„Co
się z tobą stało, Amy?”
Ekranizacja
powieści Gillian Flynn pod tytułem Zaginiona dziewczyna potrafi
zaskoczyć. Nie dość, że już na początku przygody, bo podczas
oglądania zapowiedzi, w głowie mogą zrodzić się błędne
oczekiwania względem niego, to fabuła filmu jest naszpikowana
wieloma zwrotami akcji, które wymuszają na widzach stałą potrzebę
weryfikacji odczuć związanych z postrzeganiem głównych bohaterów.
Tym samym reżyser Zaginionej dziewczyny, dzięki genialnej podstawie
dla scenariusza stworzył obraz, który umożliwia mu prowadzenie
swoistej gry z widzem. Bowiem David Fincher nie pragnie jedynie
opowiedzieć historii pewnego małżeństwa, ale także zmusić
odbiorcę do wysiłku intelektualnego, odgadywania subtelnie
podrzucanych przez niego wskazówek, a także wielu niedopowiedzeń...
Fabułę
trudno jest opisać w bardziej wyszukany sposób niż ten, którym
posłużyli się twórcy filmu, nie unikając przy tym odkrycia wielu
fundamentalnych faktów. Dlatego jedyne co mogę zdradzić jest tym
samym, co zapewne już wiecie...
Małżeństwo
z 5 letnim stażem szykuje się do obchodów jego okrągłej
rocznicy. W dzień tego ważnego święta żona – Amy, znika... W
poszukiwania angażują się mieszkańcy miasteczka, w którym
małżonkowie zamieszkali 2 lata wcześniej. Wraz z postępowaniem
śledztwa na jaw wychodzą pewne fakty, które bynajmniej nie
stawiają męża – Nicka w dobrym świetle...
Retrospekcja
ukazująca pierwsze spotkanie bohaterów doskonale oddaje charakter
ich późniejszej relacji. Kim jesteś, Amy? - pyta Nick, kiedy
pierwszy raz widzi Amy. Ona rozbawiona i zaintrygowana pytaniem
odpowiada łamigłówką, pozwalając na to by zainteresowany
mężczyzna spróbował to odgadnąć. Ostatecznie odwzajemnia się
pytaniem. Widz będzie miał okazję obserwować to, w jakim świetle
ta początkowa gra stawia ich małżeństwo. Natomiast wolta, która
następuje mniej więcej w połowie filmu, zwala na nogi i sprawia,
że odbiorca rewiduje swoje dotychczasowe przemyślenia. Dzieli także
film na dwie części. Pierwszą pełną tajemnic i naładowaną
sprzecznymi tropami. Drugą, która zaskakuje, wbija w fotel i
sprawia, że widz odczuwa ciągłe napięcie. Pomimo to, że film
trwa dwie i pół godziny, nie sposób się na nim wynudzić, gdyż
nawet wtedy, gdy reżyser odkrywa przed widzami pewne sekrety i
odpowiada na pytania, które ci mogą sobie zadawać, zaraz mnoży
kolejne i tak do ostatnich sekund trwania seansu... Co więcej, pewne
fabularne rozwiązania przywodzą mi na myśl pełne groteski
historie spisywane przez Stephena Kinga.
Jednak
wbrew pozorom nie jest to jedynie opowieść o tajemnicach, jakie
może skrywać relacja między dwojgiem bliskich sobie osób. W
równej mierze jest to analityczne studium wpływu mediów i opinii
publicznej na społeczeństwa i odwrotnie. Można nawet pokusić się
o stwierdzenie, że film stanowi gorzką refleksję dotyczącą
współczesnego człowieka.
Na
ogromną uwagę zasługują kreacja głównych bohaterów. Nick (Ben Affleck) oraz Amy (Rosamund Pike) są doskonałym przykładem
małżeństwa, które pod lukrową warstwą słodyczy skrywa gorzkie
i trudne do przełknięcia nadzienie. Ben Affleck nie należy do
moich ulubionych aktorów, jednak w tym filmie doskonale odnalazł
siebie. Odegranie złotego dziecka ze skłonnościami do piotrusiopanizmu przyszło mu łatwo i niesamowicie wiarygodnie. Z
kolei Rosamund Pike świetnie zaprezentowała wielowymiarowość i
skomplikowany charakter Amy. Generalnie większość postaci
ukazanych w Zaginionej dziewczynie wypadła naprawdę doskonale.
Pomimo całej mojej sympatii do aktora Neila Patricka Harrisa jedynie
jego bohater wydał mi się płytki i jakby oderwany od tej historii.
Zaginiona
dziewczyna jest bez wątpienia filmem intrygującym, rewelacyjnie
zrealizowanym, a pod względem scenariusza bezbłędnym, może nawet
genialnym. Tym samym Fincher udowodnił, że zna się na swojej pracy
jak mało kto i traktuje widza z szacunkiem, gdyż wie, że ten nie
zadowoli się byle czym.
Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz