28 listopada 2012

Loren Estleman - Doktor Jekyll i Pan Holmes


Od jakiegoś czasu pisarze zaczęli lubować się w historiach, powstałych w innym stuleciu. Odświeżają je, ponawiają oraz tworzą różne wariacje na ich temat. Jedną z takich historii oraz postaci wokół, których narosła legenda i do których różni artyści (w tym reżyserzy) kochają wracać jest Sherlock Holmes i jego przygody. W listopadzie 2011 roku światło dziennie ujrzała powieść Anthonego Horowitza pod tytułem „Dom jedwabny”, która opowiadała o śledztwie Holmesa, które wcześniej nie mogło zostać ujawnione z przyczyn osobistych osób wmieszanych w owe dochodzenie bezpośrednio. Kolejnym autorem, który powrócił do tej legendarnej postaci jest Loren Estleman, którego książka „Dalsze przygody Sherlocka Holmesa. Doktor Jekyll i Pan Holmes” nie była pierwszym powrotem do słynnego detektywa. Miałam okazję poznać obie wymienione wyżej powieści i choć ta pierwsza była bardzo dobra to porównując je ze sobą druga wypada mistrzowsko. Choć Horowitz stworzył bardzo sugestywną i spektakularną historię, to jednak Estlemanowi udało się w 100% oddać klimat oraz charakter przedstawionych postaci, na wzór książek Sir Conan Doyle’a.

Czytelnicy zaznajomieni z postaciami Dr Jekylla i Pana Hyde’a za sprawą powieści Stevensona, wydanej w 1886 roku, mogą nie być przekonani o słuszności wydania powieści dotyczącej tej samej fabuły przez Estlemana, gdyż na język ciśnie się stwierdzenie, że przecież znają rozwiązanie tej zagadki. Nawet ja, która książki nie czytałam ale po krótce znam historię szalonego doktora, zaczynając czytać „Dalsze przygody Sherlocka…” z początku miałam obawy, że zjadam po raz kolejny odgrzewane kotlety, których smak idealnie znam. Jednak wprowadzenie w tę znaną opowieść postaci Holmesa i Watsona, nadało jej nowych barw i choć rozwiązanie zagadki nie stanowiło dla mnie żadnego wysiłku to jednak ubawiłam się podążając drogą dedukcji wydeptaną przez detektywa.

Pewnego dnia w progi domu przy Baker Street wkracza starszy jegomość przedstawiający się, jako Pan Utterson. Jest on prawnikiem, do którego kilka dni wcześniej zgłosił się jego przyjaciel Henry Jekyll, który postanowił uporządkować swoje sprawy związane z testamentem. Jego wola stanowiła, by po jego śmierci, zaginięciu bądź choćby trzymiesięcznej absencji wszelkie jego dobra trafiły w ręce Edwarda Hyde’a, o którym Utterman nigdy nie słyszał. Prośba ta była tak tajemnicza i dziwna, że prawnik postanowił zaangażować w śledztwo Holmesa, a przez wzgląd na pewne nieprzyjemne okoliczności, które nastąpiły sprawa nie mogła czekać zwłoki. Jak możecie się domyślać nasz bohater przyjął to zlecenie, a ono zaprowadziło go daleko w głąb natury ludzkiej…

Estleman ma pewien niesamowity dar przenoszenia czytelnika w inny świat, w tym wypadku, w czasy wiktoriańskiej Anglii. Zna się też doskonale na charakterach przedstawionych postaci, dzięki czemu nie popełnia gafy, którą szybko mogliby wychwycić prawdziwi miłośnicy Sherlocka. Godna podziwu postawa i poszanowanie wobec inteligencji swoich odbiorców. Język powieści jest bardzo przystępny, dzięki czemu powieść czyta się bardzo lekko i przyjemnie. Zbyt szerokie rozbudowanie historii i wprowadzanie wątków, które niekoniecznie miały znaczenie, czyli to co u Horowitza niektórych mogło zmęczyć, w tej powieści nie występuje. Z całą pewnością mogłabym tę powieść polecić też małoletnim czytelnikom, lubiącym ciekawe opowieści z dreszczykiem.

Estleman stworzył przyjemną, lekko mroczną i klimatyczną powieść o ulubieńcu milionów ludzi na świecie. A wydawnictwo Zysk i S-ka, ubarwiło ją ciekawym wydaniem. Okładka prezentuje się przepięknie i doskonale oddaje charakter opowieści o Sherlocku Holmesie. Jestem przekonana, że książka będzie stanowiła doskonałe uzupełnienie kolekcji literatury o tym rewelacyjnym detektywie.

Ocena: 5/6

Autor: Loren Estleman
Tytuł: Dalsze przygody Sherlocka Holmesa. Doktor Jekyll i Pan Holmes.
Ilość stron: 288
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Cena: 29,90 zł
Recenzja ukazała się na portalu DUŻEKA.

25 listopada 2012

Jacek Krakowski - Za ciosem


„Za ciosem” to niewielkich rozmiarów książeczka wchodząca w skład serii „super kryminał” wydawanej nakładem wydawnictwa Pi. Jest to już 21 tomik owej serii, a jego autorem jest Jacek Krakowski, który w Polsce powinien być znany niektórym fanom kryminałów.  Muszę przyznać, że nie traktowałam tej 192 stronicowej powiastki poważnie i ostatecznie tak też zostało, choć przyznam że Jacek Krakowski zaskoczył mnie umiejętnością budowania obszernej fabuły na tak niewielkiej ilości stron. Autor zawdzięcza to świetnemu pomysłowi, by całość fabuły przedstawić w formie wywiadów z bohaterami, dzięki czemu jest w stanie przemycić sporą ilość informacji bez zbędnego strzępienia języka.

Matylda Delmonte to poczytna autorka romansów, mieszkająca w niewielkiej miejscowości pod Łodzią. W tajemniczych okolicznościach znika jej mąż, w sprawę zostaje zaangażowana policja, a sama bohaterka postanawia wykorzystać zamieszanie wokół śledztwa na swoją korzyść i zgadza się na serię wywiadów z dziennikarzem Janem Maronem, który rzekomo pragnie napisać książkę o twórczości kobiety. W trakcie rozmów jakie Jan przeprowadza nie tylko z bohaterką, ale także z domownikami oraz mieszkańcami Lisic, wychodzą na jaw kłopoty finansowe, które dotyczą jej męża oraz samej Matyldy, sytuację komplikuje również fakt niejasnej sytuacji rodzinnej. Czy dziennikarzowi uda się wpaść na trop prawdziwej kryminalnej zagadki?

Jak już wspomniałam ogromnym atutem powieści jest jej fabuła oraz sposób w jaki została opowiedziana. Autor miał całkiem ciekawy pomysł przywodzący na myśl historie opowiadane przez Agathę Christie, kiedy to grupa ludzi przebywająca na niewielkim obszarze – tutaj jest to mała miejscowość pod Łodzią – próbuje rozwikłać zagadkę kryminalną, w przypadku której każdy może być podejrzanym. Z pewnością fanom niewielkich nowelek i właśnie twórczości Agathy Christie opowiastka „Za ciosem” powinna przypaść do gustu.

To co trochę mnie raziło to język powieści. Wymieszanie się składni z przed wieku z językiem nowoczesnym sprawiało, że zgrzytałam zębami, choć wydaje mi się, że autor zastosował taki misz-masz po to by ukazać różnice między bohaterami dojrzałymi i młodymi. Bohaterowie niekiedy gubili się w swoich „zeznaniach” co można by było uznać za błąd jednak w przypadku tej lektury pogłębiało to tylko fakt skrywania przez nich tajemnic.

„Za ciosem” nie jest lekturą najwyższych lotów. Czytelnicy lubujący się w ambitnych i dojrzałych kryminałach raczej nie znajdą tutaj nic dla siebie. Jednak warto podkreślić, że zamysł autora był taki aby „Za ciosem” było lekturą lekką i rozrywkową, i taką rolę spełnia wyśmienicie. Jeśli więc jesteście spragnieni niezobowiązującej i lekkiej lektury, lub po prostu lubicie „szybkie” historie to ta książka jest idealna.

Jest to książka prosta, posiadająca ciekawą fabułę, nie pozbawiona błędów ale pozostawiająca dobre wrażenie. Jej ocenę pozostawiam Wam, gdyż osobiście uznaję tę powiastkę za opowiadanie kryminalne a nie pełnoprawną powieść.

Tytuł: Za ciosem
Autor: Jacek Krakowski
Cykl: Super kryminał tom 21
Ilość stron: 192
Wydawnictwo: Pi 2012
Cena: 14,99 zł
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

21 listopada 2012

Konkurs Andrzejkowy

Dziewczyny z portalu Nasze Recenzje przygotowały dla Was konkurs z fantastyczną książkową nagrodą.
Konkurs zawiera w sobie trochę magii, więc jest w sam raz na Andrzejki, zachęcam Was do wzięcia udziału.
Więcej info tutaj...

20 listopada 2012

Magdalena Kozak - Paskuda & Co.


"Dawno, dawno temu była sobie piękna królewna. Ktoś jednak rzucił na nią zły urok, którego moc mógł złamać tylko pocałunek prawdziwej miłości. Królewnę zamknięto w wieży, tej zaś strzegł okrutny smok ziejący ogniem. Wielu dzielnych rycerzy próbowało uwolnić nieszczęsną z samotni, jednak żadnemu się nie powiodło. Królewna czekała w smoczym zamczysku, w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży, czekała na pierwszy pocałunek miłości...
- No to se jeszcze poczeka.”[1]

W 2001 roku amerykańska kinematografia zaszczyciła widzów nowoczesną baśnią o królewnie zamkniętej w wieży i jej dość nietypowym wybawcy.  W 2012 roku polski rynek literacki wydał na świat dzieło, które z powodzeniem może konkurować z wyżej wspomnianym „Shrekiem”, mowa tu o książce „Paskuda & Co.”, wydanej nakładem Fabryki słów, a napisanej przez Magdalenę Kozak.

Jak to bywa w świecie „za górami, za lasami” surowy król córkę swą – księżniczkę w wieży zamknął, by chronić jej cnotę… i szybciej za mąż wydać, bo jak po dobroci nikt jej nie chciał to może chociaż zamknięcie w wieży sprawi, że się ciekawsza wyda i jakiś głupi Rycerz się pokusi. Smoka jej dał, rzekomo w miocie najgłupszego, który zginąć miał z honorem, ale nawet tego nie potrafi i każdego śmiałka zjada, na prośbę księżniczki. A tak w ogóle to nawet smok nie jest, a smoczyca. No i jest jeszcze strażnik, którego zadaniem było pilnowanie obu panien, a że zwykły pastuch z niego to i on zagrożenia stanowić nie powinien. Ale w bajkach tak to już jest, że miłość zawsze musi przyjść, przyjaźń narodzić się powinna, a przygody same przyjdą, nawet jak się jest księżniczką na cztery spusty w wieży zamkniętą.

Książka Magdaleny Kozak jest dosyć dziwnym tworem literackim. Ni to antologia, ni to pełnoprawna powieść. Prawie każdy rozdział mógłby być traktowany jako osobna opowieść, choć w kilku z nich powtarzają się drugoplanowi bohaterowie. Tak więc całość tworzy dosyć zgrabną baśń, w której autorka unika po prostu określania konkretnych ram czasowych. Fabuła łamie dotychczas znaną konwencję na temat baśni. Bo co to za księżniczka, która nie chce zostać uratowana; smok, który uwielbia być drapany za uszkiem i rycerz bez tytułu?

Bezpośrednie i krótkie opisy, logiczna i linearna narracja, proste ale ciekawe pomysły oraz ogromna dawka humoru sprawiają, że książka ta nadaje się tak dla młodzieży, jak i dla dorosłych. Jedyny mankament to obecność niewielkiej ilości wulgaryzmów, których użycie było nieuzasadnione. Pomijając ten drobny fakt, książka zawiera w sobie lekkie opowiastki, które można czytać do poduszki.

Wspaniałym uzupełnieniem tej ciekawej lektury są fantastyczne rysunki, które zdobią kilkanaście stron i w sposób wymowny oddają charakter opowiadanych historyjek. Wiele czytelniczek będąc dziećmi marzyło o tym, by zostać piękną księżniczką, mali chłopcy chcieli być posępnymi rycerzami, a kto wie może ktoś nawet chciał się parać zawodem smoka? Ta książka przywołuje te wspomnienia i w bardzo zabawny sposób opowiada o tym, że nawet w bajkowym świecie nie wszystko układa się zgodnie z planem, jednak nie wolno się poddawać. Prawo do marzeń posiada każdy.

Ocena: 5/6

Autor: Magdalena Kozak
Tytuł: Paskuda & Co.
Ilość stron: 300
Wydawnictwo: Fabryka słów 2012



[1] Shrek (film), ver. DVD/VHS, dystrybutor: Universal Pictures, Data wydania: 2004

Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

Andrew Peters - Kruczobór


„Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię”*

Andrew Peters, jak głosi nota na okładce jego książki, to człowiek niezwykle fascynujący, ale i dziwaczny. Od dziecka rozmawiał z drzewami, uwielbiał się na nie wspinać i chyba właśnie ta fascynacja zakiełkowała w jego umyśle i pozwoliła na stworzenie pierwszego tomu fantastycznej trylogii o ostatniej naturalnej enklawie ludzi. Przede wszystkim muszę podkreślić, że oceniam tę książkę z perspektywy dziecka, bo po kilku rozdziałach zrozumiałam, że ta powieść jest naprawdę skierowana stricte do „młodszych nastolatków”, jednakże zwrócę uwagę na elementy, które mogą nie przypaść do gustu starszym czytelnikom. Jednak najpierw nieco zdań o fabule.

19 listopada 2012

Jaye Wells - Złotousta diablica


Czwarty tom przygód wampirzej zabójczyni nosi miano „Złotousta diablica”. Dotychczas na polskim rynku ukazały się jeszcze trzy inne pozycje wchodzące w skład cyklu „Sabina Kane”. Jednak za granicą ukazał się już piąty tom opowiadający o walkach między mrocznymi rasami wampirów, magów, wróżów i wilkołaków. Jednak my skupimy się na „Złotoustej…”

Wydawać by się mogło, że konflikt między mrocznymi rasami wreszcie został zażegnany a widmo rychłej wojny odeszło w zapomnienie. Niedługo ma zostać podpisana pokojowa umowa między przedstawicielami ras, a Sabina zyskała ogromną grupę przyjaciół wśród jednostek należących do każdego gatunku. Bohaterka wiedzie teraz „normalne” życie u boku swojego ukochanego nekromanty Adama Lazarusa, posiada też domowego pupilka, którym jest jej przyjaciel i sługa – demon o imieniu Giguhl. Stara się pomóc siostrze powrócić do równowagi psychicznej, którą Maisie utraciła w czasie gdy była więźniem własnej babki. Wydaje się, że nic nie jest w stanie zakłócić tej sielanki. Jednak pewnego dnia Sabina, wiedziona instynktem nocnego łowcy trafia na miejsce zbrodni. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że na terenie Nowego Yorku grasuje jakiś wampir nie posiadający autoryzacji na zabójstwa. Czy zagrozi to tak długo oczekiwanemu pokojowi? Sabina, Adam, Gigul oraz szalenie porywcza, niebezpieczna i seksowna zabójczyni dokooptowana im przez samą Dominię rozpoczynają śledztwo, które okaże się bardzo trudne i skomplikowane.

Jaye Wells posiada ogromną wyobraźnię i choć nie jestem fanką jej pisarstwa, to jej powieści czyta mi się dosyć dobrze i lekko. Rzeczywiście jej historiom brakuje czegoś tu i ówdzie, ale musze przyznać, że dosyć szybko i gładko przebrnęłam przez wszystkie dostępne na polskim rynku tomy cyklu o Sabinie Kane.

Wydaje mi się, że ze wszystkich części przygód magopirzycy, ta – czwarta – jest najbardziej brutalna i wulgarna. Być może nie pod względem fabularnym ale z pewnością pod względem językowym. To co różni tę pozycję od poprzedniej jest też fakt, że w „Złotoustej diablicy” znów występuje przyspieszenie akcji. Teraz już śmiało mogę powiedzieć, że choć pierwszy tom można było polecić nastoletnim czytelnikom, to ta pozycja jest przeznaczona zdecydowanie dla tych starszych i dojrzalszych moli książkowych. Choć z całą pewnością mogę też ocenić, że cały cykl „Sabina Kane” był wyraźnie napisany dla specyficznej grupy odbiorców. Zatem sprawdźcie czy do niej należycie. ;)

Ocena: 4+/6

Tytuł: Złotousta diablica
Autor: Jaye Wells
Cykl: Sabina Kane tom 4
Ilość stron: 448
Wydawnictwo: Rebis 2012
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

Jaye Wells - Zielonooki demon


„Zielonooki demon” to trzecia odsłona przygód byłej wampirzej zabójczyni – Sabiny Kane. Cykl autorstwa Jaye Wells odniósł niebywały sukces i zyskał rzesze wielbicieli, choć w mojej opinii dopiero drugi tom ukazał prawdziwą wartość tej sagi. „Rudowłosa” nie zachwyciła mnie, jednak „Mag w czerni” okazał się być bardzo zajmujący i intrygujący. Co więc miał mi do zaoferowania „Zielonooki demon”?

Nie długo dane było naszej bohaterce nacieszyć się spotkaniem z siostrą bliźniaczką. Lawinia, babka Sabiny i Maisie, porywa tę drugą. Jej celem jest uderzenie nie tylko w wychowaną przez siebie wnuczkę ale także w cały klan magów. Była zabójczyni postanawia odbić swoją siostrę. W tym szalonym planie uczestniczą także Adam Lazarus – nekromanta, który wpadł w oko wampirze bohaterce, oraz demon Giguhl, będący nie tylko jej sługą ale także przyjacielem. Jak to jednak bywa w życiu, nie wszystko układa się po myśli bohaterów, co więcej już przy pierwszych krokach realizacji planu czeka ich sroga niespodzianka…

Zdecydowanie jest to dużo dojrzalsza powieść niż jej poprzedniczki. Tempo fabuły jest niespieszne i prowadzone równomiernie. Wyraźnie wyczuć można, że akcja trzeciego tomu zwalnia, w porównaniu z tomem drugim. Jednakże „Zielonooki demon” nie jest słabszy od „Maga w czerni”, jest po prostu inny. Bardzo mocną stroną tej części cyklu jest jej zakończenie, które podnosi ciśnienie, a nawet wzrusza.

Autorka wprowadza kilka nowych, ciekawych postaci, jak np. wróż-transwestyta, czyli Brooks aka. Pussy Willow – choć zdecydowanie Brooksa wolę bardziej niż jego alterego.  Nie zaniedbuje także starych, znanych i lubianych bohaterów, jak np. mój ukochany demon Giguhl. Myślę, że czytelnicy, którzy zdążyli już pokochać cały cykl i postaci w nim występujące, powinni czuć się usatysfakcjonowani.

Trzeci tom przynosi też odpowiedź na pytanie, czy bohaterce uda się ostatecznie zjednoczyć przedstawicieli wszystkich mrocznych ras. I uwierzcie mi, w tej powieści nic nie jest proste i oczywiste. A każdy sukces odniesiony przez Sabinę i jej zespół zostaje przysłonięty cieniem porażki, w myśl zasady: „równowaga w przyrodzie być musi”. Pozostaje więc zastanowić się, co autorka przygotowała dla nas w kolejnym tomie cyklu pod tytułem „Złotousta diablica”.

Ocena: 4+/6

Tytuł: Zielonooki demon
Autor: Jaye Wells
Cykl: Sabina Kane tom 3
Ilość stron: 393
Wydawnictwo: Rebis 2012
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

16 listopada 2012

Jaye Wells - Mag w czerni

„Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”

Pierwszy tom cyklu „Sabina Kane” nie zachwycił mnie tak jak powinien. Brakowało mi polotu, błyskotliwych dowcipów oraz odpowiedniej dawki mrocznego klimatu. Jednak po cichu liczyłam, że spotkanie z „Magiem w czerni”, czyli drugim tomem tegoż cyklu będzie trochę lepsze, i nie zawiodłam się.

Rozstaliśmy się z bohaterką w momencie gdy wyruszała ona by poznać swoją bliźniaczą siostrę wychowywaną od małego wśród magów i w tym też momencie wracamy do niej na początku „Maga w czerni”. Sabina Kane rozstała się z klanem wampirów, po tym jak okazało się, że jej własna babka chce się jej pozbyć. Wraz z nekromantą Adamem i demonem Giguhl’em, bohaterka opuszcza Los Angeles i zmierza do Nowego Yorku, by poznać resztę rodziny od strony swojego ojca – maga. Pierwsze spotkanie z siostrą jest bardzo zaskakujące i lekko frasujące, na domiar złego członkowie „klanu” nekromantów uważają ją za wybrankę, która ma zjednoczyć wszystkie mroczne rasy i zapobiec rozlewowi krwi. Okazuje się także, że jej babka - „szefowa” klanu wampirów nie ma zamiaru odpuścić i podąża jej tropem. Wszystko zmierza w złym kierunku , jednak nic nie zapowiada tragicznych wydarzeń, które mają mieć miejsce.

Sabina Kane nie wzbudziła mojej sympatii, być może dlatego, że pierwszy tom „Rudowłosa” nie pozwalał na zbytnie utożsamienie się z jej postacią. Jednak „Mag w czerni” skupia się na bohaterce dużo bardziej intensywnie i dzięki temu czytelnik może poznać ją bliżej. Zdecydowanie bardziej przypadła mi też do gustu rodzina od strony ojca Sabiny oraz jej siostra Maisie. Najbardziej jednak podoba mi się to, że autorka postanowiła dopuścić wreszcie do głosu demona Gighula, który wprowadza, tak przeze mnie oczekiwaną, sporą dawkę dowcipu.

Fabuła również jest dużo bardziej porywająca. Bardzo podobały mi się fragmenty mówiące o tym jak bohaterka uczyła się korzystać ze swoich magicznych zdolności. Moment kulminacyjny także doskonale podziałał na moją wyobraźnie, przez co praktycznie zaraz po zakończeniu lektury „Maga w czerni” postanowiłam sięgnąć po kontynuację, czyli „Zielonookiego demona”.

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że nie da się przeczytać drugiego tomu cyklu o Sabinie Kane, bez uprzedniego zapoznania się z pierwszym, jednak teraz kiedy mam już oba tomy za sobą stwierdzam zdecydowanie, że naprawdę warto przeczytać te książki. Druga powieść wypada o niebo lepiej od poprzedniczki, dlatego mam nadzieje, że cały cykl nabierze wreszcie pożądanych rumieńców.

Ocena: 4+/6

Tytuł: Mag w czerni
Autor: Jaye Wells
Cykl: Sabina Kane tom 2
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Rebis 2011
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA

15 listopada 2012

Jo Nesbø - Pentagram


Mój pierwszy kontakt z pisarzem Jo Nesbø, nie był udany. Choć wielu czytelników zachwyca się jego kryminałami, to na mnie jego twórczość nie zrobiła wrażenia. Mogłabym wręcz rzec, że książka „Trzeci klucz” wynudziła mnie okrutnie. Jednak, kolejna powieść „Pentagram” zmusiła mnie do zmiany zdania o tym pisarzu, choć nie miała to być zmiana diametralna. „Pentagram” to kolejna książka opowiadająca o losach skandynawskiego policjanta Harrego Hole’a. Jest to chyba jedna z niewielu książek kryminalnych, w których główny bohater jest po trosze anty-bohaterem. Rzadko się zdarza by zapałać tak dużą antypatią do postaci, wokół której snuje się fabuła powieści.

CZYTAJ DALEJ...

Jaye Wells - Rudowłosa


Kiedy Kevin Hearne wydał swój cykl „Kroniki Żelaznego Druida”, wielu mu pozazdrościło. Powieść ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis, i charakteryzowała się ciętym i błyskotliwym dowcipem, fantastyczną i wartką fabułą oraz świetnie skonstruowanymi bohaterami. Chyba nie pomylę się, jeśli stwierdzę, że spokojnie można do wyżej wymienionego cyklu porównać ten, który stworzyła Jaye Wells. Choć pierwsza powieść cyklu „Sabina Kane” powstała zanim światło dzienne ujrzała książka „Na psa urok”, to jednak w starciu tym Hearne wypada o niebo lepiej niż Wells.

Sabina Kane jest mieszańcem. Jej rodzice dopuścili się mezaliansu, i tak z tego zakazanego związku narodziła się pół wampirzyca, pół mag. Pochodzenie bohaterki przysparza jej całą masę kłopotów i kładzie się cieniem na całym jej życiu. Niczego nie ułatwia również fakt, że Sabina jest zabójczynią, gdyż tą profesją parają się tylko wampiry niższej kategorii, mimo że w jej żyłach płynie szlachecka krew. Ostatnie zlecenie, jakie bohaterka musi wykonać jest dla niej szalenie ciężkie, gdyż jej celem ma być najbliższy przyjaciel, który według Dominii – Rady Wampirów, dopuścił się zdrady. Jednak bohaterka czasem odkrywa, że być może jego zdrada nie była tak oczywista, a ona sama stała się narzędziem w rękach rządzących. Targana wątpliwościami wampirzyca będzie musiała odkryć tajemnice dotyczące swego pochodzenia i wybrać po której stronie opowie się w konflikcie trwającym już setki lat. Wybór ten może zmienić jej życie, lub może ją jego pozbawić.

Wrócę jeszcze na chwilę do porównania książki Wells z cyklem o Żelaznym Druidzie. Wydaje się, że obie książki miały podobny zamysł i opierały się na podobnym pomyśle, jednak „Rudowłosej” zabrakło pewnego polotu. Autorka nie posiada, tak wyraźnie widocznej u Hearne, umiejętności budowania napięcia. Jej język nie jest tak bogaty, plastyczny ani metaforyczny. Jestem nawet skłonna stwierdzić, że „Rudowłosa” jest kierowana do nastoletnich czytelników.

Proszę mnie źle nie zrozumieć, to naprawdę dobra i ciekawa książka, ale mając za sobą lekturę naprawdę wyśmienitego urban fantasy, ta pozycja wypada troszkę słabiej. Niby wszystko gra – bohaterowie są dosyć ciekawi, choć momentami lekko naiwni; fabuła jest przemyślana, a świat w jakim żyje Sabina jest bogaty i różnorodny, jednak czegoś tu brakuje. Od książki o wampirach (która nie jest romansidłem) wymagam mrocznego i pełnego napięcia klimatu, a w przypadku „Rudowłosej” nie odnalazłam go.

„Rudowłosa” to pierwszy tom cyklu „Sabina Kane”, mam więc nadzieje, że z czasem autorka „rozkręciła się” i poprawiła swój warsztat pisarski. Choć początek przygód rudowłosej wampirzycy nie powalił mnie na kolana, to z pewnością chętnie sięgnę po kolejne trzy tomy, które są już dostępne na naszym rynku.

Ps. Drobna uwaga dla miłośników pisarstwa autorki. Pierwszy tom zawiera krótki wywiad z Jaye Wells.

Ocena 4/6

Tytuł: Rudowłosa
Autor: Jaye Wells
Cykl: Sabina Kane tom 1
Ilość stron: 348
Wydawnictwo: Rebis 2010
Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

11 listopada 2012

Lisa Desrochers - Demony.Pokusa


Miłość jest wdzięcznym tematem dla pisarzy. Choć nie każdy potrafi o niej pisać w sposób przekonujący i wymowny, to jednak wielu próbuje. Swoich sił w tym temacie spróbowała także Lisa Desrochers, którą do pisania zainspirowała jedna z jej córek. Historia miłosnego trójkąta – śmiertelniczki, demona i anioła, przedstawiona w książce „Demony. Pokusa”, zapowiadała się dosyć ciekawie. Czytelnicy lubujący się w paranormalnych romansach mieli dostać kolejną powieść typu „Zmierzch”, „Drżenie” itp. 

09 listopada 2012

Daniel H. Wilson - Robokalipsa


Człowiek kontra maszyna – to motyw stale powtarzany, tak w literaturze, jak i w kinie. Wielu z was kojarzy takie tytuły jak „2001: Odyseja kosmiczna”, „Ja, Robot”, czy chociażby „Terminator”. Ostatnimi czasy na literackim rynku ukazała się powieść „Robokalipsa” Daniela H. Wilsona. Jak sama nazwa wskazuje fabuła dotyczy stricte tematu robotyki. Książka w dosadny sposób przekazuję przerażającą wizję świata opanowanego przez maszyny.

Idealny świat, w którym ludzie korzystają z pomocy zaawansowanych technologii w niemal każdej sferze życia. Wojsko oraz cywile wspomagają się robotami. Jednak jak zwykle cywilizacja prze naprzód, a człowiekowi nie wystarcza już tylko pomoc ze strony skomplikowanych urządzeń. Człowiek marzy o tym by stworzyć istotę idealną… a co gdyby okazało się, że udaje mu się stworzyć taki byt? I byt ten postanawia pozbyć się ludzkości raz na zawsze, uważając ją za chorobę, która trawi piękną planetę Ziemię? Właśnie o takim rozwoju wydarzeń opowiada „Robokalipsa”.
Powieść ta miała wszelkie zadatki na to, by stać się kasowym hitem. Jednak świetny pomysł nie zawsze wystarcza, czasem jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Tak, właśnie jest z „Robokalipsą” – rewelacyjny pomysł vs dosyć kiepski styl narracyjny.

Fabuła powieści jest podzielona na rozdziały, z których każdy opowiada odrębną historię. Fragmentaryzacja opowieści sprawia, że zamiast świetnie skonstruowanej pod względem narracyjnym historii, czytelnik otrzymuje zdawkowy i pozbawiony głębszych emocji raport. Bohaterowie są płytcy. Dorośli zachowują się jak dzieci, dzieci kreują się na dorosłych. Paradoksalnie największą sympatią czytelnik zaczyna darzyć garstkę pewnych robotów. Nie przekonała mnie ta powieść, momentami miałam ochotę omijać spore fragmenty. Choć cała historia była naprawdę ciekawa, to jednak autor zupełnie do mnie nie przemówił.

Plusem przemawiającym za książką, jest na pewno pozbawienie jej naukowego wydźwięku, który odstrasza rzesze czytelników, gdyż utrudnia odbiór powieści. Brak tutaj trudnych i skomplikowanych opisów technologii. Autor skupił się na ludziach i ich walce o przetrwanie. Nic jednak nie jest tu takie jak powinno. Bohaterskie czyny nie chwytają za serce, heroizm jest podany w sposób miałki i beznamiętny, a związki między ludzkie gdzieś się zacierają.

Bardzo podobają mi się postapokaliptyczne wizje świata. Są one fantastycznym przekaźnikiem archetypowych postaw ludzkich, stanowią także wyśmienitą pożywkę dla wszystkich złaknionych rozważań na tematy społeczne. W „Robokalipsie” brak tego wszystkiego. Moim zdaniem, książkę ratuje tylko i wyłącznie jej fabuła. Natomiast jestem przekonana, że planowana niedługo ekranizacja pobije na głowę literacki pierwowzór.

Ocena: 3+/6

Tytuł: Robokalipsa
Autor: Daniel H. Wilson
Ilość stron: 408
Wydawnictwo: Znak literanova 2011

CRIMINAL MINDS


LUDZIE PRZECIWKO LUDZIOM
Kto jest największym zagrożeniem dla człowieka w czasach, kiedy brak nam naturalnych wrogów i w zasadzie to my stanowimy społeczny, ekonomiczny i ewolucyjny wierzchołek łańcucha pokarmowego? Oczywiście – drugi człowiek.

Ludzka natura jest niezmienna i odkąd sięgnąć pamięcią, tak społeczeństwa, jak i jednostki wykazują skłonność do okrucieństwa, nienawiści i przemocy. Zupełnie jakby negatywne impulsy i emocje wpływały na nas silniej i decydowały o naszych zachowaniach. Czy jest więc możliwe przedwczesne wykrycie zbrodni? Lub też wykluczenie takich cech charakteru, które sugerowałyby pewne skłonności do okrucieństwa? Jeśli chodzi o pytanie pierwsze, to rozwianiem wątpliwości na ten temat zajął się kiedyś Philip K. Dick, pisząc opowiadanie pod tytułem „Raport mniejszości”. Odpowiedź brzmi oczywiście - nie. Jednak drugie pytanie pozostawia większe pole manewru...

ZABÓJCZE UMYSŁY I UMYSŁY ZABÓJCÓW
Ostatnimi czasy, nastąpił masowy wysyp produkcji telewizyjnych oscylujących w tematyce kryminalnej. Bez wątpienia seriale takie jak „Kości”, „CSI: Kryminalne zagadki”, czy „Mentalista” przyciągają przed telewizory rzesze widzów. Jednak jest wśród nich jeden, który wyróżnia się na tym tle, mianowicie „Zabójcze umysły”, emitowany w Polsce na kanale AXN. Każdy odcinek opowiada inną historię, a tym, co je łączy są główni bohaterowie – pracownicy Jednostki Analizy Behawioralnej FBI. Są oni wzywani wszędzie tam, gdzie miejscowa policja zaczyna bezsilnie rozkładać ręce, trup ściele się gęsto, a przestępca pozostaje nieuchwytny.

Aby w ogóle zrozumieć działanie JAB, należy pojąć, na czym polega analiza behawioralna oraz w czym tkwi jej fenomen. W najprostszym rozumieniu nauka ta zakłada, wpływ czynników środowiskowych na zachowania ludzkie oraz bada, jak silny ów wpływ jest. Zbrodnie można popełniać na różne sposoby, jednak mylą się ci, którzy myślą, że istnieje morderstwo doskonałe i sprawca niepozostawiający po sobie żadnych śladów. Profilerzy w JAB zajmują się odnajdywaniem takich właśnie „niewidzialnych” śladów obecności przestępcy oraz przewidywaniem jego kolejnych ruchów. Okazuje się, że każdy przestępca dokonuje zbrodni w zupełnie inny sposób. Morderstwa różnią się dynamiką, sposobem działania sprawcy, kryteriami doboru ofiar i innymi charakterystycznymi cechami. Na podstawie powtarzalności zachowań zabójcy, wybitne umysły z FBI są w stanie stworzyć jego rzetelny profil psychologiczny, określający wszelkie indywidualne cechy oraz możliwości psycho-fizyczne, jakimi dysponuje. Oczywiście odnosi to skutek praktycznie tylko i wyłącznie w przypadku seryjnych morderców. Niestety, aby mieć pełny obraz profilu trzeba mieć materiał porównawczy, co paradoksalnie oznacza, że im większa liczba ofiar, tym łatwiej odnaleźć sprawcę.

Serial w fenomenalny sposób ukazuje działanie umysłu mordercy, ale także pracowników biura FBI. Wbrew pozorom, często aby ująć sprawcę muszą zacząć myśleć tak jak on. Z tą różnicą, że oni wykorzystują swoje zabójcze umysły, by dostać się do wnętrz umysłów zabójców i ostatecznie ich wyeliminować.

CO NIECO O SAMEJ TREŚCI
Obecnie AXN emituje już szósty sezon serialu „Zabójcze umysły” (wszystkie są także dostępne na DVD), do tego doszła także odrębna seria ukazująca działanie innego zespołu profilerów; my jednak skupimy się na tym, co już znane i lubiane, czyli na podstawowym cyklu.

Już na początku trwania serialu następowały małe zawirowania w składzie jednostki. Fenomenalny Jason Gideon (Mandy Patinkin) został w trzecim sezonie zastąpiony przez równie utalentowanego Davida Rossi (Joe Mantegna). Natomiast wiele emocji wzbudziło odejście agentki Elle Greenaway (Lola Glaudini), która złamała zasady rządzące jednostką i podjęła decyzję względem jednego z podejrzanych, kierując się własnym sercem, a nie rozsądkiem. Ogromne kontrowersje wywołało także nagłe pojawienie się w zespole Emily Prentiss (Paget Brewster), której ciężko było wejść w hermetyczną grupę, jaką tworzą członkowie zespołu. Równie trudno było zaakceptować ją widzom, którzy raz po raz wyrażali swoje niezadowolenie z zaistniałej sytuacji na forach dotyczących serialu. Jednak z czasem sytuacja uległa zmianie, a fani serialu zaczęli przyzwyczajać się do nowej agentki. Obecnie zespół składa się z Aarona Hotchnera, który jest liderem zespołu, Davida Rossiego, Dereka Morgana, doktora Spencera Reeda (który mimo swego geniuszu jest chyba jednak za młody na agenta FBI, choć ekspertką w tych sprawach nie jestem), Jenifer „JJ” Jareau (od kontaktów z mediami i rodzinami ofiar) oraz kolorowej i zwariowanej hakerki – Penelope Garcii. Ta barwna mieszanka postaci, sprawia, że serial z odcinka na odcinek nabiera dynamiki oraz wyrazistości. Rzadko kiedy twórcy ukazują bohaterów, którzy mają słabości, a w tej produkcji gołym okiem widać, że nie są oni bez skazy. Każdy z bohaterów posiada własne demony, co sprawia, że ich umysły wydają się czasem mroczniejsze, niż te, na które polują.

Ogromnym plusem fabularnym „Zabójczych umysłów” jest fakt, że większość spraw jest wzorowana na wydarzeniach autentycznych. Przerażające, prawda? Okazuje się, że historia przestępczości dała twórcom serialu kilkadziesiąt pomysłów na wykreowanie charakterystycznych i wyjątkowych „potworów”. W dialogach między bohaterami często słyszymy nawiązania do prawdziwych nazwisk lub też przydomków najsłynniejszych seryjnych morderców Ameryki. Można więc uznać charakter owej telewizyjnej produkcji za niemalże popularnonaukowy.

Mimo całego swojego fenomenu serial posiada kilka wad, na które często zwracają uwagę widzowie. Zazwyczaj chodzi o sposób ukazywania pracy profilerów lub też o samo funkcjonowanie biura. Jedną z kwestii budzących wątpliwości, jak wspomniałam już wcześniej, jest obecność dwudziestokilkuletniego doktora Spencera Reeda. Wydaje się, że aby zostać agentem FBI trzeba zdobyć pewne doświadczenie, którego w tak młodym wieku bohater po prostu zdobyć nie mógł. Kolejnym aspektem, który niekoniecznie pasuje do serialu o profilerach jest fakt, że zazwyczaj w czasie „akcji” idą oni na pierwszy ogień, choć mają do dyspozycji oddziały SWAT itd. To jednak można umotywować, potrzebą zdynamizowania serialu. Widzowie najprawdopodobniej nie chcieliby przyglądać się poczynaniom biernych postaci. Tak czy inaczej, są to mankamenty, które mało kto weźmie pod uwagę, gdyż pod względem technicznym serial okazuje się być kunsztowny, dobrze wykonany, przemyślany oraz zaskakujący.

FELIETON UKAZAŁ SIĘ W NAJNOWSZYM NUMERZE GRABARZA

05 listopada 2012

Ivo Vuco - Synonim zła


„Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni”*
Ivo Vuco nie był dotychczas znany w Polsce. Ten polski pisarz serbskiego pochodzenia swoje dotychczasowe artykuły publikował poza granicami naszego kraju, jednak kilka dni temu ukazała się jego debiutancka powieść „Synonim zła”. Impresariat Artystyczny Libra oraz wydawnictwo Bellona włożyło dużo wysiłku w promocję tej książki, pytanie brzmi, czy warto po nią sięgnąć?

Urodzony w Polsce Bartek, od dziecka marzył o Nowym Yorku. Czuł, że właśnie to miasto stanowi jego miejsce na Ziemi. W końcu udało mu się dopiąć swego, i 4 lutego 1997 roku ten dwudziestokilkulatek wysiadł z samolotu na lotnisku JFK. Tak zaczął się jego piękny amerykański sen. Bart poznał wiele osób, zaprzyjaźnił się z częścią z nich, poznał smak prawdziwej miłości, skusiły go też ogromne pieniądze, które krok po kroku, nieuchronnie sprowadziły go, po kilku latach szalonego życia, do celi śmierci. To właśnie tam, za sprawą namowy klawisza, z którym się zaprzyjaźnił, zaczął on spisywać swoją tragiczną historię. Historię, w której niebezpieczeństwo i życie na krawędzi przeplata się z chwilami szczęścia, radości, uśmiechu. Historię, na której cieniem położyły się polityczne matactwa, stare długi i ostatecznie śmierć.

Ciężko jest streścić fabułę powieści „Synonim zła” tak by nie zdradzić wszystkich niespodzianek, jakie naszykował dla czytelników autor. Jednak tak po krótce przedstawia się opowieść o życiu i śmierci młodego emigranta z Polski. Opowieść ta jest brutalna, aż do bólu realna i drapieżna, ale także ckliwa i niesamowicie wciągająca. Teraźniejszość miesza się tu z retrospekcjami, i jedyne na co zabrakło w niej miejsca to przyszłość. Bohater jest zwyczajnym człowiekiem, jednak w jego losach nie ma nic zwyczajnego. I właśnie taka jest ta historia – niezwykła i bardzo osobista.

Ivo Vuco stworzył świetną powieść, która czyta się z zapartym tchem. Niekiedy wprowadza nas w ślepe uliczki, tylko po to by po chwili przerzucić wątek w zupełnie inne miejsce i sprawić, że poczujemy się całkowicie zaskoczeni. Opisuje Nowy York, takim jakim mogą go widzieć zwyczajni ludzie, emigranci i uciekinierzy. Nie wiem co sprawia, że „Synonim zła” jest tak realny, ale Bóg jeden wie, że nie raz zapłakałam nad losami bohaterów. Dawno nie czytałam tak rzeczywistej, tak wciągającej i świetnie spisanej powieści.

Oprócz bardzo plastycznego języka oraz świetnie skonstruowanej fabuły, przywodzącej na myśl wybitne gangsterskie historie, jak np. „Chłopcy z ferajny”, czy też „Dawno temu w Ameryce”, ogromnym atutem tej książki są jej bohaterowie. Różnobarwny zlepek ludzi pochodzących z różnych światów, tworzy wulkan emocji, którymi przesycony jest „Synonim zła”. Autor doskonale kreuje postać Bartka. Człowieka, w którym mieszają się pierwiastki dobra i zła. Jestem urzeczona debiutem Ivo Vuco. To naprawdę genialny pisarz, który umiejętnie snuje swoją opowieść. Zachęcam Was do ruszenia w sentymentalną i niebezpieczną podróż śladami emigranta Bartka Shmidt’a.

Ocena: 6/6

Tytuł: Synonim zła
Autor: Ivo Vuco
Ilość stron: 392
Wydawnictwo: Bellona 2012
*Johann Wolfgang Goethe

Powieść otrzymałam dzięki uprzejmości Impresariatu Artystycznego Libra

04 listopada 2012

Jarosław Grzędowicz - Pan Lodowego Ogrodu tom 1


„Witajcie w Lodowym Ogrodzie, gdzie króluje śmierć i strach”
„Pan w Wami! Jako i ogród jego! Wstąpiwszy porzućcie nadzieję.” Tymi słowami wita nas Jarosław Grzędowicz, i zaprasza do świata pełnego magii, gdzie króluje chaos i śmierć, ale także odwaga, męstwo i honor. „Pan Lodowego Ogrodu” to swoisty przełom na polskim rynku fantastycznym. Dawno nie czytałam, i podejrzewam że teraz długo nie będzie mi dane sięgnąć po tak fenomenalną powieść, jak wyżej wymieniona. Dotychczas Fabryka Słów wydała III tomy planowanego czteroksięgu, a w księgarniach ukazała się nawet wersja „stjuningowana” – z odświeżonymi i ujednoliconymi okładkami, które z całą pewnością skuszą jeszcze większą grupę czytelników do sięgnięcia po ten wyśmienity cykl.

Vuko Drakkainen to Ziemianin, Europejczyk, z pochodzenia Fin, Chorwat i Polak. Poznajemy go w momencie, kiedy zostaje wystrzelony w kapsule na planetę Midgaard, na która dwa lata wcześniej wysłano ekipę badawczą, po której słuch zaginął. Vuco jest doskonale wyszkolony, zna języki obowiązujące na Midgaardzie oraz obyczaje zamieszkujących tę planetę ludów, a dzięki biotycznemu urządzeniu, które mu wszczepiono posiada też niebywałe umiejętności mające ułatwić mu przetrwanie. Jego cel jest prosty. Ma odnaleźć badaczy i ewakuować ich, ewentualnie posprzątać po nich, jeśli „nabroili”. Bohater ląduje na obcej planecie, i już po kilku dniach okazuje się, że stacja naukowa jest opustoszała. Kilku naukowców nie żyje, a ich śmierć nie była dziełem przypadku, natomiast losy reszty z nich pozostają nieznane. Wyrusza, więc w podróż by ich odnaleźć. Jednak, co jeśli oni wcale nie będą chcieli wrócić na Ziemię?

Młody tahimon, przyszły władca Tygrysiego Tronu i następca tronu cesarstwa Amitrajów i Kirenenów, miał w życiu wszystko. Mieszkał w rodowym domu, pobierał nauki, które miały pomóc mu wejść w dorosłość oraz w nową rolę władcy ludów. Poznał smak cielesnych rozkoszy, byli przy nim ludzie gotowi za niego zginąć, ale był przecież tylko nastolatkiem, kto mógłby przypuszczać, że rewolucja przyjdzie tak szybko, za sprawą Prorokini głoszącej prawo Podziemnej Matki, i że to właśnie przez nią w jednej chwili straci wszystko. I jedyne co mu pozostanie to przetrwać, udać się na wygnanie i kiedyś powrócić, by klan Odwróconego Żurawia mógł znowu zacząć istnieć…

Autor opowiada obie te historie prawie równolegle i co ciekawe, ani razu nie splata ich ze sobą, co wprowadza niemały chaos, dlatego czytając pierwszy tom powieści należy traktować je jako zupełnie osobne. Choć prawdopodobnie należy się spodziewać, że losy dwóch bohaterów splotą się ze sobą prędzej czy później. Niemniej jednak obie te historie są fenomenalne, żywe i wyśmienicie poprowadzone.

Jarosław Grzędowicz ma niesamowity dar, który potrafi wykorzystać. Bawi się słowem tworząc fenomenalne, plastyczne obrazy. Jego wyobraźnia jest jak niezbadana wyspa, dzięki czemu każdy rozdział „Pana Lodowego Ogrodu” przynosi nieoczekiwane zwroty akcji, oraz zaskakujące zdarzenia. Świat jaki wykreował autor jest bogaty, wielowarstwowy i pełen różnobarwnych postaci. Oprócz historii dwóch głównych bohaterów, Grzędowicz zabawia nas opowiastkami o innych mieszkańcach Midgaardu, niektóre z  nich nic nie wnoszą do fabuły, a inne sprytnie popychają akcję do przodu.

„Pan Lodowego Ogrodu” jest przepełniony emocjami. Fabuła jest dynamiczna. Opisy pobudzają wyobraźnię, a czytelnik momentami żałuje, że nie może naprawdę przenieść się na tę obcą planetę i stanąć ramię w ramię z Vuco ścierającym się z napastnikami lub wraz z młodym tahimonem poznawać uroki królewskiego życia.
Pierwszy tom „Pana Lodowego Ogrodu” to kawał dobrego, mrocznego fantasy. Jest to powieść, do której warto wracać. Książka, którą warto poznać i później odkrywać ją wciąż na nowo. I wreszcie lektura, która na zawsze zmieniła oblicze polskiej fantastyki. Jej nieprzeczytanie może mieć bardzo drastyczne intelektualne konsekwencje...

Ocena 6/6

Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu
Cykl: Pan Lodowego Ogrodu tom 1
Autor: Jarosław Grzędowicz
Ilość stron: 562
Wydawnictwo: Fabryka Słów 2012