Okazuje się, że nieumarli, tudzież zombie, jak zwykło się nazywać te stwory, mogą przewalać się falami nie tylko przez ulice wymarłych miast, ale także przez strony kolejnych tytułów literackich. Nie jest to oczywiście żadna nowość, jednakże grupa pisarzy literatury popularnej, zajmująca się tematyką zombistyczną gwałtownie się powiększa. Ostatnimi czasy do tego zacnego grona dołączył hiszpański autor Manel Loureiro, który zadebiutował trylogią Apokalipsa Z. Początek końca to pierwszy tom wspomnianego cyklu. W Polsce jego wydaniem zajęło się wydawnictwo MUZA, odpowiedzialne za powieści Zafóna, czy też fenomenalne antyczne kryminały Szamałka.
Po tragicznej śmierci żony, psychoterapeuta poradził mu pisanie bloga, bądź jakiejkolwiek innej formy pamiętnika, w którym zamieszczałby swoje przemyślenia. Właśnie przez taki internetowy dziennik poznajemy głównego bohatera powieści – trzydziestokilkuletniego prawnika mieszkającego z kotem, w otoczonym wysokim murem domu pod miastem Pontavedra.
Pierwsze wpisy stanowią relację z medialnych doniesień dotyczących zamachu przeprowadzonego na bazę wojskową mieszczącą się gdzieś na peryferiach Rosji. Podczas zamachu uwolniony zostaje śmiertelny wirus, zamieniający ludzi w krwiożercze bestie. Jednak informacja ta trafia do mediów zbyt późno…
Kiedy chaos ogarnia świat, pada telewizja, radio i Internet, bohater postanawia nadal prowadzić swój dziennik, tyle że w tradycyjnej formie. Dzięki temu czytelnicy śledzą jego kolejne losy, a te są dramatyczne, choć z początku dosyć… nudne.
Przez ¼ treści powieści bohater melinuje w domu, otoczony solidnym ogrodzeniem, dysponując całkiem hojnymi zapasami, tak jedzenia, jak i prądu. Następnie śledzimy jego poczynania ukierunkowane na odnalezienie innych ocalałych, a jak wiadomo, odnalezienie żywych ludzi nie zawsze wiąże się z happy endem. Nie ma sensu zdradzać całej fabuły, jedno jest jednak ważne. Choć początek dłuży się niemiłosiernie to im dalej w las tym niebezpieczniej i ciekawiej.
Forma opowieści jaką wybrał autor jest dosyć nietypowa, gdyż prowadzenie jakiejkolwiek formy pamiętnika jest ostatnią rzeczą, którą brałabym pod uwagę próbując przetrwać zombie apokalipsę. Momentami wydawało mi się to nieco absurdalne, jednak przez większość czasu spędzonego nad lekturą nie rzucało się to zbytnio w oczy.
Nie mogę natomiast odmówić autorowi umiejętności budowania napięcia oraz przedstawiania scen z udziałem zombie w sposób niesamowicie obrazowy i wymowny. Pierwszy opis, kiedy zombie wylegają na opustoszałą ulicę a bohater obserwuje wszystko z okna swojego domostwa mrozi krew w żyłach.
To czego brak w fabule tej powieści to drobna nuta rozrywki. Wszak motyw zombie wykorzystywany jest nie tylko w celu budzenia strachu, ale także ku uciesze, choć Loureiro stara się wprowadzać drobne żarty i próbuje wykreować swojego bohatera na człowieka dowcipnego to udaje mu się to tylko momentami.
Dla mnie powieść Początek końca jest nieco zbyt poważna. Wiele elementów zostaje wprowadzonych niepotrzebnie, a niektóre opisy są dosyć męczące. Nie zmienia to jednak faktu, że wraz z rozwojem fabuły coraz więcej się dzieje, wydarzenia się coraz ciekawsze, tempo akcji nieco bardziej intensywne, a książkę jako taką czyta się szybko, dzięki krótkim – dziennikowym wpisom. Powieść ciekawa, choć warto by nad nią jeszcze trochę popracować. Z chęcią przekonam się jakie pomysły autor zawarł w kolejnych dwóch tomach cyklu.
+ bardzo mocne i sugestywne opisy akcji, w których biorą udział zombie
+ całkiem dobrze przemyślany rozwój akcji
- bohater ma zbyt dużo szczęścia, tzw. ślepy traf
- mozolny początek
- forma dziennika
OCENA: 4/6
Hiszpański
pisarz Manel Loureiro podbił serca wielu zombie maniaków książką Apokalipsa Z: Początek końca, niedawno
na polskim rynku literackim ukazały się kolejne dwie części wchodzące w skład Trylogii Apokalipsa Z. Tom pierwszy
zrobił na mnie jako-takie wrażenie. Niby fabularnie wszystko trzymało się kupy,
ale jednak zbyt poważny styl, i wyraźne konotacje głównego bohatera z autorem
raziły po oczach i sprawiały, że powieść można było przeczytać, odłożyć na
półkę i zapomnieć. Czytając drugi tom pod tytułem Mroczne dni nabrałam przekonania, że oto trafiła w moje ręce, jak
dotąd, najsłabsza powieść dotykająca tematyki zombie. Skończyłam ją czytać kilka dni temu, ale kiedy teraz
zastanawiam się co mogłabym napisać o fabule, niewiele przychodzi mi do głowy.
Spróbuję jednak wysilić dla Was swoje szare komórki.
Bezimienny
bohater wraz ze swoim rudym kotem, nieletnią lolitką Lucią, zakonnicą oraz
ukraińskim twardzielem Pritem po długim okresie tułaczki spotykają w końcu na
swojej drodze innych ocalałych z apokalipsy. Okazuje się, że Teneryfa stała się
miejscem, w którym tysiące uchodźców z różnych stron świata znalazło przystań.
Jednak żaden z nich nie może nazwać jej domem. Trudne warunki życia, kurczące
się zapasy żywności i innych niezbędnych do życia dóbr, przeludnienie oraz polityczne
niesnaski między zamieszkującymi wyspę ludźmi sprawiają, że nasi bohaterowie
nie czują się w tym miejscu komfortowo. Okaże się też, że nie przyjdzie im zbyt
dużo czasu spędzić z dala od nieumartych…
Czy
powieść ta ma plusy? Z pewnością są nim zombie.
Choć wydaje mi się, że autor zbyt ogólnikowo potraktował opisy walk z
truposzami, zbytnio skupiając się na konflikcie politycznym między mieszkańcami
wyspy. Rozwiązał za to dosyć sprytnie problem objaśnienia, jak doszło do
wybuchu i rozwoju apokalipsy zombie.
Trzeba przyznać, że ten fragment historii został przedstawiony w sposób
szalenie prawdopodobny, i za to ogromne brawa. Jeśli natomiast chodzi o fabułę
jako całość to niestety wynudziłam się. Nadal nie potrafiłam związać się w
jakikolwiek emocjonalny sposób z bohaterami, co działało jedynie na ich
niekorzyść, gdyż, co tu dużo gadać… guzik mnie obchodziło co się z nimi dalej
stanie. Zresztą muszę przyznać, że Loureiro ma niesamowity dar tworzenia
postaci antypatycznych, z którymi czytelnik nie jest w stanie się utożsamić.
To co
przeszkadza mi w stylu autora, to dosyć poważne podejście do opowiadanej
historii. Wyczuwa się w niej krawaciarską
sztywność. Oczywiście, nie uważam aby powieść o zombie nie mogła zawierać
poważnych tonów, jednak lubię tę odrobinę luzu,
którą odnalazłam czytając Trylogię
Zmierzch świata żywych czy chociażby Żywe
trupy. Tu niestety tego brak.
Mimo
wszystkich tych wymienionych wad, nie odradzę sięgnięcia po tę pozycję. A to
dlatego, że wiem, że ostatni tom trylogii podnosi nieco poprzeczkę i wypada, dużo
lepiej niż tom drugi, i prawdopodobnie, tom pierwszy. Jeśli więc jesteście
spragnieni czytadła o zombiakach, to
uważam, że warto przemęczyć Mroczne dni
chociażby po to by móc ze spokojem sięgnąć po całkiem ciekawy Gniew sprawiedliwych.
Na
plus:
+ brak
(jedynym plusem jest fakt, że tom 3 jest ciekawy)
+
zakończenie
Na
minus:
-
rozwiązania fabularne
- mało
zombie
-
wiejąca z kart książki nuda
- bohaterowie
OCENA: 2/6
Gniew sprawiedliwych to
tytuł ostatniej części zombistycznej trylogii Apokalipsa Z hiszpańskiego autora Manela Loureiro. Drugi tom cyklu
niesamowicie mnie zawiódł, choć po pierwszej części nie spodziewałam się
spektakularnych wrażeń. Jednak okazuje się, że ostatecznie człowiek może zostać
mile zaskoczony. O dziwo, trzeci tom cyklu jest naprawdę całkiem dobrze
rozpisaną, choć nie pozbawioną wad, historią.
Zakończenie
drugiej części było dosyć niejasne i wieloznaczne. Jednak początek trzeciego
tomu daje odpowiedzi na wszelkie pytania, które pojawiły się po przeczytaniu
poprzedniczki. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale mogę podać kilka faktów.
Bohaterowie znowu trafiają do miejsca, w którym chronią się resztki ocalałej
ludzkości. Okazuje się jednak, że i tu nie jest kolorowo, a w zasadzie jest… ponieważ
główną wadą miasta Gulfport jest dominująca we wszystkich aspektach życia
segregacja rasowa! Niemożność pogodzenia się z tym faktem, głównie przez Lucię,
sprawia, ze bohaterowie znów wpadają w tarapaty, a życie hiszpańskiego byłego
prawnika obróci się o 180 stopni i nigdy już nie wróci do tzw. normy.
Schemat
bardzo podobny do tego, na którym autor zbudował fabułę poprzedniego tomu,
wprowadził oczywiście kilka zmian, ale ogólnikowo wszystko wygląda bardzo
podobnie. Jednak, o ile Mroczne dni
dłużyły mi się niemiłosiernie, o tyle Gniew
sprawiedliwych ma naprawdę ciekawy początek, średni środek i bardzo mocne
oraz dosyć rozległe zakończenie. W zasadzie przy pięćdziesięciu pięciu
rozdziałach lub, jak kto woli, rozdzialikach, już w trzydziestym czwartym zaczyna
się naprawdę dobra akcja.
Wydaje
mi się nawet, że literacko też jest lepiej, choć możliwe, że odczucie to
wywołane jest po prostu faktem, że fabuła była dla mnie bardziej wciągająca,
dlatego też zaczęłam żywić do książki nieco cieplejsze uczucia. Jedno jest
pewne, pomimo tego że trzecia część jest według mnie najlepiej napisana i
najciekawsza, to gdyby ze wszystkich tomów pousuwać niektóre zbędne wątki,
trylogia mogła by z powodzeniem stać się jednotomową powieścią, która zapewne
byłaby o niebo ciekawsza.
Muszę
też niestety zwrócić uwagę na fakt, że apokaliptyczne
książki Loureiro cierpią na pewną smutną przypadłość. Mianowicie, z tomu na
tom jest w nich coraz mniej zombie.
Podtrzymuję więc swoją teorię, że Apokalipsa
Z jest trylogią znośną. No i jeśli już przeczytałeś/łaś tom pierwszy,
skusiłeś/aś się na tom drugi, to z całą pewnością tom trzeci sprawi, że
zostaniesz ukontentowany/a. Natomiast wszyscy, którzy wciąż się wahają z
pewnością mogą sobie darować rozpoczęcie przygody z tym cyklem, gdyż na naszym
rynku istnieje kilka nieco ciekawszych książek z zombie w tle.
Na
plus:
+
rozwinięcie fabuły
+ styl
+
zakończenie
Na
minus:
-
bohaterowie
-
początkowo powolne tempo akcji
- zbyt
dużo nawiązań do polityki
- mało
zombie
OCENA:
4/6
Tytuł: Apokalipsa Z: Początek końca, Mroczne dni, Gniew sprawiedliwych
Autor: Manel Loureiro
Cykl: Apokalipsa Z
Wydawnictwo: Muza 2013/2014
OCENA CAŁOŚCI: 3/6
RECENZJE UKAZAŁA SIĘ W E-ZINIE GRABARZ.