niż niejeden mężczyzna, a wróg to nie tylko potwór. Okazuje się, że największym wrogiem może być ten ktoś siedzący w naszym wnętrzu.

Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny tom, a następnie zapoznać się z grą Gears of War, a Was również zachęcam do zapoznania się z tym Uniwersum, grą oraz lekturą. Książka jest naprawdę ciekawa i zainteresuje nie tylko miłośników sci-fi.

Moja ocena: 4+/6

Autor: Karen Traviss
Tytuł: Gears of War 2: Ostatni z Jacinto
Wydawnictwo: Fabryka słów

Książkę przeczytałam i zrecenzowałam dla portalu PARADOKS.

25 kwietnia 2012

Konkurs na blogu NASZE RECENZJE


Na blogu NASZE RECENZJE ogłoszono właśnie konkurs, gdzie do wygrania jest, aż pięć egzemplarzy magazynu widocznego na zdjęciu. Aby wygrać nagrodę należy... odwiedzić stronę bloga i przeczytać zamieszczone tam zasady konkursu. Zachęcam więc do brania udziału! :)

16 kwietnia 2012

Marcin Mortka - Ragnarok 1940 tom 1

„Ragnarok 1940” to powieść Marcina Mortki, wydana nakładem wydawnictwa Fabryka Słów. Autor pokusił się o stworzenie alternatywy dla historii Europy – wszystkie kraje skandynawskie są w rękach Wikingów, II Wojna Światowa wcale się nie zaczęła, a układ sił na arenie europejskiej uległ absolutnej zmianie. Chociaż nie jest to nic nowego to jednak pisarzowi udało się wykreować historię zupełnie inną od tej nam znanej, a równocześnie tak samo interesującą i całkiem prawdopodobną.

Jeremy Baldwin to korespondent wojenny, pracujący od lat dla angielskiego „The Times”. Poznajemy go w trakcie wyjazdu z ogarniętego wojną Sudanu. Bohater próbuje wrócić do ojczyzny, jednak po drodze trafia na ślad pewnej intrygi, a jego wścibska dziennikarska natura nie pozwala mu przejść obok niej obojętnie. Jak się niestety okażę, cała sprawa jest równie intrygująca co niebezpieczna. Aby przeżyć Jeremy będzie musiał uciekać, a w trakcie tej podróży czytelnicy będą mieli okazje poznać tamtejszą Afrykę, Irlandię, Skandynawię oraz Anglię. Bohaterowi towarzyszyć będą wszechobecne odgłosy wybuchów, wystrzałów i inne efektowne dźwięki, jak na historię osadzoną w realiach wojennych przystało.

Z fantastyką ma to tyle wspólnego co nic, za to można powiedzieć, że jest to kawał świetnej powieści szpiegowsko-kryminalnej. Wartka fabuła, szybkie zwroty akcji oraz ciągła podróż sprawiają, że książka naprawdę wciąga. Natomiast łatwy język oraz logiczne i nieskomplikowane rozwiązania sprawiają, że czyta się ją bardzo szybko. Nie jest to może arcydzieło literatury, ale „Ragnarok 1940” ma w sobie potencjał, który Marcin Mortka wykorzystał całkowicie.

Główny bohater jest postacią barwną i wzbudzającą sympatię, reszta charakterów także została skonstruowana dosyć wyraźnie i szczegółowo. Autor starał się pokazać całą historię z wielu punktów widzenia, czasem drastycznie skrajnych – jednak właśnie to pozwala na lepsze poznanie problemów, które są przedstawione w lekturze. Jedyne co mogę zarzucić twórcy to fakt, iż w powieści brak tego specyficznego skandynawskiego klimatu, który powinien przecież pojawić się wraz z Wikingami, nawet tak osobliwymi, jak ci przedstawieni w „Ragnaroku 1940”.

Jestem przekonana, że książka Marcina Mortki spodoba się każdemu, kto kocha powieści przygodowe. Ja zostałam wciągnięta w ten alternatywny świat, i choć spodziewałam się po nim czegoś innego to nie mogę powiedzieć abym była rozczarowana. Nie można też zapomnieć o okładce, która jak zwykle sprawia, że oczy zamieniają mi się w dwa małe serduszka, a na twarz wstępuje błogi uśmieszek. Fabryka Słów jak zwykle mnie nie zawiodła, czekam więc na drugi tom powieści „Ragnarok 1940” i mam nadzieję, że autor rozwinie tam wątki, które porzucił w tomie pierwszym.

Moja ocena: 4/6

Marcin Mortka – Ragnarok 1940
Wydawca: Fabryka słów 2012
Ilość stron: 408
Recenzję napisałam dla e-zinu Grabarz Polski

12 kwietnia 2012

Susan Hill - Kobieta w czerni

„Gdy człowiek umiera w gniewie, jego ostatnia wola posiada moc nadprzyrodzoną, w ten sposób rodzi się klątwa.”

Zdawać by się mogło, iż o Susan Hill wiara usłyszała dopiero po premierze filmu, który powstał na podstawie jej powieści. I chociaż nie wiem jak inni czytelnicy, ze mną tak właśnie było. Co więcej, najpierw obejrzałam „Kobietę w czerni”, później sięgnęłam po lekturę tejże. Przyznam, że nie spodziewałam się tak wielu różnic między tym co zobaczyć można na srebrnym ekranie, a literackim pierwowzorem.

Arthur Kipps to młody notariusz, który zostaje wysłany z Londynu na wieś, aby uczestniczyć w pogrzebie zmarłej niedawno właścicielki Domu na Węgorzowych Moczarach. Jego zadaniem jest też uporządkowanie dokumentów zgromadzonych przez ową damę oraz przygotowanie domu na sprzedaż. Okazuje się, że miasteczko, w którym się zatrzymuje jest niezmiernie urokliwe, a jego mieszkańcy, choć nieco dziwni, są całkiem sympatyczni. Jednak na dźwięk nazwiska zmarłej oraz nazwy domu, którym ma zająć się bohater, wszyscy reagują zdenerwowaniem i wymownym milczeniem. Z czasem Arthur zdaje sobie sprawę, że Dom na Węgorzowych Moczarach nie jest zupełnie pusty, a nękające go upiory są całkiem rzeczywiste i groźne jak nigdy dotąd.

Książka „Kobieta w czerni” jest dosyć specyficzna. Narracja jest pierwszoosobowa, a bohater opisuje po prostu swoje wspomnienia, dzięki temu, łatwo jest poczuć odpowiedni klimat i nabrać wrażenia, że całej historii czytelnik wysłuchuje siedząc przy ognisku. Powieść ma właśnie taki lekko gawędziarski ton. Niestety osoby, które tak jak ja wolą relacje z trzeciej ręki i szybkie tempo, którego nadają wszechobecne dialogi, nie będą usatysfakcjonowane. Forma powieści ma charakter stricte opisowy. Bohater przywołuje swoje przeżycia i odczucia. Ma to oczywiście swój urok, który może zachwycić czytelników lubujących się w opisach stanów emocjonalnych i psychicznych bohatera – to po prostu kwestia gustu.

Nie jest to klasyczny horror. Chociaż, historie o duchach zaliczają się do nurtu grozy, brak tu krwawych scen oraz brutalnych opisów wydarzeń. Groza jest tutaj budowana poprzez specyficzny klimat miejsca w jakim dzieje się akcja. Przenikliwa mgła, ciemność, różne niezidentyfikowane dźwięki oraz wszechobecna niepewność tego co się za chwile stanie – tym właśnie autorka buduje napięcie. Trzeba przyznać, że jest to dobra powieść, która ładnie prezentuje się na półce, jednak dla osób szukających mocnych wrażeń zupełnie się nie nadaje. Książkę polecam tym czytelnikom, którzy lubią się bać, jednak rzadko sięgają po naprawdę przerażające historie. Powieść nadaje się także dla trochę młodszych (np. 13-14 lat) czytelników, właśnie przez to, że jest lekka i brak w niej brutalnych scen.

Moja ocena: 4/6

Autor: Susan Hill
Tytuł: Kobieta w czerni
Wydawnictwo: Amber 2012
Ilość stron: 224

11 kwietnia 2012

Jenny Downham - Zanim umrę

"Czas to największy złodziej [...] kiedy wreszcie zaczynamy rozumieć o co chodzi w życiu, musimy odejść"

Nie myślimy o śmierci, a jeśli już to robimy to i tak sporadycznie i z lękiem, dlatego szybko odganiamy te myśli. Jednak każdego z nas to czeka - "żyjemy, sramy, umieramy, jak każdy". Żyjemy z dnia na dzień i nie dociera do nas, że pewnego dnia może być za późno na to, by powiedzieć komuś "kocham", na zabawę z psem, zjedzenie wyśmienitej rurki z kremem, zrobienie sobie kolczyka, wypicie piwa z przyjaciółmi, wyjazd za granicę, czy odwiedzenie babci. Człowiek jako jedna z niewielu istot na ziemi uwielbia marnować czas... czas, którego Tessa, główna bohaterka książki "Zanim umrę", nie ma zbyt wiele.

Tessa, jest chora. Bardzo chora. Śmiertelnie chora. Ma dopiero szesnaście lat a musi się zmierzyć z dwoma największymi wrogami człowieka - czasem i śmiercią. W takim wypadku życie przestaje być wyzwaniem, natomiast zaczyna być największym skarbem, jaki mogła otrzymać. Dziewczyna postanawia sobie, iż zrobi kilka rzeczy przed śmiercią, na których doświadczenie, zdrowi ludzie mają o wiele więcej czasu. We wszystkim ma jej pomóc przyjaciółka Zoey, jednak tak naprawdę to przecież życie Tessy i nikt go za nią nie przeżyje. W ciągu kilku miesięcy ta dziewczyna pozna smak wielu doznań, a później...

Ciężko jest zrecenzować taką książkę, bynajmniej nie dlatego, że opowiada o smutnych i traumatycznych doświadczeniach, a dlatego, że kumuluje w sobie tyle emocji, iż nie jestem w stanie wyrazić ich słowem pisanym. Jednak patrząc na to obiektywnym okiem, autorka mogła schrzanić tę historię, sprawić by była ona ckliwą opowiastką o dziewczynce, która chce żyć. Jednak Jenny Downham dała radę. Nie napisała cukierkowej opowieści, a realistyczną i piękną historię opowiadającą o odchodzeniu.

Bohaterka jest wkurzająca, na tyle, ile szesnastolatka powinna być denerwująca. Jest nastolatką, przeżywa burzę hormonów i wkracza dopiero w dorosłość, a już musi się żegnać - tak więc uważam, że pisarce udało się stworzyć wizerunek Tessy dokładnie tak jak mogłoby być w rzeczywistości. Chaos panujący w jej głowie jest w stu procentach uzasadniony i (Boże, jak ja dobrze pamiętam jak sama miałam szesnaście lat) perfekcyjnie odzwierciedlony.

Książka jest pisana w sposób przystępny. Sama historia, natomiast jest zwyczajna, jednak ma w sobie pewną dozę magii. Pozwala na refleksję, bo czy ktoś z Was zastanawiał się kiedyś nad tym, kto tkwiłby przy Waszym łóżku, gdybyście żegnali się z tym światem? Ja się zastanowiłam... Powieść zmusza do zatrzymania się na chwilę i spojrzenia na życie, bo pamiętajcie nic nie zmienia wszystkiego, tak jak śmierć i okazuje się, iż nawet w jej obliczu można być beztroskim. Doceńcie zatem smak obiadu, przygotowanego przez kogoś z bliskich dla Was lub uśmiechnijcie, gdy ktoś się do Was uśmiecha, zjedzcie jeszcze jeden cholerny kawałek czekoladowego ciasta, które Wam tak smakuje, przecież te kilka dodatkowych kalorii nie zabije i przeczytajcie tę piękną książkę. Uwierzcie chwalę ją nie dlatego, że opowiada o docenianiu życia. Chwalę ją ponieważ jest to bardzo dobrze napisana powieść z pomysłem i polotem, jakiego wielu może autorce zazdrościć. Polecam!

Moja ocena: 6/6

Autor: Jenny Downham
Tytuł: Zanim umrę
Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 2010

Książkę przeczytałam i zrecenzowałam dla portalu DUŻEKA.

10 kwietnia 2012

Jack Campbell - Zaginiona Flota. Zwycięski

"Zaginiona flota" to seria powieści należących do gatunku space opera. Autorem aż sześciu tomów tego cyklu jest John Hemry wydający pod pseudonimem Jack Campbell. Seria ta jest uważana za jedną z najlepszych ze swojego gatunku. I warto przyznać, że słowa uznania skierowane w jej stronę są całkiem słuszne.

John „Black Jack” Geary jest już żywą legendą. Ten pierwszy z bohaterów wojny między Sojuszem a Syndykaterm został odnaleziony po stu latach w kapsule ratunkowej w stanie hibernacji. Kiedy dochodzi do siebie, przejmuje dowództwo nad flotą Sojuszu i próbuje przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę. Wojna rozgrzewa na nowo, a na dodatek na horyzoncie pojawia się kolejne zagrożenie, które może stanowić nie lada wyzwanie nawet dla tak znakomitego stratega jak Geary. Bohater będzie musiał doprowadzić do zawieszenia broni z Syndykatem oraz spróbować znaleźć sposób na pokonanie obcych, o których informacji posiada jak na lekarstwo. Na dodatek spocznie na nim ogromna odpowiedzialność związana ze stanowiskiem, jakie obejmie. Czytelnikom dane będzie w końcu poznać jak potoczą się zawiłe losy życia uczuciowego Black Jacka.

W powieści występuje dużo niezrozumiałych zwrotów, jednak autor opowiedział historię na tyle plastycznie, że można sobie wszystko wyobrazić, a przy tym nie zgubić się w odmętach kosmosu. Świat wykreowany przez Campbella jest ogromny, chociaż tak naprawdę większość wydarzeń rozgrywa się w zamkniętych przestrzeniach statków należących do tytułowej Zaginionej Floty. Doskonałe wywarzenie prowadzenia kilku wątków jednoczenie oraz przeplatanie się owych historii sprawia, że przy lekturze Zwycięskiego nie będzie się nudził żaden czytelnik bez względu na płeć. Mamy więc trochę romantyki, szczyptę politycznych intryg oraz wszechobecną wojnę. Powieść jest wydana ciekawie, a okładka jest idealnie dobrana do treści powieści.

Polecam książkę każdemu, komu kosmos nie jest obcy. Uwierzcie, że nie trzeba być zagorzałym fanem sf, aby chcieć przeczytać "Zaginioną flotę: Zwycięski". Nie mniej jednak, zachęcam do rozpoczęcia swojej przygody z tą serią od pierwszego tomu ("Zaginiona flota: Nieulękły"), a wtedy na pewno wiele wątków występujących w szóstym tomie będzie o wiele łatwiej przyswajalnych.

Moja ocena: 5/6

Tytuł: Zaginiona flota. Zwycięski. Tom 6
Autor: Jack Campbell
Wydawnictwo: Fabryka Słów 2011
Stron: 498

Recenzja znajduje się na portalu PARADOKS.

09 kwietnia 2012

Marcin Mortka - Miasteczko Nonstead

Może nie wiecie, jak pachnie szkło lub jaki zapach ma słońce, ale przynajmniej połowa z Was wie, jak bardzo intensywnie pachnie strach. Każdy ma gdzieś w środku, ukryte wewnętrzne lęki, którymi nie dzieli się z nikim i nigdy. Niektóre są nierealne, inne całkowicie możliwe do spełnienia, jednak wszystkie sprawiają, że sama myśl o nich paraliżuje nasze ciała. Co, więc stałoby się, gdyby wszystkie nasze lęki nagle zaczęły się ziszczać? Na to pytanie każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam.

„Miasteczko Nonstead” Marcina Mortki, to właśnie książka, traktująca o takim urzeczywistniającym się strachu. Posiada niesamowity małomiasteczkowy klimat i już od pierwszych stron w niego wprowadza, a dzięki temu czytelnik nie ma czasu się nudzić. Główny bohater jest pisarzem, który postanawia zostawić za sobą swoje dotychczasowe życie i ucieka do jedynego miejsca, z którym wiążą go jakieś dobre wspomnienia. Tytułowe miasteczko Nonstead, to mała mieścina, otoczona zewsząd lasem. Mieścina, „w której każdy udaje, że wszystko jest normalne”. Dziewczynka rozmawiająca z demonem, czarny pies pojawiający się tu i ówdzie, przeklęta stara szopa, znajdująca się pośród drzew, to tylko niektóre z rewelacji, jakie serwuje autor w swojej powieści.

To, co urzekło mnie najbardziej, to zadziwiający realizm postaci i świata przedstawionego. Można odczuć, iż autor już od pierwszych chwil wiedział, jak będzie wyglądała jego powieść i dzięki temu ani na chwile nie zgubił rytmu, jaki jej nadał, a to duży plus w czasach, kiedy wiele literackich pozycji „dobrze żre, ale zdycha”. „Miasteczko Nonstead” posiada tę specyficzną magię, którą dziś ciężko znaleźć w lekturach. Autor skupił się na każdym elemencie i dopracował go co do słowa, dzięki temu powieść zyskała odpowiedniej głębi. Zakończenie mnie lekko rozczarowało, ale nie można powiedzieć, aby nie pasowało do stylu książki. Dzięki tej lekturze, każdy łypiący na mnie spod oka kocur wydaje się podejrzany, lasy przerażają mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a demony wydają się mieszkać między nami – taki właśnie nastrój wywołuje. Ogromnym plusem jest też to, że w zasadzie do ostatniej strony nie wiemy o co tak naprawdę chodzi. Autor w bardzo subtelny sposób odkrywa poszczególne elementy układanki.

Na dodatek, jak to zwykle z Fabryką Słów bywa, książka jest rewelacyjnie wydana. Twarda oprawa, klimatyczna okładka i dosyć spory druk, to kolejne atuty, sprawiające, że powieść ta jest warta swojej ceny. Tak więc, wszystkich zakochanych w tajemniczych opowieściach, wywodzących się z miast i miasteczek, których nazwy mało kto zna, zachęcam do zapoznania się z „Miasteczkiem Nonstead”.

MOJA OCENA: 5/6

Marcin Mortka – Miasteczko Nonstead”
Wydawca: Fabryka słów 2012
Ilość stron: 305
Recenzję napisałam dla e-zinu GRABARZ POLSKI

06 kwietnia 2012

Andrew Stanton - John Carter

Ostatni raz w kinie byłam tak dawno temu, że przestałam być na bieżąco z premierami. Tak więc, gdy pewnego dnia naszła mnie ochota aby zobaczyć film na srebrnym ekranie, absolutnie nie wiedziałam co wybrać. Zdecydowałam, na chybił trafił, że będzie to "John Carter" Andrew Stantona. Oczywiście seans w 3D, które moim zdaniem zabije kino... ale nie o tym chciałam. Wracając do filmu, o tym, że jest to adaptacja literatury, dowiedziałam się już po obejrzeniu. Jednak brak owej wiedzy wcale nie przeszkadzał mi w odbiorze tego dzieła.


John Carter to weteran wojny secesyjnej, owładnięty gorączką złota. Obłędnie poszukuje tajemniczej jaskini pająka, gdzie według jego teorii znajdzie źródło tego drogocennego kruszcu. Kiedy wreszcie udaje mu się do niej trafić, znajduje w niej coś zgoła innego i wskutek nieszczęśliwego obrotu wypadków trafia na tajemniczą planetę o nazwie Barsoom. Jednak nawet tak daleko od Ziemi nie odnajdzie spokoju, gdyż pech sprawia, że zostanie uwikłany w konflikt między różnorodnymi mieszkańcami planety. Z czasem okaże się, że być może jest on jedyną osobą zdolną do zaprowadzenia pokoju na tej obcej planecie.


Oglądając "Johna Cartera", nie sposób było uniknąć porównywania go do "Avatara", "Conana" i jeszcze paru innych filmów, warto jednak zwrócić uwagę na to, że to właśnie Carter jest dziadkiem wcześniej wymienionych dzieł kinematograficznych. Wszak bohater ten narodził się w XX wieku, kiedy to młody pisarz Edgar R. Burroughs wydał swoje fantastyczne powieści na temat Marsa. Pechowo dla Johna Cartera, że dopiero teraz jakiś reżyser wpadł na pomysł jego całkowitej adaptacji a nie tylko inspiracji dla swego dzieła.
Stanton to autor animacji ze studia Pixara, jednak okazało się, że jest też świetnym reżyserem, który potrafi uwieść widza, nie przesadzając przy tym ani z efektami specjalnymi ani z wybujałą formą swej opowieści. Tak więc, "John Carter" jest nakręcony w stylistyce retro, która idealnie pasuje do klimatu historii. Kostiumy, scenografia a poniekąd nawet sposób realizacji filmu oddaje ducha dawnych lat. Współczesność wkracza wielkimi krokami w momentach, gdy pojawiają się efekty specjalne. Trzeba przyznać, że są one świetnie wykonane. Nie męczą widza, nie są też osią całej opowieści. Ot, tworzą tylko genialne tło dla bohaterów i ich perypetii.


Byłam zachwycona postacią głównego bohatera, bynajmniej nie dlatego, że jest to przystojny mężczyzna, po prostu uważam, że Taylor Kitsch naprawdę dobrze wcielił się w swoją rolę. Willem Defoe, którego absolutnie w filmie nie rozpoznałam, a to za sprawą wspomnianych wcześniej efektów specjalnych również wzbudza podziw. Nawet lekko irytująca księżniczka planety -Dejah Thoris, potrafiła wzbudzić moją sympatię i sprawić, że naprawdę uwierzyłam, iż dba o losy swego świata.


Film jest świetnie wyreżyserowany, dobrze zrealizowany, dopieszczony w każdym calu, w zasadzie niewiele można mu zarzucić, jeśli więc zastanawiacie się, czy warto się na niego wybrać, moja odpowiedź brzmi: Tak! Po stokroć. Zachęcam, gdyż film jest zabawny, cieszy oko i choć może nie przenosi wraz ze sobą żadnych głębszych treści czy wartości, to jest w stanie zapewnić rozrywkę, a przecież i o to w kinie chodzi.

Recenzja ukazała się na portalu DUŻEKA

04 kwietnia 2012

Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz, jr - Efemeryda


Efemeryda oznacza coś zmiennego, co przemija, trwa tylko jeden dzień – bez względu na to czy oznacza pojęcie zoologiczne, botaniczne, czy też astronomiczne. „Efemeryda” to także tytuł książki, która powstała wspólnymi wysiłkami dwóch pisarzy tj. Roberta Cichowlasa i Kazimierza Kyrcz Jr. Nie jest to zresztą pierwsze ich wspólne dzieło. Co tym razem zgotowała nam ta wybuchowa para?

Artur Gałecki to młody pilot Boeingów 737. Jest to zwykły sympatyczny facet z zupełnie normalnymi problemami, do czasu...
Pewnego dnia, coś zaczyna się w jego życiu zmieniać i to dosłownie. Poprzestawiane meble w mieszkaniu, poprzemieszczane obrazy, przeniesione z szafki do szafki przedmioty, to tylko niektóre elementy nie pasujące do naturalnego rytmu dnia naszego bohatera. Z czasem wszystko zaczyna się robić jeszcze dziwniejsze. Obrazy z życia Artura przeplatają się z historiami innych osobników, aż wszyscy oni ostatecznie spotykają się na pokładzie samolotu lecącego do Hiszpanii. Samolot ten jednak nigdy nie dolatuje do celu, a to co dzieje się po drodze musicie po prostu przeżyć sami.

Ogromnym plusem powieści jest to, że jest nieprzewidywalna. W zasadzie do samego końca czytelnik nie może być pewien, o co w tym wszystkim chodzi, a nawet na końcu, kiedy niby wszystko zostaje wyjaśnione, możemy przyjąć, ze podana teoria jest prawdziwa bądź nie, gdyż autorzy pozostawili zakończenie dla wolnej interpretacji odbiorców. W książce groteska miesza się z rzeczywistością i sennymi marami. Czytając „Efemerydę” zastanawiałam się, czy przypadkiem wcześniej nie zażyłam jakiegoś środka halucynogennego, gdyż książka wprowadza właśnie w tak dziwny i zupełnie odrealniony świat. Język powieści jest nieskomplikowany, ale prezentuje wysoki i wyrównany poziom. Lektura zawiera wprawdzie kilka dosyć obrzydliwych opisów, ale wszystkie one mieszczą się w granicach „dobrego smaku” i nadają opowieści odpowiedniego klimatu.

„Efemeryda” jest powieścią dobrą i dosyć oryginalną, ma także specyficzną atmosferę. Myślę, że osoby lubujące się w groteskowych opisach i dziwnych opowieściach będą zachwycone historią Artura Gałeckiego i reszty pasażerów samolotu, który pilotował. Jedyne co mogę zarzucić autorom, to nieco chaotyczne prowadzenie narracji, ale można do tego przywyknąć w nawet tak niewielkich rozmiarów książce.

Moja ocena: 4/6

Autor: Robert Cichowlas & Kazimierz Kyrcz Jr
Tytuł: Efemeryda
Wydawnictwo: Oficynka 2011
Ilość stron: 272

02 kwietnia 2012

Cherie Priest - Kościotrzep

„Ile steampunku mieści się w steampunku?”

Steampunk to specyficzna odmiana fantastyki naukowej – wszechobecne maszyny i technologie, jednych mogą przyciągnąć, innych odstraszyć. „Kościotrzep” wydany nakładem wydawnictwa „Książnica” należy właśnie do tego gatunku. Cherie Preist, autorkę tej książki, nazywa się tu i ówdzie królową steampunku, muszę więc przyznać, że moje wyobrażenie na temat tej książki, tuż przed jej otworzeniem było… cóż dosyć wybujałe. Ile więc steampunku mieści się w steampunku? Zaraz się dowiecie.

Czasy wojny secesyjnej, ludzie tłumnie ściągają na wybrzeże Pacyfiku, by odkrywać złoto, którego pokłady rzekomo zostały tam odkryte. Okazało się jednak, że złoża te są niemożliwe do eksploatacji, ze względu na położenie – przykrywała je ogromna bryła lodowa. Postanowiono, więc znaleźć na to jakiś sposób. Odnalazł się w końcu wynalazła, który skonstruował maszynę, która miała się przebić przez pokłady lodu. Jednak coś poszło nie tak i połowa miasta Seattle została zniszczona. Nie był to koniec nieszczęść. Okazało się, że podczas owego incydentu, dokopano się do złóż trującego gazu, który zamieniał ludzi, narażonych na jego działanie, w zgnilasów, czyli zombie. Zainfekowaną część miasta otoczono grubym i wysokim murem a z czasem zaczęto starać się żyć dalej. Nasza opowieść zaczyna się szesnaście lat po tych wydarzeniach. Nastoletni syn owego wynalazcy, Ezekiel, wyrusza za mur, w poszukiwaniu odpowiedzi na dręczące go pytania dotyczące ojca. Jego śladem podąża matka, Briar.

Wracając, więc do steampunku to muszę przyznać, że owszem, autorka zaopatrzyła się w duże ilości pary, zaserwowała czytelnikom trochę maszynerii i kilka statków powietrznych i to by było na tyle. Odpowiadając na pytanie, ile steampunku mieści się w steampunku, w tym przypadku, odpowiedź brzmi – nie wiele. Natomiast co do samej fabuły, to trzyma ona dosyć dobry poziom. W zasadzie nie ma nic co można by specjalnie zanegować ani też jakoś wyjątkowo wychwalać. Ot, dobre czytadło – „w sam raz”.

Bohaterowie są nieco irytujący, ale można ich polubić. Język jest bardzo ciekawy i tu muszę pochwalić tłumaczenie Pana Roberta J. Szmidta. Bardzo podobało mi się zróżnicowane słownictwo, warstwa językowa na pewno nie pozwoli się nudzić. Choć w książce występuje cały szereg momentów, które dłużą się niemiłosiernie, to dzięki słownictwu można tę drogę przebrnąć i wcale się nie zmęczyć.

„Kościotrzep” to na pewno dosyć oryginalna książka przygodowo-postapokaliptyczna. Uważam, że warto po nią sięgnąć, jednak nie radzę nastawiać się na jakieś niesamowite rozwiązania, czy też wyjątkowy przebieg akcji. Jest to niebanalna powieść, której jednak brakuje „tego czegoś”. Nie mniej jednak, zachęcam Was do sięgnięcia po tę lekturę, być może ktoś znajdzie w niej coś zaskakującego.

Moja ocena: 4/6

Autor: Cherie Priest
Tytuł: Kościotrzep tom I
Wydawnictwo: Książnica 2012
Ilość stron: 384

01 kwietnia 2012

Margaret Haddix - Dzieci cienie. Wśród ukrytych. Wśród oszustów

"Dzieci Cienie: Wśród ukrytych. Wśród oszustów", to powieść, która jakiś czas temu ukazała się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Jaguar. Margaret Haddix stworzyła osobliwą wizję przyszłości, w jakiej rząd ma bezapelacyjną władzę nad społeczeństwem, gdzie wszystko jest zakazane lub też trzeba mieć pozwolenie, a najbardziej ze wszystkich cierpią dzieci. Zaskoczyło mnie to, że po raz kolejny trafiłam na jedno-tomowe wydanie dwóch części i chociaż zwolenniczką takiego zabiegu nie jestem, ostatecznie uznałam to za plus.

Luke jest całkowicie normalnym chłopcem, mógłby żyć jak wszyscy inny. Mógłby, ale nie może... dlaczego? Otóż, jest trzecim dzieckiem - absolutnie zakazanym przez rząd. Z powodu szybko postępujących ekonomiczno-społecznych zmian na świecie, uznano, że posiadanie dwójki dzieci jest całkowitym maximum, dlatego też Luke, musi się ukrywać na strychu domu, w którym mieszka wraz z rodziną. Dni upływają mu na obserwowaniu nowo przybyłych sąsiadów, czytaniu po stokroć tych samych książek oraz spędzaniu krótkich chwil w towarzystwie zajętych domowników. Jednak pewne odkrycie zmienia na zawsze jego życie - pewnego dnia udaje mu się poznać dziewczynkę o imieniu Jen, będącą także "dzieckiem cieniem". To spotkanie wpłynie na dalsze losy chłopca oraz sprawi, iż zacznie on inaczej patrzeć na życie swoje i ludzi "wolnych".

Powieść jest bardzo wyważona. Ten, kto spodziewa się spektakularnych momentów i tzw. "fajerwerków" nie ma po co po nią sięgać. Natomiast wydaje mi się, że co wrażliwsze jednostki odkryją głębię tej powieści, zauważą wszystkie społeczne "smaczki", jakie można odnieść do naszej rzeczywistości oraz zrozumieją, iż książka ta ma na celu nie tylko zapewnić rozrywkę, ale także dać czytelnikowi do myślenia. Historia przeraża, przede wszystkim, chłodnym podejściem do sprawy życia ludzkiego. Brak w niej brutalnych i krwawych opisów "rzezi niewiniątek" jest natomiast czysta kalkulacja, która na mnie podziałała. I mimo, że nie jest to lektura z najwyższej półki, to swobodnie mogę stwierdzić, iż czas przy niej spędzony nie jest stracony.

Plusem, owej pozycji literackiej jest sposób przedstawienia bohatera, jego postrzeganie świata oraz następująca stopniowo ewolucja jego charakteru. W zasadzie prawdę na temat świata przedstawionego poznajemy wraz z chłopcem i wraz z nim dojrzewamy do tego, by zrozumieć otoczenie i wybrać jedną z możliwych dróg postępowania. Im, więcej piszę o tej książce, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że reprezentuje ona pewne wartości, z którymi każdy powinien się zapoznać, polecam!

Moja ocena: 4+/6

Autor: Margaret Haddix
Tytuł: Dzieci cienie. Wśród ukrytych. Wśród oszustów
Wydawnictwo: Jaguar 2012

Książkę otrzymałam od portalu DUŻEKA, serdecznie za nią dziękuję.