30 maja 2012

Anna Maria Jaśkiewicz - Przeczekać ten dzień

"Muszę to przespać, przeczekać trzeba mi"

Kiedy okazało się, że autorka "Przeczekać ten dzień" ma dopiero 18 lat poczułam lekkie ukłucie zazdrości, ale i nieudawany podziw, że tak młoda osoba była w stanie napisać książkę, którą jakieś wydawnictwo zechciało wydać. Anna Maria Jaśkiewicz jest dziewczęciem nieznanym dotąd czytelnikom, jednak myślę, że będzie o niej jeszcze głośno, a to za sprawą niebywałego talentu, który kiełkuje w tej młodej osóbce.

Bohaterem "Przeczekać ten dzień" jest niemłody już polonista, Karol, wdowiec uczący w jednym z Warszawskich liceów. Pewnego dnia gubi swój dziennik, w którym zapisuje co ważniejsze spotkania, sentencje uczniów i swoje pomysły. Kiedy kończy lekcje, okazuje się jednak, że agenda leży na jednej z ławek - "cała i zdrowa". Wszystko wydaje się być w najlepszym porządku do czasu, aż bohater otwiera dziennik i znajduje wpis pod datą wyznaczającą najbliższy piątek... Wpis "śmierć", którego nie umieścił on.
To jedno zdarzenie wywołuje lawinę zmian zachodzących w życiu i umyśle bohatera. Zaczyna on zastanawiać się nad sensem swojego jestestwa, nad Bogiem, śmiercią i wybaczeniem. Aż w końcu nadchodzi ten feralny piątek, którego nie sposób ominąć...

W zasadzie nie wiem jak sklasyfikować tę powieść. Z jednej strony zawiera bardzo ciekawy wątek, jaki można podciągnąć pod thriller. Z drugiej, wydaje się, że jest to jeszcze jedna obyczajówka, opowiadająca o życiu i śmierci. Jedno jest pewne, nie jest to zwykła książka, przede wszystkim przez to, że autorka potrafiła w zupełnie zwyczajną historię wpleść elementy mistyczne i tajemnicze. Można powiedzieć, iż jest to lektura ambitna, która dotyka duszy wprawnego czytelnika. Jednak jest to też pozycja bardzo nierówna. Zaczyna się dosyć dynamicznie od wprowadzenia w tajemniczy klimat powieści, aby następnie ostudzić czytelniczy zapał stronicami pełnymi wywodów belferskich na temat grzechu pierworodnego. Rozumiem, że autorka chciała podkreślić, stosunek bohatera do wiary ale bogate słownictwo, powiedziałabym nawet zbyt wysublimowane, nie pomaga w skupieniu się nad treścią, jaką niesie.

Książka jest krótka, dzięki temu Annie Marii Jaśkiewicz nie udało się zbytnio odejść od głównego założenia książki, a tym samym powieść czyta się szybko, choć momentami trudno. Mimo tego, ciężko się z nią rozstać, gdyż historia jest naprawdę interesująca i w zasadzie do samego końca nie wiesz, jaki los czeka głównego bohatera. Momentami stosowane rozwiązania są naiwne, ale właśnie przez to, że powieść nie zawiera zbyt wielu stron, nie rzucają się one tak w oczy. I bynajmniej nie jest to powieść "przegadana", pragnę podkreślić, że w zasadzie w powieści non stop coś się dzieje.

To chyba moja pierwsza przygoda z wydawnictwem Promic, muszę przyznać, iż znają się na rzeczy i potrafią stworzyć piękne i dopracowane książki. Jeśli będę miała okazje sięgnąć jeszcze po ich wydania to z chęcią to zrobię. Wracając, natomiast do autorki, to mam nadzieję, iż nie zniechęcę jej do dalszej pracy swoją opinią, gdyż, jak już napisałam powieść jest naprawdę zaskakująco ciekawa. Bije na głowę kilka innych książek obyczajowych i kryminalnych wydanych przez naszych rodzimych pisarzy.

MOJA OCENA: 4/6

Auror: Anna Maria Jaśkiewicz
Tytuł: Przeczekać ten dzień
Ilość stron: 176
Wydawca: Promic 2012


Recenzja książki ukazała się na portalu DUŻEKA.

29 maja 2012

Gary Ross - Igrzyska śmierci

Reżyserzy z Hollywood nie mogli być ślepi na ogromy sukces, jaki odniosła trylogia "Igrzyska śmierci" autorstwa Suzanne Collins. W końcu adaptacji tejże książki na srebrny ekran podjął się Gary Ross, który ma na swoim koncie rewelacyjne "Miasteczko Pleasantville". Chociaż tych dwóch filmów absolutnie nie można ze sobą porównywać, to warto jednak stwierdzić, że reprezentują równie wysoki poziom.


Katniss Everdeen mieszka w biednym Dwunastym Dystrykcie. Ma szesnaście lat i rok w rok od dwunastego roku życia bierze udział w Dożynkach, które Kapitol organizuje przed Głodowymi Igrzyskami w celu wyłonienia dwójki trybutów. Trybuci biorą udział w makabrycznych Igrzyskach, by złożyć ofiarę ku pamięci mrocznych czasów, kiedy to Trzynaście Dystryktów wypowiedziało wojnę władzy zamieszkującej stolicę. Rebelia została stłumiona, Trzynasty Dystrykt został zmieciony z powierzchni ziemi a ludzie zrozumieli, że z władzą nie wygrają i przyzwyczaili się do strasznych warunków. Jednak w tym roku siostra Katniss miała wziąć udział w losowaniu na trybuta po raz pierwszy i właśnie imię Prim Everdeen jaśniało na kartce wyciągniętej ze stosu innych. Katniss nie mogła skazać siostry na śmierć, więc w przypływie emocji zgłosiła się za nią na ochotnika... i tym sposobem wyruszyła by walczyć na śmierć i życie na zaprojektowanej arenie z innymi młodymi ludźmi, których los jest w zasadzie przesądzony, bo zwycięzca może być tylko jeden.


Film jest niesamowity, przede wszystkim ze względu na fantastyczny scenariusz, gdyż książka rzeczywiście stanowiła dla niego pewny grunt. Nie jest jednak wolny od wad. Największą z nich jest brak jasno prowadzonej narracji, chociaż niejasności pojawiają się tylko w kilku momentach i sądzę, że dla osób zaznajomionym z papierową wersją tej historii będą niezauważalne. Montaż delikatnie kuleje, ale nie przeszkadza to w odbiorze dzieła tak bardzo jakby mogło. Mocną stroną są dobrze dobrane ruchy kamery, które sprawiają, że obraz drży lub też momentami rozmazuje się, co dodaje wyjątkowej dramaturgii.

Plusem owego filmu jest bardzo dobra gra aktorska. Okazuje się, że młodociani aktorzy potrafią wykrzesać z siebie odrobinę zapału i przekonania na planie filmowym. Tu z całą pewnością chwalę Jennifer Lawrence w roli Katniss, słabiej wypadają postacie męskie, czyli panowie Hemsworth oraz Hutcherson, choć do tego drugiego, mimo wszystko nabrałam słabości. Wyjątkowo udaną kreację miała także Elizabeth Banks, w roli krzykliwej i przerysowanej mieszkanki Kapitolu Effie Trinket.

Na uwagę zasługuje także muzyka w filmie, która wyjątkowo oddawała klimat tego co widziane na ekranie. Brawa dla twórców za to, że nie skupili się na wątku romantycznym, który nawet w książce nie jest osią fabuły, a postanowili ukazać absurd "Igrzysk śmierci" oraz okrucieństwo i odczłowieczenie mieszkańców stolicy i rządzących. Reżyser postanowił iść za przykładem autorki trylogii i niczego nie ubarwił, przedstawił wydarzenia i bohaterów, jak najsurowiej i pozwolił byśmy my - widzowie, mogli ocenić ich zachowania i wybory moralne.

Jest to jeden z lepszych filmów jakie widziałam dotychczas. Niesie przesłanie i wartości, do tego jest bardzo dobrze zrealizowany i wykonany, dlatego polecam i daję najwyższą ocenę.

Moja ocena 6/6

24 maja 2012

oTAGowani

Wreszcie znalazłam trochę czasu na to, żeby odpowiedzieć na pytania w blogerskiej "zabawie" oTAGowani.
Za zaproszenie dziękuje serdecznie EMILY. Oto moje odpowiedzi na pytania:

1. Jak zaczęła się Twoja książkowa historia?
Pamiętam, że jak byłam młodsza często chorowałam, a co jest lepszego na długie zimowe wieczory w łóżku niż książka? Moja mama uwielbia czytać (choć teraz już nie koniecznie daje radę tak często i dużo jakby chciała) więc biegała mi do biblioteki i wypożyczała stosy książek. Jak sobie przypominam to chyba swoją przygodę z poważniejszą lekturą zaczęłam od serii "Ulica strachu". Czytałam to z wypiekami na twarzy.

2. Co sądzisz na temat ebooków i audiobooków?
E-booków nie czytam bo i tak spędzam strasznie dużo czasu przy komputerze w pracy, więc myślę, że paczałki by mi wypadły, gdybym wracała do domu i znów zasiadała do komputera na długie godziny, by odstresować się przy książce. Wolę wersje papierowe, ba! uwielbiam je <3
Co się tyczy audiobooków, mam nadzieje, że nigdy nie będę musiała z nich korzystać, ale uważam, że są użyteczne w momencie, kiedy czytelnik niedowidzi lub jest  niewidomy lub też nie ma zbyt wiele wolnego czasu by czytać samemu.

3. Która książka najbardziej Cię dotknęła? Taka o której nigdy nie zapomnisz, którą miałaś ochotę rzucić przez pokój i nigdy więcej do niej nie zajrzeć, a jednak doczytałąś do końca i już na zawsze zostanie w Twoim sercu.
Ostatnią książką, którą miałam ochotę rzucić przez pół pokoju była "Dziewczyna z sąsiedztwa". Bardzo dobra lektura, jednak nie wiem czy mogę powiedzieć, że wkradła się do mojego serca. Natomiast książką, która podbiła moje serce ale nie miałam ochoty nią rzucać, choć wycisnęła ze mnie morze łez, była powieść "Zanim umrę"... naprawdę piękna!

4. Jak zaczęła się Twoja przygoda z blogowym światem?
Założyłam bloga... ot co! :D

5. Po czym poznajesz, że książka, którą chcesz przeczytać jest tego warta?
Zabrzmię płytko ale... książka musi mnie uwieść okładką. Rzadko zwracam uwagę na opisy od wydawców bo zdaję sobie sprawę  tego, że często nawet oni sami nie wiedzą o czym jest książka, i po pobieżnym jej przeczytaniu robią jej opis, który nijak się ma do treści w niej zawartej. Nie twierdzę, ze okładka musi być ładna, bardziej chodzi o to żeby miała w sobie to coś... mniej więcej tak samo jak z mężczyznami. Hahah.
Ważne jest też wydawnictwo, chociaż nie unikam mniej znanych, bo czasem potrafię się mile zaskoczyć. Mam swoich ulubionych autorów no i zwracam uwagę na Wasze opinie moi drodzy. :)

6. Co było Twoim największym rozczarowaniem literackim (książka)?
W każdej lekturze staram się znaleźć coś wyjątkowego. Rzadko książki mnie zawodzą, bo staram się nie mieć zbyt wysokich wymagań. Zawsze wolę zostać mile zaskoczona niż niemile rozczarowana. Nie wiem czy mam taki tytuł, który wyjątkowo nie sprostałby moim oczekiwaniom. Oczywiście czytałam wiele kiepskich książek, ale jeśli nie mam wysokich wymagań zanim zacznę czytać nie mogę się też rozczarować.

7. Jak dużo czasu dziennie poświęcasz książkom?
Staram się poświęcać im jak najwięcej czasu. Nie mogę jednak zaniedbywać swoich obowiązków, więc czasem bywa tak, że nie czytam przez tydzień tylko po to, żeby przeczytać 3 książki jednej wolnej niedzieli.

8. Czy planujesz kiedyś wydać własną książkę? Masz już wstępne plany, czego mogłaby ewentualnie dotyczyć?
Nie mogę zdradzać tematyki :) Mam pełno pomysłów, które na razie bardzo rzadko opuszczają głowę. Dotychczas pisałam tylko opowiadania, ale jeśli napiszę coś większego na pewno postaram się, żebyście się o tym dowiedzieli.

9. Jaka jest Twoja ulubiona książka z dzieciństwa, którą do tej pory pamiętasz?
"Biały kieł" i "Ania z Zielonego Wzgórza" - najpiękniejsze książki z czasów młodości.

10. Jakie są Twoje plany na przyszłość, czy znajdujesz w nich miejsce na literaturę?
Z racji mojego wykształcenia zawsze biorę pod uwagę literaturę i inne formy sztuki w planach na przyszłość. Na razie pracuje, studiuję i rozwijam się na tyle na ile mogę a co będzie dalej tego nikt nie wie. Mam parę planów względem przyszłości... ale jak to się mówi "Jeśli chcesz rozbawić Boga, powiedz mu o swoich planach" tak więc pozwólcie, że będę milczeć.

11. Jakie jest Twoje największe marzenie?
W ciągu ostatnich kilku miesięcy tak bardzo przewartościowałam swoje życie, że na chwilę obecną sama już  nie wiem co jest moim największym marzeniem. Nie skłamię na pewno jeśli powiem, że chciałabym mieć własne wydawnictwo literackie, ale czy to największe marzenie? Sama nie wiem :)

Dziękuję, jeszcze raz za zaproszenie mnie do zabawy. Myślę, że już większość brała w niej udział, więc pozwólcie, że nie będę swoich typów podawać.
Pozdrawiam Was i śle słoneczne całusy :)

22 maja 2012

Johan Theorin - Smuga krwi

Skandynawska literatura wyróżnia się szczególną atmosferą i powolnym tempem. Jednak, kiedy czytałam „Mały złoty pierścionek” Dahl'a jeszcze o tym nie wiedziałam. Dopiero po przestudiowaniu kilku lektur pochodzących z tamtej części Europy dotarło do mnie, że to co wpierw uznałam za niebywały talent jednego autora jest cechą wyróżniającą pisarzy z północy.

Historia rozpoczyna się niewinnie. Per przybywa na Olandię, by wraz z dziećmi spędzić wielkanocny czas w rodzinnym domu. Jednak spokój zostaje zakłócony nie tylko przez pogarszające się, w wyniku choroby, zdrowie córki bohatera, ale także przez dziwny telefon od jego schorowanego ojca. Jerry, potrzebuje pomocy od swojego syna, więc ten wyrusza do jego starego studia filmowego, choć nie koniecznie ma na to ochotę. Gdy dociera na miejsce, wybucha pożar, a Per ledwo uchodzi z życiem, wyciągając ze zgliszczy swojego ojca. Tak, mężczyzna zostaje wplątany w ciemne interesy związane ze skandynawską branżą porno, której królem, jeszcze do niedawna był Jerry. Jednak to nie wszystko, bo wraz z nastaniem wiosny, na Olandię przybywają też miastowi, a ich losy przeplatają się z historią Pera i Jerrego.

„Smuga krwi” jest powieścią magiczną. Rozkręca się bardzo powoli, jednak potrafi zaintrygować czytelnika już od pierwszych stron, choć nie opowiada emocjonującej i mrożącej krew w żyłach historii. Johan Theorin, potrafi ukazać normalną prozę życia w sposób wyjątkowy. Przeplata rzeczywistość ze światem baśniowym i z tego co wiem, uwielbia opierać swoje kryminalne historie na ponurym klimacie olandzkich legend. Każda, z pozoru zwyczajna opowieść, dzięki niemu nabiera znaczenia i wyrazu. Jednak, muszę przyznać, że niektórzy czytelnicy mogą poczuć się znużeni poznawaniem historii bohaterów, którzy pozornie mają niewielki wkład w rozwój wydarzeń. Autor nie ograniczył się do nakreślenia zwykłego szkicu psychologicznego postaci, postanowił natomiast wprowadzić nas w ich szczegółowe życiorysy. Zrobił to jednak niepostrzeżenie i z tak wielką wprawą, że mi, zagorzałej fance szybkiego rozwoju akcji, w tym wypadku zupełnie przestało to przeszkadzać.

Nie jest to typowy kryminał, powiedziałabym nawet, że to raczej opowieść obyczajowa z elementami kryminalnymi. Wyśmienita książka, dla osób zaczynających przygodę z tym gatunkiem. Autor stworzył już dwie inne powieści dotyczące pięknej szwedzkiej wyspy, gdzie pojawiają się niektórzy bohaterowi, których można spotkać również w „Smudze krwi”. Każda z książek dotyczy innej pory roku, i choć wiosna jest trzecią z kolei, ja zachęcam Was do rozpoczęcia swojej przygody z tym autorem właśnie od tej, nieco innej i łagodniejszej od swych poprzedniczek książki. Dajcie się ponieść tej barwnej i urzekającej opowieści, gdzie elfy, trolle i ludzie współistnieją w niczym nie zmąconej harmonii.

Moja ocena: 4/6

Tytuł: Smuga krwi
Autor: Johan Theorin
Ilość stron: 456
Wydawnictwo: Czarne 2012 (seria wydawnicza: Ze Strachem)


Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

Suzanne Collins - Kosogłos tom 3

„Tamci to zwierzęta, zgoda. Ale czy wiesz na pewno, że dzięki temu my jesteśmy ludźmi?”*

„Kosogłos” to ostatni tom należący do trylogii „Igrzysk śmierci”. Suzanne Collins postanowiła lekko wyciszyć wątek miłosny a rozbudować te polityczne i społeczne. Czy taki zabieg okazał się trafionym pomysłem na zwieńczenie tak wyśmienitej serii? Myślę, że zdecydowanie tak. Tym bardziej, że autorka postanowiła nic nie upiększać, nie bawić się w literackie fantazje. Jestem przekonana, że gdyby tak miał wyglądał kiedyś świat to ta historia mogłaby zostać napisana przez życie.

Trzynasty Dystrykt przetrwał. Od kilkudziesięciu lat ludzie ukrywają się tam pod powierzchnią ziemi i przygotowują się na zemstę. Właśnie tam trafia Katniss wraz z matką, siostrą i innymi ocalałymi z Dwunastego Dystryktu. Dziewczyna staje się symbolem rebelii, a wszystko to za sprawą broszki, którą w pierwszym tomie otrzymała od przyjaciółki zanim ruszyła na arenę śmierci. Kosogłos, bo właśnie jego symbolizuje Katniss, staje się ostatnim trybikiem w walce o wolność dla mieszkańców całego Panem. Niestety, bohaterka jest wyczerpana psychicznie i fizycznie i jedyne co jest w stanie robić to wykonywać rozkazy tych, którzy w rzeczywistości pociągają za sznurki. Jedyne momenty, kiedy znów staje się sobą to realna walka... rzeczywiste pole bitwy – czuje się wtedy jak na arenie. Najgorsze przychodzi jednak wtedy, kiedy okazuje się, że Peeta został pojmany przez Kapitol i nikt nie wie co się z nim dzieje.

Autorka naprawdę popisała się nie lada pomysłowością. Chociaż jest to książka dla młodzieży, nie starała się jest złagadzać, tłumaczyć, dopisywać na siłę „happy endu” do każdej historii. Bohaterowie przeszli piekło i ono zostawiło na nich piętno. Zmienili się z delikatnych i niewinnych młodych ludzi, w dojrzałych, szczerych i brutalnych „żołnierzy”. Zmieniły się także ich uczucia. „Kosogłos” chodź najmniej spektakularny ze wszystkich tomów to jednak pozostawia największe wrażenie, właśnie poprzez to, że jest to najbardziej gorzka i okrutna część historii.

Doskonale przedstawiona wizja antyutopii. Dojrzała i wymagająca myślenia historia, która trzyma w napięciu od początku do końca, czyli od „Igrzysk śmierci” do „Kosogłosa”. I naprawdę uwierzcie mi ostatnią rzeczą, o której mówi ta książka jest miłość. Oczywiście, bohaterka podejmuje w końcu decyzję, jednak czy wiedzie ją głos serca, czy też racjonalne myślenie i chłodna kalkulacja? Na pewno wybrała tego bez którego nie mogła dać sobie rady, tego który ugasił trawiący ją wewnętrzny pożar, a nie tego, który go podsycał. I jeśli tak na to patrzeć, to myślę, że faktycznie była to miłość, już od samego początku.

A jeśli chodzi o to co najważniejsze, czyli społeczeństwo, to Collins rewelacyjne odwzorowała na czym polega władza. Z tej powieści doskonale wynika, że z wielką władzą wiąże się wielka odpowiedzialność, którą nie każdy jest w stanie udźwignąć. I pamiętajcie, ku przestrodze, że historia lubi zataczać koło...

Moja ocena: 5/6

Tytuł: Kosogłos tom 3
Autor: Suzanne Collins
Ilość stron: 376
Wydawnictwo: Media Rodzina 2010

* "Wielki marsz" Stephen King 

21 maja 2012

Suzanne Collins - W pierścieniu ognia tom 2

„…przyglądał się temu apatycznie i myślał, że nawet groza powszednieje. Nawet śmierć bywa płytka.”

Po tym jak skończyłam lekturę „Igrzysk śmierci”, nie mogłam się opanować i zaraz sięgnęłam po drugą część trylogii, mianowicie „W pierścieniu ognia”. Ze zgrozą i łzami w oczach wróciłam do Panem i czytałam o dalszych losach Katniss i Peety. Muszę przyznać, że ostatni raz tak nieodpartą potrzebę powrotu do świata wykreowanego w głowie autorki, miałam tylko przy trylogii „Las zębów i rąk”, a to znaczy, że naprawdę zostałam wciągnięta w historię.

Kapitol jest zły. Jeszcze nigdy w ciągu 75 lat nikt nie zagrał mu na nosie tak jak Katniss...
Po tym jak okazało się, że ona i Peeta mogą razem wygrać „Igrzyska śmierci” podjęli walkę i kiedy już myśleli, że wrócą do domu, okazało się, że dla kaprysu jedno będzie musiało zabić drugie. Przynajmniej tak chciał prezydent Snow, ale tak się nie stało. W przypływie emocji, być może ze strachu, że straci Peetę, a może w związku z tym, że nie chciała pozwolić, by Kapitol postawił na swoim, wyciągnęła z kieszeni garść trujących jagód i wraz z towarzyszem podjęli decyzję o samobójstwie. Ale Kapitol musi mieć zwycięzcę... dlatego przeżyli. Jednak stolica nie zapomina i będzie szukała zemsty, a najbliższą okazją okażą się rocznicowe – 75 obchody Igrzysk głodowych – „Star crossed lovers” znów trafiają na arenę w roli trybutów, gotowi oddać za siebie życie, jednak tym razem będzie inaczej.

Dalszy ciąg historii Dziewczyny, która igrała z ogniem, czyli Katniss Everdeen jest jeszcze ciekawszy, niż opowieść zaprezentowana w tomie pierwszym. Wydaje mi się, że książka jest bardziej dojrzała i lepiej napisana, poprawił się też język powieści, jakby zmieniał się wraz z jej treścią. Oczywiście, że zawiodłam się wyborami podejmowanymi przez bohaterkę! Jej miłosne rozterki między Peetą a Gale'm, przyprawiały mnie o ból głowy. Z drugiej, jednak strony szybko uświadomiłam sobie, że mimo tak traumatycznych przeżyć, ma ona ledwo siedemnaście lat – trudno, żeby w takim wieku wiedziała już czego chce w przyszłości, tym bardziej tak niepewnej i niewyraźnej. Natomiast Peeta oczarował mnie jeszcze bardziej. Choć jego obecność w książce została lekko zredukowana. Żałuje, że tak niewiele dowiadujemy się o jego poglądach. W tej części autorka ewidentnie postanowiła z niego zrobić tragicznego kochanka. Mimo wszystko lektura „W pierścieniu ognia” wycisnęła mi o wiele więcej łez niż jej poprzedniczka.

Wyjątkowo podoba mi się ukazanie relacji społeczeństwa z władzą oraz kontrastu między Dystryktami a Stolicą. I mimo tego, że Prezydent Snow jest czarnym charakterem, to przyznaję, że ciężko jest ukryć podziw dla jego postaci, jest on idealnym przykładem przedstawiciela władzy dążącego po trupach do celu, a przy tym nielekceważącego przeciwnika. W drugiej części już wyraźnie widać, że książka ta nie jest płytką opowieścią o kolejnym trójkącie miłosnym, a raczej ów trójkąt jest barwnym tłem dla opowieści o tym, że lud nawet najbardziej gnębiony i zlękniony potrafi podnieść się i wyciągnąć rękę po swoje... po sprawiedliwość, potrzebuje tylko głosu, który za niego przemówi.

Moja ocena: 6/6

Tytuł: W pierścieniu ognia tom 2
Autor: Suzanne Collins
Ilość stron: 350
Wydawnictwo: Media Rodzina 2009

Suzanne Collins - Igrzyska śmierci tom 1


"Każde zawody wydają się uczciwe, jeśli wszyscy zostali oszukani"* 

Zamieszanie jakie ostatnimi czasy rozpętało się wokół antyutopijnej trylogii „Igrzyska śmierci”, niestety według mnie nie działało na korzyść tejże. Nie miałam, więc zamiaru sięgać po książkę, aż do czasu, kiedy wybrałam się do kina na 'Igrzyska śmierci”. Po seansie wiedziałam już, że moim błędem było lekceważenie tej powieści, a błędem wydawnictwa było prowadzenie kampanii reklamowej na odcinaniu kuponu od sukcesu „Zmierzchu”, gdyż jedno z drugim niewiele ma wspólnego.

Na gruzach dawnej cywilizacji, powstało Państwo Panem ze stolicą - Kapitolem, otoczonym Trzynastoma Dystryktami. Lata temu mieszkańcy dystryktów podjęli walkę, by wyzwolić się spod jarzma kapitolskiej władzy, jednak rządzący zwyciężyli i zmietli Trzynasty dystrykt z powierzchni Ziemi. Od tamtej pory w ramach przestrogi i "ku pamięci" mrocznych dni jakie nastąpiły, władze organizują tzw. 'Igrzyska śmierci”. Co roku, każdy Dystrykt musi wytypować jedną dziewczynę i jednego chłopaka w wieku od 12 do 18 lat, którzy staną do walki na śmierć i życie z innymi trybutami, aż zostanie tylko jeden. Dla 16 letniej Katniss Everdeen, mieszkającej w Dwunastym Dystrykcie, 74 „Igrzyska śmierci” będą wyjątkowe, przede wszystkim dlatego, że zgłosiła się wystąpić w roli trybuta z własnej woli, chciała tym samym uratować od pewnej śmierci na arenie swoją 12 letnią siostrę Prim. Jednak to, co wydarzy się podczas Igrzysk odmieni życie nie tylko Katniss, ale także mieszkańców wszystkich Dystryktów oraz stolicy.

Autorka miała niesamowity pomysł, który, choć wykorzystywany przez innych pisarzy, chyba nigdy nie był tak bliski czytelnikowi. Suzanne Collins stworzyła niesamowitą historię walki uciśnionego społeczeństwa, przeplataną dramatami jednostek, miłością, strachem, nienawiścią i całą gamą innych emocji. Chociaż język powieści jest dosyć prosty i ubogi to w zasadzie nie razi w oczy. Ba! Jest nawet doskonale dostosowany do historii, którą opisuje – tym samym pisarka uniknęła przerostu formy nad treścią.

Bohaterowie bardzo szybko stają się bliscy sercu. Katniss jest zwyczajną dziewczyną, która kocha swoją rodzinę. Jest w stanie zjednać sobie sympatię tak reszty bohaterów, jak czytelników i chociaż nie jest przebojowa to daleko jej też do bycia pionkiem i mimozą bez charakteru. Peeta, chłopak z jej dystryktu, który ląduje z nią na arenie, jest według mnie jeszcze bardziej pociągający. Wydaje się być w 100% oddany sprawie, a do tego jest lojalny i w pewien sposób krystalicznie czysty, co w rękach nieudolnego pisarza byłoby wadą postaci, jednak w rękach Collins staje się wyjątkowo silnym magnesem, przyciągającym do kart tej historii. Reszta postaci także urzeka różnorodnością oraz wyjątkowością, szczególnie zapadła mi w pamięć mała Rue oraz groteskowo zabawna Effie.

Zachęcam Was do wyzbycia się wszelkich uprzedzeń do powieści, które wywołują tak ogromne zachwyty. Zawsze wydawało mi się, że świadczy to jedynie o tym, że lektura jest na tyle płytka, że jest w stanie spodobać się każdemu. Jednak „Igrzyskom śmierci” zwracam honor. Niesamowite, jak autorce udało się połączyć tak wiele wątków i kwestii, nie komplikując przy tym historii. „Igrzyska śmierci” reklamuje się, jako romans – jednak nie dajcie się zwieść, owszem miłosny trójkąt jest tutaj ważnym elementem, ale potrafi ustąpić miejsca innym relacjom. Nie wiedzieć czemu, ale pod względem ukazania problemów społecznych ta powieść bardzo przypomina mi „Wielki marsz” Stephena Kinga.

Moja ocena: 5/6

Tytuł: Igrzyska śmierci tom 1
Autorka: Suzanne Collins
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Media rodzina 2009

* Cytat z powieści "Wielki marsz" S. Kinga

08 maja 2012

Kendare Blake - Anna we krwi


Z racji tego, iż nawiązałam współpracę z dziewczynami z NASZYCHRECENZJI, tu zamieszczam tylko wstęp do swojej recenzji natomiast "czytaj więcej..." odsyła na ich stronę z resztą recenzji.

Okładka książki Kendare Blake „Anna we krwi” przyciągnęła mnie niczym magnes przyciąga metal. Widniejąca na niej hipnotyzująca postać odziana w biel i szkarłat wzbudziła moje zainteresowanie, a sugestywny opis sprawił, że poczułam dreszcz emocji, jaki mogą wzbudzić jedynie klasyczne i oparte na dawnych wierzeniach historie o duchach. Książka już od pierwszych stron ujęła mnie specyficznym klimatem i lekkością prowadzenia narracji, choć wydawało mi się na wstępie, że będę miała do czynienia z typowym paranormalnym romansem. Czemu więc dałam się ponieść tej opowieści?


Najlepsze recenzje kwietnia

Wracam do comiesięcznej tradycji. Wybrałam jak zwykle pięć, według mnie najciekawszych, recenzji innych blogerów w minionym miesiącu. Oto ich lista. Zachęcam do przeczytania:


Isadora: Robert McCammon - Magiczne lata
Fenrir: Terry Pratchett - Niuch
Panna Migotka: Steve McQueen - Wstyd (film)
Kasandra-85: Maggie Stiefvater - Ukojenie
Bsz: Katherine Dunn - Jarmark odmieńców

Polecam!

07 maja 2012

Jonathan Stroud - Herosi z Doliny


„Legendy uczą, należy je czcić i hołdować im, jednak czasem trzeba wychylić nos z ich cienia i spróbować stworzyć własną”
Któż z nas, będąc dzieckiem i mając ku temu sposobność, nie lubił wysłuchiwać bajek o dawnych czasach, bez względu na to czy bohaterowie byli prawdziwi czy nie? Baśnie uczą, pokazują pewne drogi i strzegą przed popełnianiem błędów. Jeśli jeszcze mamy pod ręką wytrawnego gawędziarza, takie legendy mogą zasiać w sercach słuchaczy prawdziwe męstwo oraz odwagę. Na takiej właśnie legendarnej historii postanowił oprzeć swoją opowieść „Herosi z Doliny”, Jonathan Stroud. Czy pisarz ten okazał się wytrawnym gawędziarzem? Nawet bardzo.

Wieki temu dwunastu herosów, założycieli wielkich domów w Dolinie, stoczyło pojedynek z potworami nękającymi jej mieszkańców. Wszyscy zginęli, ale udało im się oczyścić ziemie z krwiożerczych bestii. Od tamtej pory po dziś dzień legenda o Wielkich jest przekazywana z ust do ust, a ludzie choć odzyskali spokój, nauczyli się też zasad na jakich, ów spokój został oparty. Nie mogli przekraczać kurhanów, w których spoczęli zabici herosi, gdyż poza nimi czyhało na nich niebezpieczeństwo, jednak życie toczyło się dalej a oni przyzwyczaili się do nie wychylania nosa ze swoich bezpiecznych domów. Aż do dnia, kiedy narodził się pewien chłopiec, który w żaden sposób nie przypominał żadnego bohatera.

Halli wyrósł na legendzie o dwunastu poległych i dzięki nim zapragnął stworzyć własną. Chciał być wielki, i chciał by i o nim ludzie opowiadali kiedyś dzieciom. I rzeczywiście był mu pisany taki los. Wraz z Aud, córką arbitra innego wielkiego Domu, postanowił on przeżyć wielką przygodę. Chęć ta zaprowadziła ich do celu o jakim nawet nie śnili oraz do odkryć, które zmroziły im krew w żyłach, to pozwoliła im także odmienić ich życie.

Muszę przyznać, że wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu tego autora. Choć stworzył on powszechnie znaną i lubianą trylogię Bartimaeusa, myślę, że spora część polskich czytelników także trwała w nieświadomości. „Herosi z Doliny” to pouczająca i zabawna historia o chłopcu, który chciał zobaczyć świat, o młodzieńczej pasji i dążeniu do wielkich czynów.

Gdyby połączyć umiejętność kreacji świata Tolkiena i płynny oraz zabawny styl Pratchetta to otrzymalibyśmy właśnie charakter literacki Jonathana Stroud’a i chociaż autorowi brakuje jeszcze trochę do tych wielkich pisarzy to jednak jego powieść czyta się łatwo i przyjemnie. Myślę, że nie warto określać przedziału wiekowego dla jakiego adresowana jest powieść „Herosi z Doliny”. Książkę można swobodnie czytać nieco starszym dzieciom do poduszki lub samemu będąc dojrzałym lub mniej czytelnikiem. Jest to ciepła opowieść, która potrafi zaskoczyć, mimo tego, że jest tak samo niepozorna jak bohater, o którym opowiada.

Moja ocena: 5/6
Tytuł: Herosi z Doliny
Autor: Jonathan Stroud
Ilość stron: 384
Wydawnictwo: Amber
Data wydania: 2010

Jacqueline Carey - Santa Olivia

„Zemsta jest słodka lecz uważaj bo Santa Olivia nigdy nie zapomina”

Jacqueline Carey to młoda pisarka tworząca dzieła głównie z gatunku fantasy. Jej debiutancka powieść „Strzała Kusziela”, opublikowana w 2001 roku odniosła niebywały sukces i choć jej ostatniej książki „Santa Olivia” do tego gatunku nie można zaliczyć, bynajmniej nie w czystej postaci to jednak posiada magię, równą wielu powieściom fantasy.

Santa Olivia to zapomniane przez Boga i człowieka miasteczko znajdujące się w strefie buforowej między Stanami Zjednoczonymi a Meksykiem. Miasteczko nienależące do nikogo i rządzące się własnymi prawami. Nie ma w nim litości, nie ma też z niego ucieczki. Ludzie przez lata nauczyli się w nim żyć, przystosowali się tak, jak tylko było to możliwe i czas mijał. Lecz pewnego dnia pojawił się mściciel, który dał ludziom nadzieję na lepsze jutro.

Loup Garron to mała dziewczynka obdarzona niezwykłą mocą. Nie jest ona superbohaterką jednak posiada kilka cech, dzięki którym spokojnie mogła by pretendować do tego tytułu. Posiada też grupę niezwykłych przyjaciół, wychowanych w sierocińcu i gotowych oddać wiele by odmienić coś w losie swoim i ludzi mieszkających w Santa Olivia. Pewnego dnia Loup będzie musiała podjąć decyzję, która zaważy na jej dalszych losach. Będzie musiała pomścić brata, który zginął w skutek nie do końca przypadkowego zrządzenia losu. Będzie musiała wyjść z cienia i pokazać, że pod powłoką zwyczajności kryje się w niej niezwykła siła oraz chart ducha. Czy jej się powiedzie?

Jacqueline Carey jest autorką nietuzinkową. Posiada niezwykłą wyobraźnię oraz niesamowitą umiejętność wprowadzania czytelnika w świat przez siebie wykreowany. Muszę przyznać, że początkowo byłam sceptyczna wobec powieści „Santa Olivia”. Zupełnie nie przekonywał mnie opis powieści umieszczony z tyłu okładki. Jednak już po kilku minutach spędzonych nad książką wiedziałam, że się pomyliłam.

To co najbardziej fascynuje mnie w tej powieści to fakt, że nie można jej zakwalifikować do żadnego znanego nam gatunku. Powiem więcej, nie jestem nawet w stanie powiedzieć dokładnie o czym jest ta lektura. Zawiera w sobie tyle wątków i tyle elementów, które choć z pozoru nie pasują do siebie to jednak, jakimś dziwnym trafem budują coś niesamowitego.

Jest to opowieść o dojrzewaniu, o niesprawiedliwości, o zemście, stracie i przyjaźni. Mimo tego, że głównymi bohaterami są dzieci to język, jakim posługuje się autorka klasyfikuje tę powieść w grupie książek dla dojrzałych czytelników. Ciekawe jest to, że autorka niczego nie ubarwia i nie upraszcza. „Santa Olivia” urzeka prawdziwością. Bohaterowie są różnorodni a pisarka nie próbuje ich wybielać. Daje czytelnikowi wolny wybór – możesz ich polubić, jednak nie musisz – jednak obiecuje, że bez względu na to jakie uczucia w Tobie wywołają i tak będziesz chciał poznać ich losy.

Mam wrażenie, że moja opinia nie wiele Wam wyjaśniła Moi Drodzy, dlatego zachęcam byście sami przekonali się, jaka jest ta książka. Każdy czytelnik odnajdzie w niej coś, co na pewno sprawi, że zapała sentymentem do owego miasteczka i jego mieszkańców, zanim jeszcze odłoży książkę na półkę. Szczerze polecam „Santa Olivia”, jako powieść nietypową, niezwykle urzekającą i intrygującą. Takiej książki dawno nie było na naszym rynku.

Moja ocena: 5/6

Tytuł: Santa Olivia
Autor: Jacqueline Carey
Ilość stron: 392
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2012

Recenzja znajduje się także na portalu KOSTNICA.

02 maja 2012

Maggie Stiefvater - Drżenie

Małe, zaśnieżone, ponure miasteczko, młoda i zwyczajna dziewczyna, chłopak ukrywający tajemnicę, miłość oraz groza kryjąca się w lesie - brzmi znajomo? Fakt, takich historii znamy na pęczki. Czy można zatem zbudować na tej banalnej i sztampowej fabule, urzekającą i ciekawą historię? Jak widać można. Udowodniła to Maggie Stiefvater, autorka powieści "Drżenie". Książka ta rozpoczyna cykl wydawniczy "Wilkołaki z Mercy Falls", wydanego nakładem wydawnictwa Wilga.

Kiedy Grace była małą dziewczynką, została wywleczona z podwórka do lasu przez stado wilków. Umarłaby tam, gdyby nie... żółtozłote oczy. Leżąc na śniegu i cierpiąc z powodu ugryzień, zobaczyła je w tłumie innych i poczuła spokój, później niewiele pamięta. Najważniejsze, że przeżyła, a od tamtej pory wilk o złotych oczach pojawia się w jej życiu niczym Anioł Stróż, obserwując ją z daleka. Jednak pewnego dnia wszystko ulega zmianie. Kolega z klasy Grace, Jack, zostaje zaatakowany i zabity przez wilki. Dziewczyna nie może w to uwierzyć i stara się stanąć w obronie ukochanych drapieżników. Jednak, wszystko wymyka się spod kontroli, a panika zasiana w umysłach mieszkańców Mercy Falls, zbiera krwawe żniwo w momencie, gdy zapada decyzja o wybiciu stada. Tego samego wieczora, Grace znajduje na swoim tarasie wykrwawiającego się młodego chłopaka o zadziwiająco cudownych, znajomych oczach i postanawia mu pomóc. Co z tego wyniknie? Musicie dowiedzieć się sami.

Paranormalne romanse mają to do siebie, iż albo się je lubi albo nie. W przypadku "Drżenia" wydawca usilnie próbuje nas przekonać, że "jeśli kochasz Zmierzch, pokochasz i Drżenie". Nie jest to zbyt udany chwyt reklamowy, zważywszy na ostatni przesyt "Zmierzchem", wilkołakami, wampirami i innymi podobnymi. Jednak "Drżenie" jest nieco inne, nietypowe, ma w sobie specyficzną magię, wystarczy tylko otworzyć się na nią. I choć można zarzucić autorce nakreślenie swoich postaci na pewnych utartych zasadach to jednak powieść czyta się dobrze i szybko. Nie jest to lektura z wysokiej półki, lecz przez chwile wprowadza w inny świat, gdzie może nie wszystko jest logiczne, ale i być nie musi - bo przecież po to czytamy książki, żeby było inaczej.

Bohaterowie nie rzucają się w oczy i nie charakteryzują się jakimiś wybitnymi cechami, pisarka potraktowała ich dosyć powściągliwie. Jednak uznałam to za dobry omen, gdyż lepiej jest zachować zbytni umiar niż przesadzić w każdą stronę. Zresztą taki styl budowania postaci pozwala lepiej uwypuklić opowiadaną historię. Maggie Stiefvater zachowała umiar i dzięki temu powieść ma, być może nie najwyższy, ale równy poziom.

Jeśli, więc masz ochotę usiąść do tej książki, to sumiennie proszę Cię Czytelniku, zostaw za drzwiami sceptycyzm, a zaopatrz się w gorącą czekoladę, odrobinę pobłażliwości i wiary. Nie doszukuj się logiki, nie zadawaj zbyt wielu pytań, a wtedy zobaczysz, że powieść ta przyniesie Ci wiele radości, a może nawet wzruszeń. Być może na wiosnę stałam się bardziej wrażliwa, ale uwierzcie mi - "Drżenie" może zauroczyć i zaciekawić każdego czytelnika posiadającego odrobinę wyobraźni. Polecam.


Moja ocena: 4/6
Recenzja znajduję się także na portalu DUŻEKA.