No i stało się. Dopadła mnie sesja, tak więc styczeń i połowa lutego miną raczej pod znakiem pustek na moim blogu. Natomiast później postaram się wrócić ze zdwojoną siłą.
Na razie mam dla was "Smaczny kąsek", czyli moje opowiadanie, które ukazało się w ostatnim numerze Grabarza Polskiego.
Pozdrawiam!
"Smaczny kąsek"
Małgorzata leżała na łóżku i rozmyślała. Płakać przestała już kilka lat temu. Teraz jedynie leżała na poduszkach i tępo wpatrywała się w sufit, podczas gdy w jej głowie kłębiły się myśli. Już od jakiegoś czasu klarowało się w niej pragnienie opuszczenia tego starego cepa. Nie mogła znieść tego, że tak zmarnowała swoje życie. Liczne siniaki i blizny znaczyły jej piękne, posągowe ciało. Była wysoką blondynką o skandynawskiej urodzie i do dziś pluła sobie w brodę, że nie słuchała rad bliskich, którzy mówili, że źle skończy z Sebastianem. Nie mieli dzieci, mogła spokojnie opuścić ten dom nawet dziś, jednak paraliżował ją strach. Niemniej jednak pewnego dnia to zrobi – odejdzie i znajdzie szczęście, gdzieś daleko od tego brutala zwanego jej mężem. Oby tylko nie podjęła tej decyzji zbyt późno...
* * *
Za długo czekałem! To zaczyna następować – najpierw drgawki i wymioty, później wiotczenie kończyn, aż w końcu skóra stanie się miękka i zacznie płatami odpadać, a moja prawdziwa twarz ujrzy światło dzienne. Nie mam już siły, leżę w wygodnym łóżku i wiem, że za chwilę wróci Agnieszka i będzie już za późno. Kim jestem? Nie wiem. Nie mam stuprocentowej pewności. Wiem tylko, że moja historia sięga zamierzchłych czasów. Czasów, kiedy ludzi nie było jeszcze na ziemi, a jej panami byli tacy jak ja. Chyba był Bóg i chyba byliśmy jego ukochanymi dziećmi. Wolnymi od wszelkich namiętności rządzących obecnym światem. Nie znam już tej odległej historii, nie pamiętam nawet, kiedy zaczęliśmy się stawać tym, czym jesteśmy. Wiem tyle – najpierw byliśmy my, później zjawili się ludzie, z całą tą swoją pożądliwością, z namiętnościami, gniewem, miłością, pychą... Zafascynowali nas, zazdrościliśmy im i choć Bóg kazał nam żyć wspólnie na jednej Ziemi, to zaczęliśmy pożądać ludzi i ich emocji. Nie wiem, kiedy pierwszy z nas popełnił grzech śmiertelny i spróbował zakazanego owocu, jakim był człowiek, ale ten właśnie dzień zaważył na naszych losach. Wtedy to odebrano nam przywilej nieśmiertelności i skazano nas na wieczną tułaczkę, byśmy trwali poganiani biczem naszych własnych pragnień, dopóki one nas nie zabiją. Teraz musimy ukrywać się wśród ludzi, choć i tak przetrwali tylko nieliczni z nas. Jesteśmy narkomanami, a ja właśnie przechodzę odwyk, chociaż wiem, że długo tak nie wytrzymam i wkrótce wyruszę upolować kolejną ofiarę.
Zaczyna się. Konwulsje obezwładniają moje ciało. Trwa to około trzydziestu minut. Kiedy kończę, opadam na łóżko, ciężko dysząc. Czuję, jak sie zmieniam. Słyszę klucz w drzwiach, zrywam się z łóżka w sypialni, podchodzę do lustra, przeglądam się i próbuję rozprostować błoniaste skrzydła, które wybiły się przez skórę ponad łopatkami. Agnieszka zaczyna krzątać się po mieszkaniu, słyszę jej kroki zza zamkniętych drzwi sypialni. Pokochałem tę dziewczynę miłością znaną tylko nam – zachłanną, chciwą, złą i głodną. Karmiłem ją tym uczuciem, a ona stawała się dla mnie słodka i soczysta. Ale przegiąłem, nie mogłem opanować chęci, by pograć w tę grę jeszcze trochę, by jeszcze przez pewien czas rozkoszować się tym, co mi oferowała. Kwitła miłością tak czystą, a ja pożerałem powoli jej energię i ją samą, jednak zwlekałem i skutki widać teraz w lustrze. Ból powoli mija, wiem, że zaraz wejdzie i zobaczy mnie, jednak nie mogę uciec – chcę jeszcze raz zobaczyć jej oczy.
Nie wiem, co się stało po tym, jak weszła do pokoju, spanikowany wyrwałem się od razu do okna i wyskoczyłem, widziałem tylko jej oczy, a w nich paniczny strach, który nasycił mnie goryczą. Cholerny idiota ze mnie – gdybym nie zwlekał, mógłbym teraz rozsmakowywać się w jej nektarze życia, a później być nią, a tak dostałem na odchodne łyżkę dziegciu. Żeby mi w gardle ta „ość” nie stanęła – tfu! Lepsze to jednak, niż gdybym miał ją pożreć taką wystraszoną – to jak złoty strzał dla narkomana. Muszę być bardziej ostrożny, szybciej reagować, kiedy widzę, że emocje w moich ludziach sięgają zenitu, wtedy właśnie muszę zabierać się do pracy. Teraz będę miał problem, będę musiał pożywić się jakimś pijakiem, który, mam nadzieję, nie rozróżni karnawałowej maski od mojego karykaturalnego oblicza. Później, kiedy już będę miał jego ciało, jakimś trafem może poderwę w barze striptizerkę i z nią uda mi się zrobić to samo. Musze szybko wyjść z tych slumsów, bo zabiją mnie te obrzydliwe emocje, muszę znaleźć kogoś czystego, ale nikogo takiego nie upoluję, wyglądając jak połączenie czarta i Freddy’ego Krugera. Stanowczo nie jestem teraz ciachem, hah.
* * *
Gośka wzięła torbę i spakowała do niej ostatnie najpotrzebniejsze rzeczy, wyszła z domu. Uważała, by przy tym nie pobudzić sąsiadów. On znowu wybył na całonocną libację i jeśli znała go dobrze, to zorientuje się, że nikogo nie ma w domu, dopiero koło 8. rano, bo pewnie tak wróci. Ona będzie już wtedy daleko stąd. Nikomu nie powie, dokąd jedzie – bo w sumie sama nie wie. Do rodziców odezwie się, jak już zagrzeje gdzieś miejsce, ale nie powie im, gdzie jest, i tak mieli ją w dupie po tym, jak wyszła za mąż za tego śmiecia. Wsiadła w taksówkę i kazała się wywieźć jak najdalej na obrzeża miasta. Kiedy wysiadła z auta, była godzina 6:00 rano, było już widno. Dojechali do wylotówki z Gdańska. Szła poboczem z jedną torbą i po cichu modliła się o to, by Bóg zesłał jej Anioła Stróża. Może ktoś się zlituje i uda jej się złapać stopa, byle gdzie, byleby jak najdalej od domu. Teraz już się nie bała, po tych wszystkich wieloletnich upokorzeniach i psychicznych oraz fizycznych torturach już gorzej być nie mogło...
* * *
6:16. Wyjeżdżam właśnie z Gdańska. Udało mi się! W ciągu dwóch tygodni złapałem pijaczynę, przez którego omal nie umarłem, bo skubaniec pokapował się, że nie jestem zwykłym brzydalem, i prawie zesrał się ze strachu. Wyszedłem z tego cało, chociaż przez kilka dni byłem trochę otumaniony... Do czego on doprowadził swoje ciało? Mniejsza z tym. Później dzięki temu, że uciekając od Agnieszki, pamiętałem, żeby skubnąć trochę kasy, wyrwałem jakąś tancerkę z klubu nocnego. Następnie dzięki niej jakiegoś w miarę nadzianego typka, który przejazdem pojawił się w tym mieście. Jego ciało było stanowczo lepszym domem dla mnie, ale musiałem szybko znaleźć sobie ofiarę. Takie podjadanie na szybko nie dawało mi ani energii, ani rozkoszy, jakiej pragnąłem, musiałem znaleźć sobie kogoś do „kochania”. I chyba nadarzyła się okazja, dziewczyna łapiąca stopa o tej godzinie? Jeśli ten „smaczny kąsek” szuka miłości i szczęścia, to dostanie...
Już czuję mrowienie na plecach od jej pasji i podniecenia...