29 września 2011

Isaac Marion - Ciepłe ciała

„Rrrrrr… i Julia, czyli o tym, że zombie to też człowiek”

Isaac Marion to młody i obiecujący pisarz, który z pewnością zasłynie z książki „Ciepłe ciała”, która we wrześniu tego roku ukazała się na polskim rynku. Muszę przyznać, że dawno nie miałam w swoich rękach dzieła, które wciągnęło by mnie tak bardzo, że ledwo zaczęłam czytać a już kończyłam. Tej powieści to się jednak udało.
„Ciepłe ciała” to przede wszystkim opowieść o… życiu. R jest zombie, nie wie jak doszło do tego, że stał się tym kim jest, wie tylko, że jest Martwy ale nie nieżywy. Mieszka z podobnymi sobie, na terenie starego lotniska. Dni mijają, zombie co i rusz wyruszają na polowania. Muszą polować, żeby istnieć, żeby poczuć choć na chwilę ten pierwiastek, który sprawia, że ludzie żyją, w każdym tego słowa znaczeniu. Jednak R jest inny, nawet „trzyma się” stosunkowo dobrze jak na Martwego. Na jednym z polowań, atakuje młodego chłopaka, smakuje jego mózgu i coś się zmienia w „życiu” R. Kierowany dawno zapomnianym instynktem, ratuje dziewczynę – Julię i tak rozpoczyna się przygoda, która odmieni nie tylko bohatera ale także cały świat.
R jest postacią nietuzinkową, pomijając fakt, że jest zombie. Podoba mi się w nim to, że daleko mu do ideału, nie jest pociągający, tajemniczy i nieprawdopodobnie piękny (choć jest przystojny). R stoi raczej na szarym końcu romantycznych dziwadeł, którym nadal przewodzi Edward Cullen – bohater sagi „Zmierzch”. Jednak nie przeszkadza mu to w dążeniu do realizowania pragnień. A jeśli już o pragnieniach mowa, to uważam, że nie można pomijać tak ważnej dla tej historii postaci, jaką jest Perry Kelvin. R był po prostu dobrą glebą dla ziarenka życia, które przekazał mu Perry. Nasz zombie jest więc symbiotyczną postacią, co samo w sobie stanowi dosyć ciekawy zabieg. Jednak ja najbardziej polubiłam M – jedynego zombie z poczuciem humoru.
Powieść „Ciepłe ciała”, nie jest jakby się mogło wydawać książką błahą. Nie przedstawia prostej fabuły. Targają nią namiętności, zagubione ideały i stracone marzenia ale też nadzieja. Książka napisana dosyć lekkim językiem, powiedziałabym wręcz, nawet subtelnym, zabiera nas w post-apokaliptyczny świat, gdzie będziemy musieli odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie kończy się i zaczyna człowieczeństwo… Oczywiście, autor zaostrza atmosferę książki, dorzucając gdzieniegdzie jakieś soczyste przekleństwo – nie chciałabym, żebyście uznali tę powieść za ckliwą historyjkę o zombie, który chce być człowiekiem. Tu chodzi o coś więcej. Dawno, żadna powieść nie sprawiła, że poczułam to podniecające mrowienie na karku. I wybaczcie, że tak mało wspominam o wątku romantycznym, który bezwątpienia jest motorem napędowym całej tej historii, ale chciałam zwrócić waszą uwagę na inne aspekty zawarte w „Ciepłych ciałach”. Pamiętacie historię "Pięknej i Bestii"? Tu jest tak samo. Tyle, że globalnie patrząc, Bestią są wszyscy ludzie – zrozumiecie o czym mówię, kiedy przeczytacie tę powieść. Zachęcam! !
Moim skromnym życzeniem jest, aby sięgnęli po nią nawet Ci, którzy nie lubują się w paranormalnych romansach. Mam nadzieje, iż udało mi się pokazać, że ta piękna i wyjątkowa powieść jest wielowymiarowa.
Moja ocena: 6/6
Tytuł: Ciepłe ciała
Autor: Isaac Marion
Ilość stron: 308
Wydawnictwo: Replika
Data wydania: 12.09.2011
Książkę wygrałam w konkursie organizowanym przez wydawnictwo Replika, za co serdecznie dziękuję!

Najlepsze recenzje września

Szperając po różnych blogach, często przystaję, gdyż okazuje się, że jakaś recenzja, wyróżnia się na tle innych. Postanowiłam, że na koniec każdego miesiąca będę umieszczać linki do recenzji które najbardziej mnie zaciekawiły.

Recenzje umieszczam w kolejności chronologicznej - każda podoba mi się tak samo :)

1. http://biblioteka-edgara.blogspot.com/2011/09/podroz-do-wnetrza-oli.html
2. http://cyrysia.blogspot.com/2011/09/nieoczekiwany-spadek-i-znaki-z.html
3. http://pokoj-ksiazek.blogspot.com/2011/09/piekna-i-dziwna-opowiesc-o-percy-parker.html
4. http://cyrysia.blogspot.com/2011/09/przeklenstwa-miosci.html
5. http://zapatrzonawksiazki.blogspot.com/2011/09/zagubiony-heros-rick-riordan.html
6. http://zwiedzamwszechswiat.blogspot.com/2011/09/labirynt-kamstw.html

Życzę miłej lektury :)

27 września 2011

Fabrizio Battistelli - Niewidzialne Kolegium

„O tym jak bardzo niebezpieczne może okazać się piękno”

„Niewidzialne Kolegium” to druga książka opowiadająca o kawalerze Riziera i jego przygodach. Fabrizio Battistelli i tym razem wprowadza w pełen intryg świat, gdzie polityka przeplata się z religią, a jak wiadomo połączenie to jest szalenie niebezpieczne.
Za sprawą młodego Riziera wkraczamy na włoskie salony XVIII wieku po to, by odnaleźć wykradziony rękopis Papieża Benedykta XIV. De cultu Sanctorum, to bardzo kontrowersyjne pismo, które Ojciec Święty napisał w czasach młodości, a które to może przynieść mu obecnie niepożądany rozgłos, innymi słowy może mu zaszkodzić. Niewidzialne Kolegium to tajne stowarzyszenie, które chce wykorzystać ową słabość Papieża. Jednak na ich drodze staje kawaler Riziero. Czy i tym razem uda mu się rozwikłać tajemnicę?
Bohater, który już w poprzednich częściach miewał słabość do pięknych, i najlepiej niewinnych, dam tu osiąga pełnoprawny status libertyna. Nie odpuszcza sobie cielesnych uciech nawet w sytuacjach, na pierwszy rzut oka, ku temu niesprzyjających. Jednak zamiast irytować, bawiło mnie to. Jego miłosne podboje stanowiły wesoły i rozluźniający akcent, który leciutko hamował tempo akcji. Muszę przyznać, że z początku ciężko było mi się zorientować o co chodzi w całej sytuacji, ale już w drugim rozdziale wszystko staje się jasne i klarowne. Największy problem, w pierwszych rozdziałach, stanowiło dla mnie specyficzne słownictwo, które, choć oddawało klimat czasów, to jednak było dosyć trudne. I w sumie to jedyny mankament tej powieści. Fabuła „Niewidzialnego Kolegium” podobała mi się bardziej, niż jej poprzedniczki „Konklawe”. Druga część „Przygód kawalera Riziera” jest bardziej błyskotliwa, choć trochę mniej dowcipna, jednak niewiele przez to traci. Bohaterowie również zdają się być bardziej wyraziści choć jest ich odrobinę mniej. Życzę jednak kawalerowi Riziero aby spotkał, kiedyś na swej drodze panią, która go troszkę utemperuje – należy mu się mały prztyczek w nos! (Markiza Rosaspina się nie liczy, he he).
Natomiast, co się tyczy wydania, to oczywiście znowu jestem pod wielkim wrażeniem graficznej strony książki. Okładka jest piękna i świetnie oddaje treść powieści. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać kolejną opowieść o kawalerze Riziera, i choć ta również była krótka, to może wskazuje na to, iż będziemy mieli okazję poznać inne jego przygody. I za to trzymam kciuki. Polecam tym, którzy cenią sobie autorów błyskotliwych, z ostrym językiem i pasją pisania, bo taki jest właśnie Battistelli.
Moja ocena: 5/6
Tytuł: Niewidzialne Kolegium
Autor: Fabrizio Battistelli
Ilość stron: 208
Wydawnictwo: Oficynka
Rok wydania: 2011
Książkę wygrałam w konkursie organizowanym przez wydawnictwo Oficynka.
TU można przeczytać recenzję "Konklawe"


23 września 2011

Joanna Philbin - Córki łamią zasady 2

„Nastoletni kopciuszek w Wielkim Mieście”


"Córki łamią zasady" autorstwa Joanny Philbin to  druga powieść z cyklu "Córki" wydanej nakładem Wydawnictwa Bukowy Las. Jest to zdecydowanie opowieść skierowana do nastolatek, ale wrażliwsze dojrzalsze panie również znajdą w niej coś dla siebie. Seria "Córki" opowiada o przygodach trzech nastoletnich przyjaciółek z wielkiego miasta, jakim jest Nowy York. Druga część opowiada o Carinie Jurgensen, licealistce i córce potentata medialnego Karla Jurgensena. Dziewczyna mieszka z ojcem sama, i nie ma co ukrywać z początku ich wzajemne relacje są wprost fatalne, jednak ma to swoje uzasadnienie, które zostaje nam wyjaśnione na końcu książki.
Na początku miałam bardzo mieszane uczucia względem tej historii. Rozpuszczona nastolatka, gburowaty ojciec, pieniądze, blichtr i wszechobecna próżność aż wyzierały z kart tej książki. Jednak po przeczytaniu całej powieści odkryłam meritum sprawy. Otóż, dzięki temu zabiegowi można wyraźnie zobaczyć różnicę w zmianie zachowania Cariny. Najpierw jest ona rozpuszczoną pannicą myślącą, że pieniądze rosną na drzewach, później zbuntowaną i rezolutną ale już powolutku myślącą dziewczynką a ostatecznie rozkwita jak piękny motyl, pokazując swoja dojrzałą twarz. Nowoczesna historia Kopciuszka z IPhonem i Nowym Yorkiem w tle. ;)
Już kilka razy zdarzyło mi się czytać książki w przekładzie Ewy Pater, więc tym razem nie mogę jej pominąć. Zasługuje ona na uznanie, gdyż naprawdę "Córki łamią zasady" czyta się bardzo szybko dzięki płynnemu językowi. Sama autorka miała ciekawy ale bardzo banalny pomysł na historię, jednak udało jej się stworzyć powiastkę na czwórkę z plusem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla osób wymagających ta książka będzie stanowiła jedynie „przystawkę”, nie mniej jednak mogę tę „przystawkę” z czystym sumieniem polecić, gdyż czasem człowiek lubi poczytać coś, co jest lekkie i przyjemne. Na dodatek Wydawnictwo Bukowy Las zadbało o to, aby powieść była wydana ładnie i schludnie. Tak więc droga mamo, jeśli nie wiesz co sprezentować swojej córce na najbliższą okazję, kup jej tę książkę.
Moja ocena: 4+/6
Autor: Joanna Philbin
Tytuł: Córki łamią zasady
Ilość stron: 312
Rok wydania: 2011
Wydawnictwo: Bukowy Las
Książkę utrzymałam dzięki uprzejmości portalu www.eopinier.pl

22 września 2011

Robert M. Wegner - Opowieści z meekhańskiego pogranicza Północ - Południe

„Topór i skała, miecz i żar – jedyne, co pozostaje, gdy nie ma już nadziei”


Myślałam, że na polskiej fantastyce znam się… no, że się po prostu znam. Stwierdzam jednak, że jeśli do tej pory nie słyszałam o facecie imieniem Robert M. Wegner, to źle myślałam. "Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Północ – Południe", to książka wydana przez Wydawnictwo Powergraph w 2009 roku. W roku 2010 doczekała się swojej kontynuacji, której oczywiście nie miałam okazji (jeszcze - z racji swojej totalnej ignorancji) przeczytać.
Gdyby ktoś zapytał mnie, o czym konkretnie mówią "Opowieści z meekhańskiego pogranicza", to szczerze musze przyznać, że nie potrafiłabym odpowiedzieć. Jak sam tytuł wskazuje, nie jest to jedna opowieść a kilkanaście. Spokojnie, połowa historii ukazanych w tej powieści, mogłaby stanowić odrębny tomik opowiadań. A książkę? Cóż najprościej opisać ją w taki oto sposób: 
Opowieści te mówią o ludziach i Bogach, o ich walkach, wojnach toczonych przez tysiąclecia. Opowiadają o honorze, męstwie, nieprawdopodobnej odwadze, oddaniu życia za sprawę i o miłości – miłości tragicznej, której utrata pozostawia pustkę w miejscu serca.
Książka jest podzielona na dwie części – Północ i Południe – i każda z tych części, opowiada o innych ludach i innych tradycjach. Najpierw, parę słów o minimalnych problemach, jakie sprawiło mi czytanie "Opowieści z meekhańskiego pogranicza". Otóż często książki kilkutomowe mają do siebie to, że musi minąć trochę czasu, aby połapać się, o co w tym wszystkim chodzi. I tak też było w tym przypadku. Zrozumienia nie ułatwiał mi również fakt, zawarcia w opowieści wielu nazw, z którymi zetknęłam się po raz pierwszy np. Issarowie, Aher. Delikatna chaotyczność w chronologii zdarzeń, także – na początku – wybijała mnie z rytmu, jednak nic to w porównaniu z tym jak wielkich uciech dostarczyła mi sama treść książki.
Musze przyznać, że fantastyka dawno mnie nie wzruszyła i nie spowodowała przyspieszonego bicia serca, aż do teraz. Jestem fanką patetycznych historii, które opisują mężów idących w bój, bez strachu, pogodzonych ze swym losem. Uwielbiam historie wojenne, które choć są bardzo przejmujące, opisują niewiarygodne braterstwo ludzi walczących ramie w ramie. Wzruszają mnie opowieści osób, które dla tradycji są w stanie poświecić to, co najcenniejsze w ich życiu. Wszystko to odnalazłam w tej książce. I już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła sprawić sobie "Opowieści z meekhańskiego pogranicza: Wschód – Zachód".
Autor przekazał opisane przez siebie historie w sposób brutalny, nie szczędząc nam soczystych opisów walk. Język, jakim posługuje się Robert Wegner, jest surowy i bez zbędnych ozdobników. Tacy sami są jego bohaterowie – prawdziwi, z krwi i kości, ukształtowani przez lodowate górskie powietrze lub też suche piaski pustyni. Wszystko to sprawia, ze fabuła nie zwalnia nawet na moment. Pisarz wie, co robi dawkując nam w tak małych ilościach zbędne opisy. Po prostu, zdaje on sobie sprawę z tego, że tak wyjątkowi bohaterowie nie potrzebują zostać określeni, gdyż sami na tle wydarzeń potrafią się idealnie zaprezentować.
Przy okazji warto wspomnieć o tym, że powieść jest ładnie wydana, przemyślana i nie mogłam się w niej doszukać błędów stylistycznych i logicznych. Nie żałuje ani jednej chwili spędzonej nad kartami tej książki.
Moja ocena: 5/6
Autor: Robert M. Wegner
Tytuł: Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Ilość stron: 576
Wydawnictwo: Powergraph
Rok wydania: 2009
Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Powergraph.

14 września 2011

Raymond E. Feist - Lot nocnych jastrzębi

„Klasyka w pełnej krasie”

Raymond E. Feist jest pisarzem, którego wielu osobom nie trzeba przedstawiać, choć ja należę do tej drugiej grupy. Autor powieści fantasy zasłynął z wydania – uwaga – aż trzydziestu pozycji, a kto wie, ile jeszcze przed nim. W moje ręce trafiła kolejna jego powieść dziejąca się w świecie Migdemii. Pierwszy tom cyklu „Wojny Mroku” zwie się „Lot Nocnych Jastrzębi” i opisuje zdarzenia dziejące się bezpośrednio po zakończeniu „Powrotu wygnańca” (książka należała do innego cyklu). Faktycznie, podczas lektury dało się zauważyć, iż niektórzy z opisywanych bohaterów musieli gościć już na kartach historii tworzonych przez Feista. Jednakże ta kontynuacja nie sprawiła mi żadnego kłopotu, ale przejdźmy do sedna.

Nad światem Migdemii zawisła groźba wielkiej wojny. Mag imieniem Pug budzi się pewnej nocy zlany potem. Sen, który mu się przyśnił zwiastuje ogromne kłopoty nie tylko dla niego, ale dla całego magicznego świata. Jako przewodniczący Konklawe Cieni, musi podjąć walkę ze złem, jakie powraca i zapobiec spiskowi, w wyniku którego zaczyna ginąć Czystej Krwi szlachta. Członkowie wyżej wspomnianej organizacji podejrzewają, iż udział w tym bierze ich dawny wróg Laso Varen, jednakże namierzenie go stanowi dla nich nie lada wyzwanie. Tak, po krótce rysuje się fabuła „Lotu Nocnych Jastrzębi”, jednak nie ukrywam, że bardzo ją spłyciłam, aby nie odbierać wam radości z odkrywania tajemnic tej książki.

„Lot Nocnych Jastrzębi” stanowi klasykę swojego gatunku. Jako fantastyka przygodowa, świetnie spełnia swoją rolę – bawi. Nie mamy tutaj ukrytego drugiego dna, bo jest niepotrzebne. Mamy, po prostu zostać wciągnięci w tajemniczą intrygę i bawić się świetnie przy jej rozwiązywaniu - ja zostałam zaspokojona w pełni. Pierwszy tom sagi zawiera wszystko czego potrzeba – garść magii, odrobinę brawury, trochę szaleństwa i wiele, wiele fantazji. Jedno co mnie zawiodło to samo zakończenie. Mieści się na raptem 5-6 kartkach. Po przeczytaniu cisnęło mi się na usta „hop siup i po sprawie”. Oczywiście, nie mówię tutaj o epilogu, gdyż on ma na celu otwarcie furtki następnym tomom.

Muszę przyznać, że bohaterowie powieści są bardzo wyraziści i różnorodni. Począwszy od Nakora, którego poczucie humoru i sposób postrzegania świata bardzo mi odpowiada,  skończywszy na Jommy’m, który choć stanowi tło dla opisywanych wydarzeń, budzi sympatię a czasem nawet podziw. Jedynym minusem w odniesieniu do bohaterów jest fakt, słabo nakreślonej postaci „złego charakteru”. W porównaniu do innych kreacji, wypada on blado i bez wyrazu. Za to najwięcej przyjemności sprawiło mi poznanie Caleba i dwóch wyrostków – Tada i Zane’a. Jak już pisałam, wiele z postaci pojawiało się we wcześniejszych pozycjach tego autora, tak więc wyjścia są dwa: albo już ich znacie albo poznacie niebawem!

Nie wiem, natomiast cóż rzec na temat pióra samego fantasty. Nie jest on na pewno mistrzem w swym fachu, jeśli chodzi o polot w pisaniu, jednak nie brak mu kunsztu rzemieślniczego. Jego powieść jest wykuta nad wyraz zadowalająco i choć uważam, że ciężko jest ocenić całokształt pisarski autora biorąc pod uwagę tylko jedno jego dzieło myślę, że tu nie pomylę się twierdząc, że dużo straciłam zaczynając swoją przygodę z Raymondem Feist’em dopiero teraz.

Chciałabym zwrócić jeszcze uwagę na jedną kwestię. Od jakiegoś czasu uważam, że wydawnictwo Rebis ma nosa do coraz lepszych książek. Do tego potrafi je świetnie „ubrać”. Szata graficzna okładki jest interesująca – mroczna i luźno odwołująca się do wydarzeń zawartych w powieści. Strony są przejrzyste, dzięki czemu książkę czyta się szybko i łatwo. Polecam „Lot Nocnych Jastrzębi” wszystkim miłośnikom gatunku, gdyż jest to naprawdę lekka i przyjemna lektura.

Moja ocena: 5/6
Tytuł: Wojny Mroku: Lot nocnych jastrzębi
Autor: Raymond E. Feist
Ilość stron: 336
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 9.08.2011

Książkę otrzymałam od portalu Paradoks i serdecznie za nią dziękuję.
Recenzja została opublikowana na portalu Paradoks pod adresem - Raymond E. Feist - Lot nocnych jastrzębi

11 września 2011

Jakub Szamałek - Kiedy Atena odwraca wzrok

„Kiedy Atena odwraca wzrok… nic nie jest takie jakie się wydaje”
Jakub Szamałek jest młodym pisarzem oraz zapalonym pasjonatem antyku i jego sztuki. Jego debiutancka powieść „Kiedy Atena odwraca wzrok” ukazała się nakładem Wydawnictwa Muza SA w lipcu 2011 roku. Miałam ogromną ochotę na przeczytanie tej książki, od pierwszych chwil, kiedy o niej usłyszałam. Kryminał osadzony w czasach starożytnych? Wreszcie powiało świeżością!
Jak już wspomniałam, bardzo chciałam zapoznać się z tą pozycją lecz kiedy w końcu do mnie trafiła i zaczęłam ją pochłaniać… poczułam niesmak. Pierwsze dwa rozdziały były dla mnie katorgą. Nie mogłam przekonać się do zwrotów typu „piździ” użytych w tak odległych historycznie realiach. Niektóre „historyczne smaczki”, którymi uraczył mnie na wstępie Jakub Szamałek po prostu wydały mi się nie do końca potrzebne, chociażby ciągłe wspominanie o tym jak bardzo poniżane były w starożytnych Atenach kobiety, czy nagminne homoseksualne ciągoty mężczyzn – i od razu tłumacze, nie chodzi o to, że o tym wspominał, ale miałam wrażenie, że w dwóch pierwszych rozdziałach to było głównym tematem książki. Jednak muszę przyznać, że wielce się pomyliłam! Dalsze zgłębianie powieści zmieniło moją opinię o sto osiemdziesiąt stopni.
Leochares to człowiek pracujący na usługach Peryklesa, który rządził Atenami w czasach wojny ze Spartą. Mamy rok 430 p.n.e. Wojna rozpoczyna się naprawdę, wojska spartańskie przegrywają oblężenie Aten, tak więc zaczynają szukać sposobu na przechylenie szali zwycięstwa na swoja stronę. Zadaniem Leocharesa jest odnalezienie szpiegów spartańskich za murami Aten, zanim miasto to zostanie zniszczone od wewnątrz. Kiedy pewnego dnia wpada on na trop prawdziwie misternie uknutej intrygi, nie zdaje sobie sprawy z tego, w jak wielkie kłopoty wpadnie i jakie zmiany w jego życiu to wywoła.
Muszę przyznać, że pierwszy raz zdarzyło mi się, tak absolutnie pomylić względem jakiejś książki! Począwszy nie spodobało mi się nic oprócz ciekawej fabuły – bo tego odmówić nie mogłam. Jednak, kiedy już wniknęłam w świat przedstawiony przez autora, nic nie stało mi na przeszkodzie, aby rozkoszować się tą przepiękną i niezmiernie ciekawą historią.
Wpierw wydawało mi się, że w książce nie ma ani jednego bohatera, którego mogłabym polubić, teraz kiedy się z nią rozstaje, zaczynam za nimi tęsknić. Leochares jest człowiekiem mądrym i dobrym, choć trochę grubo ciosanym, jednak miłość jaką darzą go jego bliscy, czyli żona Lamia, niewolnik Demokles i reszta jego przyjaciół, poświadcza tylko o tym co napisałam. Szalenie zaskoczyła mnie głębia opisanych emocji i związków między ludzkich – oświadczam, że łza mi się w oku zakręciła kilka razy. A sama intryga? Zastanawiam się, czy przypadkiem Jakub Szamałek nie jest jakimś kolejnym wcieleniem, któregoś z opisywanych przez siebie Ateńczyków, gdyż opowiedział wszystko tak zgrabnie i prawdziwie, iż zwrot „i ja tam byłem miód i wino piłem, a co widziałem to opowiedziałem” byłby jak najbardziej na miejscu! Jestem pod ogromnym wrażeniem talentu pisarskiego tegoż autora, pozostaje mi tylko życzyć mu, by nie osiadł na laurach, gdyż w tak młodym wieku, woda sodowa do głowy lubi uderzać, sama cos o tym wiem, gdyż jestem tylko rok od niego młodsza. Tak więc Jakubie, pisz! I pozwalaj nam się cieszyć historiami przez Ciebie opowiadanymi, ucz nas historii po swojemu i zarażaj swoją pasją!
Ukłony należą się też w kierunku wydawnictwa Muza SA, za ciekawą graficznie i jakościowo okładkę – trzymanie jej w rękach było przyjemnością. Jedynym minusikiem był słownik na końcu książki (nie chciało mi się skakać non stop od kartki do kartki, więc musze przyznać, iż połowy słów nie rozszyfrowywałam), ale tak czy siak, książkę warto zdobyć! Polecam, choć nie jest to kryminał w swej czystej postaci, to myślę, że zadowoli wielu z Was.
Moja ocena: 5/6
Tytuł: Kiedy Atena odwraca wzrok
Autor: Jakub Szamałek
Ilość stron: 256
Wydawnictwo: Muza SA
Data wydania: Lipiec 2011
Książkę otrzymałam od portalu www.kostnica.com.pl

07 września 2011

Ian Rankin - Otwarte drzwi

„Gdzie pojawiają się pieniądze tam kończy się przyjaźń?”

Ian Rankin to szkocki autor kryminałów. Dodatkowo bardzo poczytny, jak twierdzi nota na odwrocie okładki. Nic więcej moi Mili nie mogę Wam powiedzieć na temat tegoż oto Pana, gdyż sama nie wiele więcej o nim wiem, natomiast mogę Wam powiedzieć co nie co na temat jego najnowszej powieści „Otwarte drzwi”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Albatros A. Kuryłowicz.
Mike Mackenzie był właścicielem firmy software’owej, jednakże sprzedał ją i choć dzięki temu odłożył na swoim koncie pokaźną sumkę to w jego życiu zapanowała nuda i stagnacja. Tak więc, obecnie Mike jest znudzonym kolekcjonerem dzieł sztuki, który przepuszcza miliardy na obrazy. Jego przyjaciółmi są Allan Cruikshank i Robert Gissing, ten ostatni jest profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Edynburgu. Pewnego dnia panowie ci, wpadają na pomysł obrabowania Galerii Narodowej, gdyż nie mogą pogodzić się z faktem, iż magazyny wspomnianej instytucji przechowują wiele obrazów, które nigdy nie będą wystawione, a których tym samym oni nie będą mogli nigdy podziwiać. Początkowo traktują to jako teoretyczne gdybanie, jednak z czasem sprawa nabiera rumieńców, tym bardziej, że w akcje zostaje wmieszany lokalny gangster Majcher Calloway. Czy przyjaciele są tymi, którym naprawdę można ufać? Czy gangster nadaje się na lojalnego wspólnika? Czasem fałsz bierzemy za prawdę, a prawdę za fałsz – powiadam Wam…
Cholera! Ups… przepraszam, wymsknęło mi się, ale nie bez powodów. Mam bardzo ciężki orzech do zgryzienia z tą powieścią: fabuła jest niesamowicie ciekawa, a cała książka jest bardzo sprytnie zaplanowana, wszystko niby idealnie do siebie pasuje i intryguje do samego końca, jednakże muszę przyznać, że sam pomysł jest dosyć naciągany. Trzech poważanych i poważnych starszych facetów od tak planuje sobie skok na GALERIĘ NARODOWĄ! I nagle przytrafia im się przestępca – spotkanie go idealnie zgrywa się w czasie z pojawieniem się zaczątku planu. Tak więc fabuła ma bardzo wysoki poziom, ale nie podoba mi się, iż autor czasami chwytał się prostych rozwiązań. Co do samych bohaterów, to chyba nie potrafię do końca określić, kto jest dobrym, a kto złym charakterem – tu te dwa pierwiastki mieszają się i w pewnym momencie okazuje się, że kibicujesz nie do końca dobrym, aby udało im się wyjść cało ze starcia z tymi do końca złymi. A inni źli nie do końca ratują z opresji jeszcze innych itd. Mam nadzieje, że się połapaliście.
Książka jest troszkę mniej subtelna niż kryminał tak więc ja raczej zakwalifikowałabym ją do sensacji. I choć zdecydowanie powieść „Otwarte drzwi” trzyma poziom to nie wiem, komu bym ją poleciła…                                                                                                                      Na pewno jest to bardziej męska literatura, dosyć zgrabnie napisana i przetłumaczona, ale jednak brakuje w niej tej iskierki, która wyróżniłaby ją na tle innych.
PS. Mini prolog wprowadza rewelacyjną atmosferę – powiedzmy, że od początku czytelnik dostaję dawkę napięcia, jednakże odczuwam, że finał psuje to wrażenie a epilog pozostawia niedosyt.
Moja ocena: 4/6
Tytuł: Otwarte drzwi
Autor: Ian Rankin
Ilość stron: 424
Wydawnictwo: Albatros A. Kuryłowicz
Rok wydania: 2011
Książkę otrzymałam od portalu www.kostnica.com.pl

06 września 2011

Amelie Nothomb - Pewna forma życia

„Mitoman, egzotyczna, choć nie piękna Szecherezada oraz pisarka i kilka listów”

Jakże okropnym człowiekiem wydam wam się, gdy przyznam, iż z Amelie Nothomb nigdy się nie poznałam? Znaczy nigdy, aż do teraz. Całkiem niedawno Wydawnictwo Muza wydało jej książeczkę pod tytułem „Pewna forma życia”…
Pisanie listów zbliża ludzi, i choć wielu z was pewnie wyda się to staromodne to jeszcze kilkanaście lat temu, była to najpopularniejsza metoda komunikowania się ze sobą na odległość. Tym bardziej nie zdziwi was fakt, że pisarze – ludzie zarabiający słowem pisanym, w taki też sposób komunikują się często ze swoimi fanami. Jedną z takich właśnie autorek jest Amelia Nothomb. Od wielu lat wymienia ona listy z rzeszami fanów piszących do niej z całego świata. „Pewna forma życia” jest „dziennikiem” takiego właśnie, dosyć żarliwego wymieniania się listami. Książka ta wydaje się być wyjątkowa, nieszablonowa. Błyszcząca perełka ginąca w tłumie książek produkowanych masowo. Jednak ja, niekoniecznie potrafię dostrzec subtelność i piękno tej powiastki, choć niewątpliwie jest to książka specyficzna i jedyna w swoim rodzaju.
Otóż pewnego dnia Amelie dostaje list od Melvina Mapple’a, żołnierza stacjonującego od kilku lat w Iraku. Melvin jest osobą ogromnie samotną, szukającą zrozumienia i więzi z drugą osobą. Wydaje się być też człowiekiem bardzo wrażliwym, choć mnie momentami drażnił. Melvin cierpi przez wszystkie te rzeczy, do których zmusiła go wojna. Jego karą i swoistym „sabotażem” jest nadmierne obżeranie się i o tym też pragnie on opowiedzieć Amelie. Jednak, czy na pewno jest tym za kogo się podaje? Nie chce powiedzieć wam zbyt dużo, gdyż sądzę, że wśród was jest wielu miłośników twórczości tej oto pisarki, a nawet jeśli nie miłośników to osób, które posiadają troszkę bardziej ode mnie rozwinięty i dużo bardziej subtelny oraz delikatniejszy zmysł estetyczny. Tak więc, sami przekonajcie się, jak na was podziała ta książka. Ja nie potrafię zgodzić się z wieloma zawartymi tam spostrzeżeniami wychodzącymi tak od autorki, jak i od Melvina i bardzo chętnie włączyłabym się w polemikę z tą dwójką. Może ktoś z was będzie miał podobne odczucia?
Muszę jednak przyznać, że książka jest pięknie wydana. Schludna, przejrzysta z ciekawą okładką odnoszącą się do „listów”, tak więc i treści książki. Wydawnictwo Muza włożyło dużo serca w wydanie tej małej książeczki, a to bardzo dobrze świadczy o „firmie” – skoro wkładają serce w takie niewielkie pozycje to znaczy, że nie zaniedbują niczego.
Nie jestem zbytnio ukontentowana po przeczytaniu tej książki, ba! Muszę nawet stwierdzić, że do mnie  nie przemówiła tak jak to chyba miała na celu, jednak nie uważam, aby czas spędzony z nią był czasem całkowicie straconym. Przede wszystkim, jednak polecam „Pewną formę życia” pasjonatom twórczości pisarki.
Moja ocena: 3/6
Tytuł: Pewna forma życia
Autor: Amelie Nothomb
Ilość stron: 112
Wydawnictwo: Muza SA
Rok wydania: 2011
Książkę otrzymałam od portalu www.eopinier.pl


01 września 2011

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033

„Post-apokaliptyczne rosyjskie metro, mroczne jak czarna kawa”
Jeśli ktoś zapytałby mnie, na co w tym roku najlepiej spożytkowałam pieniądze (no oczywiście jakąś określoną sumę), to z ręką na sercu mogę powiedzieć, że była to powieść Dmitry Glukhovsky’ego pod tytułem Metro 2033. Co ciekawe, książka w swej pierwotnej wersji została opublikowana przez autora na stronie internetowej i była dostępna całkowicie za darmo. Użytkownicy zgłaszali tam swoje uwagi i pomagali autorowi wprowadzać zmiany w fabule, i tak w 2010 roku w Polsce, dzięki wydawnictwu Insignis media, pojawił się jej egzemplarz już w okładce, stworzony stricte do sprzedaży.
Książka sprzedała się wyśmienicie, zebrała świetne opinie, i stwierdzam stanowczo, że po przeczytaniu, doskonale wiem dlaczego.
Fabuła po krótce rysuje się tak, iż w wyniku konfliktu atomowego świat uległ zagładzie. Nieliczni ocaleni, schronili się w moskiewskim metrze, które dzięki unikatowej konstrukcji stało się najprawdopodobniej ostatnim bastionem ludzkości. Na mrocznych i brudnych stacjach metra ludzie starają się żyć tak jak za czasów sprzed wojny. Nasz bohater mieszka na jednej z takich stacji. Dotychczas to małe państewko było bezpieczne, jednakże teraz pojawiło się na niej coś, co stanowi śmiertelne niebezpieczeństwo nie tylko dla jej mieszkańców, ale także dla całego metra. Artem, bo tak na imię naszemu bohaterowi, musi ruszyć w długą podróż by powiadomić stację-serce o nowym zagrożeniu.
Jestem ogromną fanką postapokaliptycznych wizji świata, więc nie ukrywam, że z ogromnym zainteresowaniem sięgnęłam po powieść Metro 2033. I nie zawiodłam się. Oprócz ciekawego wydania – intrygująca okładka, to w środku książki znajduję się mapka metra moskiewskiego, która ma nam pomóc w znalezieniu opisywanych lokalizacji (musze przyznać, że się przydała), powieść jest też dopieszczona pod względem językowym. Książka jest napisana lekko, zrozumiale, logicznie i wyjątkowo przystępnie. Chociaż myślę, że dużą zasługą takiego odbioru jest też dobrze wykonany przekład z języka rosyjskiego na polski w wykonaniu Pawła Podmiotko. Mimo ciągłych zmian lokacji Artema, nie sposób się zgubić w odmętach metra. Czytelnik jest prowadzony w ciemnościach i mrocznych zakamarkach tego labiryntu, że tak powiem za rękę.
Fabuła tylko na pozór wydaje się banalna, w trakcie zagłębiania się w coraz to nowe informacje, historia, jaką przestawia nam Dmitry, staje się bardzo wciągająca i tak naprawdę rozwiązanie znajdujemy dopiero na 5 - 6 ostatnich stronach. Muszę przyznać, że rozwiązanie to sprawiło, że zakręciła mi się łezka w oku. A po zamknięciu księgi, wystąpiły na mojej twarzy wypieki.
Wszelkie pochwały, jakie zdobyła ta książka, należą się jej w stu procentach. Nie znalazłam chyba ani jednej rzeczy, która by mi się nie spodobała. Główny bohater jest postacią ciekawą świata, gdyż pod ziemię zszedł jeszcze, gdy był małym chłopcem. Szereg postaci drugoplanowych, które spotyka on na swojej drodze, tylko ubarwiają opowiadaną historię. Ja osobiście pamiętam ich do tej pory a książkę przeczytałam już pół roku temu. I nawet teraz, kiedy o niej piszę czuję lekkie podekscytowanie.
Książka w żadnym wypadku nie jest przereklamowana, a dla fanów gier dodatkowym smaczkiem, może być fakt, iż na jej podstawie powstała gra, która również zdobywa uznanie na świecie.
Moja ocena: 6/6
Autor: Dmitry Glukhovsky
Tytuł: Metro 2033
Ilość stron: 592
Wydawnictwo:  Insignis media
Data wydania: 2010-02-24


Ja kupilam tę książkę w wersji papierowej - ale zwolennicy e-booków mogą ją pobrać z tej strony - http://www.metro2033.pl/