„Co było pierwsze jajko czy kura? Alien
versus Alien, czyli jaki jest sens pisania książek na podstawie filmów”
W 1979
roku światło dzienne ujrzał film, który miał na zawsze zmienić ludzkie
postrzeganie przedstawicieli obcych cywilizacji. Trzy lata później na ekranach
kin pojawiło się przerażające „Coś”, a w 1986 roku „Crittersy”, które choć
miały straszyć wzbudzały zgoła inne emocje. Jednak żadna z kreatur nie mogła
przebić tej znanej z filmu „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo”. Niesamowite
stworzenie, które potrafi dostosować się do każdych warunków; jest
wszystkożerne, choć najlepiej smakuje jej ludzkie mięso; do tego jest cholernie
inteligentne, sprytne i odporne. Idealna maszyna do zabijania. Jeśli właśnie
taki miałby być nasz pierwszy kontakt z
obcą cywilizacją to marny nasz los!
To
właśnie za sprawą tej istoty w 1997 roku pokochałam filmy z gatunku
science-fiction. I od tamtej pory, a minęło już piętnaście lat, wciąż wracam do
fantastycznej quadrologii o zabójczym Obcym. W roku 1992 warszawskie
wydawnictwo Alfa wydało książkę, która miała stanowić gratkę dla polskich fanów
wyżej wymienionego tytułu. Alan Dean Foster postanowił zbeletryzować scenariusz
filmu Ridleya Scotta. Choć nigdy nie byłam zwolenniczką takiego zabiegu, co
więcej nie widziałam w tym sensu, to właśnie lektura tej pozycji pozwoliła mi
zmienić zdanie o książkach pisanych na podstawie filmów.
Tak rodzi się legenda.
Niezmierzony
kosmos. Czarna głębia, którą przemierza statek transportowy z pogrążoną w
głębokim śnie załogą. Niespodziewanie Nostromo odbiera tajemniczy sygnał z
nieznanej planety i podejmuje decyzję o wybudzeniu siedmiorga pasażerów z
hibernacji. Wydaje się, że ów sygnał, który jest w kółko nadawany przez
niewiadome źródło to „SOS” – załoga ma, więc obowiązek udzielić pomocy. Kapitan
decyduje się wylądować na nieprzyjaznej planecie. Decyzja ta okaże się
najgorszą w całym jego życiu…
Na
poszukiwania źródła wyrusza trzech członków ekipy, jeden z nich wraca z
przyczepionym do twarzy żywym organizmem, który wydaje się nie robić mu zbytniej
krzywdy. Ofiara jest po prostu nieprzytomna, a pająkowata istota utrzymuje ją
przy życiu. Po jakimś czasie stwór umiera, a jego „zakładnik” od tak budzi się
i jedyne co mu dolega to lekka amnezja. Jednak to nie koniec dziwnych wydarzeń.
Okaże się, że ta przypominająca kościstą ludzką dłoń istota to najmniejszy kłopot,
któremu będą musieli stawić czoła. Czy załoga Nostromo poradzi sobie z
najdzikszym drapieżnikiem, z jakim przyszło się do tej pory spotkać
przedstawicielom ludzkiej rasy?
Choć
fabuła filmu „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo” może się wydawać banalna, to jednak
była ona swojego rodzaju unikatem w roku 1979, a świetnie rozpisany scenariusz
oraz doskonała ekranizacja sprawiły, że mimo upływu lat jest to nadal jeden z
najlepszych i najbardziej przerażających filmów science-fiction. Nic, więc
dziwnego, że książka Alana Fostera pod tym samym tytułem, okazała się
zaskakująco dobra. Oczywiście, pisarz mógł nie udźwignąć ciężaru sukcesu, jaki
odniosło dzieło Scotta. Należy jednak pamiętać, że Foster już wcześniej pisywał
opowieści rozgrywające się w kosmosie, nie był to więc jego debiut w tym
gatunku. Co więcej, jest on autorem kilkunastu dobrze przyjętych literackich
adaptacji filmów np. „Gwiezdne wojny”, „The Thing”, „Krull”.
I tak
dzięki fantastycznemu scenariuszowi, rzeszy ludzi pracujących na planie filmu
„Ósmy pasażer Nostromo” oraz autorowi poczytnych książek, Obcy przeszedł do
legendy i przeraził oraz nadal przeraża nie tylko miłośników kina, ale także
literatury…
Słowo kontra obraz.
Na
początku było słowo. Powstał scenariusz do filmu, następnie został on przełożony
na ruchome obrazy, a ostatecznie historia zatoczyła koło, kiedy to jakiś pisarz
wpadł na pomysł, że ów obraz da się znów przełożyć na słowo pisane, w bardziej
przystępnej dla czytelników formie niż pierwotny scenariusz. Warto pamiętać, że
już w początkach kina twórcy filmowi uciekali się do ekranizowania literatury.
Natomiast adaptacje filmów do literatury stały się popularne stosunkowo
niedawno. Przyjęło się jednak, że reżyserzy mają większe pole manewru,
natomiast twórcy adaptujący scenariusze nie są w stanie niczym zaskoczyć. Nic
bardziej mylnego. Teorię tę udało się obalić Alanowi Fosterowi, który pisząc
książkę „Obcy. Ósmy pasażer Nostromo” postawił na ukazanie i pogłębienie tego
co w przypadku ruchomych obrazów jest trudniejsze do wykonania i niekoniecznie
jednoznaczne, czyli przeżyć wewnętrznych bohaterów. Dzięki jego wersji tej
historii, czytelnicy są w stanie poznać bliżej i utożsamić się z postaciami.
Zresztą autor książki pokusił się też o niewielkie, ale widoczne zmiany w
fabule. Dzięki uzupełnieniu, jakie serwuje fanom Obcego Foster, opowieść o
bezlitosnej istocie z kosmosu nabiera głębi.
Należy
pamiętać, że Ridley Scott zatrudnił przy realizacji „Obcego” mało znanych wtedy
aktorów, rozpoczynających dopiero swoją karierę. Chciał tym samym uniknąć
kojarzenia ich z poprzednimi rolami, co często ma ogromne znaczenie przy
tworzeniu filmu i budowaniu wizerunku bohaterów. Przez taki właśnie zabieg po
obejrzeniu „Obcego. Ósmego pasażera Nostromo” widz może mieć wrażenie, że
postacie są dosyć mało skomplikowane, gdyż informacji o nich w fabule filmu jak
na lekarstwo (odwrotnie niż u Fostera). Dlatego, tak doskonale czytało mi się
literacką wersję „Obcego”.
Warto, czy nie warto przekładać scenariusze
filmowe na prozę?
Nie
wiedzieć czemu zawsze byłam przekonana, że takie manewry są całkowicie
pozbawione sensu. Wydawało mi się, że literackie adaptacje kultowych filmów
wieją nudą na kilometr, bo przecież czytelnik zna już fabułę, a sama adaptacja
polega na tym żeby opisać krok po kroku przebieg zdarzeń. Dopiero niedawno
uświadomiłam sobie fakt, że istnieją na tym świecie ludzie nieposiadający w
domu telewizorów, nie chodzący do kin, nieoglądający po prostu tego, co oferuje
magia ruchomych obrazów, natomiast zaczytujący się godzinami w lekturach
różnego typu. Czemu świat miałby odmówić im przyjemności poznania tak
fantastycznych historii, jak właśnie „Obcy”, „Gwiezdne wojny”, czy z innej
beczki „Stowarzyszenie umarłych poetów”. Zdecydowanie zmieniam zdanie o
beletryzowaniu scenariuszy. Żałuje też, że tak późno spotkałam się z
twórczością Alana Deana Fostera, ponieważ jest to autor, posiadający
umiejętność perfekcyjnego budowania napięcia w opowieści którą snuje.
W
przypadku „Obcego”, udało mu się ożywić tę historię, nadać jej głębszego wyrazu
i spotęgować napięcie. Uważam, że każdy fan tej kosmicznej sagi powinien
posiadać tę książkę w swojej kolekcji. Ba! Jeśli jeszcze nie widziałeś filmu to
z powodzeniem możesz sięgnąć po książkę, która przeniesie cię w mroczną i
tajemniczą otchłań kosmiczną. Ja natomiast na te długie zimowe wieczory
zaopatrzyłam się w dwa kolejne tomy znanej historii i naprawdę nie mogę
doczekać się, by po nie sięgnąć.
Felieton ukazał się w najnowszym numerze GRABARZA.
Jestem zaskoczona Twoją opinią. Do tej pory uważałam, że to najgorszy pomysł, gdy na podstawie filmu tworzy się książkę. A tu proszę, taka niespodzianka...
OdpowiedzUsuńJa i mój luby ostatnio zafundowaliśmy sobie seanse z serii "Obcego", ale jakoś nigdy mi do głowy nie przyszło by sięgać po książkę a widzę, że warto. :)
OdpowiedzUsuńKooocham Obcego, po prostu uwielbiam! Ostatnio leciał w TV i prowadziłam dogłębną analizę cyklu rozwojowego i przystosowań adaptacyjnych ksenomorfów :D Książek nie czytałam, ale mam to w planach :)
OdpowiedzUsuńNie znoszę Obcego. Oglądałam dwie pierwsze części tej Kosmicznej Sagi, ale mnie nie zachwyciły, ale moja połowica wprost uwielbia ten film i mógłby na okrągło go oglądać. Nawet nie wiedziałam, że jest wersja papierowa tej historii. Poszukam więc ją i sprezentuje ukochanemu ;-)
OdpowiedzUsuńja akurat poszłam drogą której nienawidzę czyli przeczytać książkę a później obejrzeć film i chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się że książka jest dużo lepsza niż film (aż sama się zdziwiłam :P) w książce bardziej opisane są osoby - w filmie dopiero po jakimś czasie dowiadujemy się chociażby jak się nazywają. Jest milion rzeczy - zdecydowanie polecam ksiązkę!!!
OdpowiedzUsuń