Muszę przyznać, że po raz pierwszy wyszłam z kina z utrwalonym na buzi uśmiechem ukazującym wszystkie zęby i to w pełnej krasie. I choć po produkcji Disneya, bo o Kopciuszku tutaj mowa, mogłam spodziewać się słodyczy, to chyba nie byłam gotowa na tak dużą jej dawkę. Nie zmienia to jednak faktu, że od tego cukru zęby się nie psują, za to wzrasta poziom endorfin we krwi i z kina wychodzimy szczęśliwsi, wierząc w to, że odwaga i dobro są w stanie pokonać wszelkie zło tego świata!
Historię pięknej dziewczyny o gołębim sercu, która w wyniku nieszczęśliwych kolei losu stała się służką swojej macochy oraz przyrodnich sióstr, jest zapewne znana większości czytelników oraz widzów. Kenneth Branagh adaptując tę historię na hollywoodzki ekran postanowił zmienić w niej tyle, ile wymaga obraz kinowy. Na szczęście zmiany te są kosmetyczne i raczej wprawiają akcję w ruch, niż wpływają na odbiór historii Kopciuszka. Dlatego, każdy kto pamięta "oryginalną" magiczną opowieść o biednej dziewczynie, szklanym pantofelku i karocy z dyni w stu procentach odnajdzie się na seansie. Kreacje aktorskie są rewelacyjne. Lily James w tytułowej roli jest urocza niczym troskliwy miś, słodki szczeniaczek i kot w butach razem wzięci. Cate Blanchett w roli macochy zadziwia, a towarzyszące jej aktorki wcielające się w role przyrodnich sióstr bawią. Jedynym rozczarowaniem okazał się dla mnie Richard Madden - genialny w swojej roli, ale jednak w moich oczach nieco do niej nie pasujący. Cała plejada mniej lub bardziej znanych gwiazd wcielających się w postaci drugoplanowe również zapada w pamięć. Bohaterowie są charakterystyczni, różnorodni i bardzo baśniowi. Nie można też zapomnieć o ważnej roli małych domowych myszek.
Początkowy sceptycyzm wywołany wylewającą się z ekranu słodyczą, która może wydawać się infantylna szybko ustępuje dziecięcej radości. Bowiem Kopciuszek pomimo prostego przekazu, że wszyscy powinniśmy być dobrzy, łagodni i pełni współczucia, ukazuje także trudności z jakimi mogą zmagać się ludzie na każdym etapie swojego życia. Uczy też, że wiara jest jedną z najważniejszych cnót. A to krzepiące, bardzo niewinne i właśnie tego najbardziej brakuje w codziennym życiu...
Historię pięknej dziewczyny o gołębim sercu, która w wyniku nieszczęśliwych kolei losu stała się służką swojej macochy oraz przyrodnich sióstr, jest zapewne znana większości czytelników oraz widzów. Kenneth Branagh adaptując tę historię na hollywoodzki ekran postanowił zmienić w niej tyle, ile wymaga obraz kinowy. Na szczęście zmiany te są kosmetyczne i raczej wprawiają akcję w ruch, niż wpływają na odbiór historii Kopciuszka. Dlatego, każdy kto pamięta "oryginalną" magiczną opowieść o biednej dziewczynie, szklanym pantofelku i karocy z dyni w stu procentach odnajdzie się na seansie. Kreacje aktorskie są rewelacyjne. Lily James w tytułowej roli jest urocza niczym troskliwy miś, słodki szczeniaczek i kot w butach razem wzięci. Cate Blanchett w roli macochy zadziwia, a towarzyszące jej aktorki wcielające się w role przyrodnich sióstr bawią. Jedynym rozczarowaniem okazał się dla mnie Richard Madden - genialny w swojej roli, ale jednak w moich oczach nieco do niej nie pasujący. Cała plejada mniej lub bardziej znanych gwiazd wcielających się w postaci drugoplanowe również zapada w pamięć. Bohaterowie są charakterystyczni, różnorodni i bardzo baśniowi. Nie można też zapomnieć o ważnej roli małych domowych myszek.
Początkowy sceptycyzm wywołany wylewającą się z ekranu słodyczą, która może wydawać się infantylna szybko ustępuje dziecięcej radości. Bowiem Kopciuszek pomimo prostego przekazu, że wszyscy powinniśmy być dobrzy, łagodni i pełni współczucia, ukazuje także trudności z jakimi mogą zmagać się ludzie na każdym etapie swojego życia. Uczy też, że wiara jest jedną z najważniejszych cnót. A to krzepiące, bardzo niewinne i właśnie tego najbardziej brakuje w codziennym życiu...
Natomiast najbardziej urzekają w filmie kostiumy i scenografia. Magia kolorów pojawiająca się co chwilę na ekranie hipnotyzuje widzów. Baśń nie została oszpecona współczesnymi akcentami i jako całość została zachowana w konwencji animacji sprzed lat. Branagh jest wyjątkowo łagodny i szablonowy (choć pisząc to, mam na myśli dobry kontekst). Nie odwołuje się do wersji braci Grimm, tym samym unika baśniowej makabry w niej zawartej. Bardzo ciekawe jest także ukazanie sposobu, w jaki okoliczności wpływają na ludzkie charaktery i losy. Wyraźnie uwidacznia się to w przypadku czarnych charakterów, które choć złe, wcale nie są całkiem jednoznaczne.
Historia Kopciuszka jest znana od wieków, a przerabiano ją wielokrotnie na przełomie lat przez różne społeczności. Branagh nie dodaje zbyt wiele do tej opowieści, ale udało mu się tchnąć w nią świeżość, która może spodobać się współczesnemu młodemu widzowi. Natomiast ja, nieco starsza miłośniczka kina, muszę przyznać, że udało mu się obudzić we mnie drzemiącą w środku od lat małą królewnę, która życzyłaby sobie aby na świecie panował pokój i miłość, a jednorożce przestały być gatunkiem "wyginiętym"...
Historia Kopciuszka jest znana od wieków, a przerabiano ją wielokrotnie na przełomie lat przez różne społeczności. Branagh nie dodaje zbyt wiele do tej opowieści, ale udało mu się tchnąć w nią świeżość, która może spodobać się współczesnemu młodemu widzowi. Natomiast ja, nieco starsza miłośniczka kina, muszę przyznać, że udało mu się obudzić we mnie drzemiącą w środku od lat małą królewnę, która życzyłaby sobie aby na świecie panował pokój i miłość, a jednorożce przestały być gatunkiem "wyginiętym"...
Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz