Może nie wiecie, jak pachnie szkło lub jaki zapach ma słońce, ale przynajmniej połowa z Was wie, jak bardzo intensywnie pachnie strach. Każdy ma gdzieś w środku, ukryte wewnętrzne lęki, którymi nie dzieli się z nikim i nigdy. Niektóre są nierealne, inne całkowicie możliwe do spełnienia, jednak wszystkie sprawiają, że sama myśl o nich paraliżuje nasze ciała. Co, więc stałoby się, gdyby wszystkie nasze lęki nagle zaczęły się ziszczać? Na to pytanie każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam.
„Miasteczko Nonstead” Marcina Mortki, to właśnie książka, traktująca o takim urzeczywistniającym się strachu. Posiada niesamowity małomiasteczkowy klimat i już od pierwszych stron w niego wprowadza, a dzięki temu czytelnik nie ma czasu się nudzić. Główny bohater jest pisarzem, który postanawia zostawić za sobą swoje dotychczasowe życie i ucieka do jedynego miejsca, z którym wiążą go jakieś dobre wspomnienia. Tytułowe miasteczko Nonstead, to mała mieścina, otoczona zewsząd lasem. Mieścina, „w której każdy udaje, że wszystko jest normalne”. Dziewczynka rozmawiająca z demonem, czarny pies pojawiający się tu i ówdzie, przeklęta stara szopa, znajdująca się pośród drzew, to tylko niektóre z rewelacji, jakie serwuje autor w swojej powieści.
To, co urzekło mnie najbardziej, to zadziwiający realizm postaci i świata przedstawionego. Można odczuć, iż autor już od pierwszych chwil wiedział, jak będzie wyglądała jego powieść i dzięki temu ani na chwile nie zgubił rytmu, jaki jej nadał, a to duży plus w czasach, kiedy wiele literackich pozycji „dobrze żre, ale zdycha”. „Miasteczko Nonstead” posiada tę specyficzną magię, którą dziś ciężko znaleźć w lekturach. Autor skupił się na każdym elemencie i dopracował go co do słowa, dzięki temu powieść zyskała odpowiedniej głębi. Zakończenie mnie lekko rozczarowało, ale nie można powiedzieć, aby nie pasowało do stylu książki. Dzięki tej lekturze, każdy łypiący na mnie spod oka kocur wydaje się podejrzany, lasy przerażają mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj, a demony wydają się mieszkać między nami – taki właśnie nastrój wywołuje. Ogromnym plusem jest też to, że w zasadzie do ostatniej strony nie wiemy o co tak naprawdę chodzi. Autor w bardzo subtelny sposób odkrywa poszczególne elementy układanki.
Na dodatek, jak to zwykle z Fabryką Słów bywa, książka jest rewelacyjnie wydana. Twarda oprawa, klimatyczna okładka i dosyć spory druk, to kolejne atuty, sprawiające, że powieść ta jest warta swojej ceny. Tak więc, wszystkich zakochanych w tajemniczych opowieściach, wywodzących się z miast i miasteczek, których nazwy mało kto zna, zachęcam do zapoznania się z „Miasteczkiem Nonstead”.
MOJA OCENA: 5/6
Marcin Mortka – Miasteczko Nonstead”
Wydawca: Fabryka słów 2012
Ilość stron: 305
Recenzję napisałam dla e-zinu GRABARZ POLSKI
Świetna recenzja, aż kusi by książkę od razu przeczytać
OdpowiedzUsuńNie znam twórczości tego autora, ale mam w swojej biblioteczce jego dwie książki, więc muszę najpierw je przeczytać i jak przypadną mi do gustu, to chętnie poznam i powyższe dzieło.
OdpowiedzUsuńJa właśnie dzięki "Miasteczku" poznałam jego twórczość i muszę przyznać, że jest naprawdę bardzo ciekawie :):)
OdpowiedzUsuńKoniec rzeczywiście budzi niedosyt, zwłaszcza że autor ciekawie poprowadził dwie opowieści. Ta krótsza, wirtualna, miała w sobie duży potencjał, który nie do końca został wykorzystany. I chwała autorowi za deszczową atmosferę, która była podkreślana niemal na każdym kroku, a dzięki niej zbudował przytłaczającą atmosferę. "dość spory druk", o którym piszesz, to dla mnie główna wada książek z Fabryki Słów.
OdpowiedzUsuń