31 października 2012

Marissa Meyer - Saga księżycowa.Cinder


„Nieprawdopodobna historia mechanicznego Kopciuszka”

Baśnie to nośniki mitów i archetypowych postaw. Ich powiązania ze światem magii i fantazji są widoczne gołym okiem, a jednak to właśnie baśnie zawierają typowo życiowe mądrości, dlatego właśnie są tak popularne i od lat przekazuje się je z pokolenia na pokolenie. Jedną z najbardziej znanych baśni jest „Kopciuszek”. Motyw sieroty wykorzystywanej przez złą macochę i jej córki, której los odmienia się za pomocą (dosłownie) dotknięcia czarodziejskiej różdżki był wielokrotnie wykorzystywany i przerabiany na potrzeby sztuki. Postać „Kopciuszka” ewoluowała na przełomie lat, zmieniając się wraz z modą. Muszę przyznać, że przemiana wyszła Kopciuszkowi na dobre. Po latach bycia uroczą, acz bierną bohaterką Cinderella stała się buntowniczą i silną Cinder.

„Saga księżycowa” to debiutancka powieść Marissy Meyer (wbrew pozorom nie jest to krewna innej Pani Meyer). „Cinder” pierwsza księga księżycowej sagi to wariacja na temat tradycyjnej baśni o Kopciuszku i „Czarodziejki z Księżyca” oraz fuzja kilku gatunków literackich, które w połączeniu dają eksplozję literackich doznań z górnej półki. Autorka dosyć luźno oparła fabułę na wątkach wcześniej wspomnianej baśni, jednak na tyle wyraziście by można je było bez trudu odnaleźć. Wprowadziła też ogromną liczbę udziwnień i zmian, które piorunują wrażeniem, jakie wywołują.

Futurystyczny Nowy Pekin. Miasto pełne barw i uroku, ale także ciasne i przytłaczające. Mieszkańców dziesiątkuje makabryczna zaraza, w obliczu której nikt nie jest bezpieczny, nawet sam Cesarz. Właśnie tutaj przyszło żyć Cinder, dziwnej nastolatce bez przeszłości. Bohaterka jest cyborgiem.  I właśnie fakt jej jestestwa jest dla niej nad wyraz przytłaczający. Cyborgi nie są powszechnie szanowane i akceptowane. W najlepszym przypadku traktuje się ich, jak pół-ludzi. Nawet macocha Cinder, uważa że dziewczyna jest jej „własnością”.  Bohaterka odnajduje sprzymierzeńców jedynie w androidzie o imieniu Iko i jednej z dwóch przyrodnich sióstr – Peonie, do czasu… Pewnego dnia nieoczekiwany los sprawia, że ścieżka życia Cinder krzyżuje się z drogą młodego księcia Kaia. To spotkanie sprawi, że dziewczyna będzie musiała poznać sekrety swojej przeszłości, by ochronić nie tylko swoją przyszłość, ale także całą Ziemię.

Powieść Marissy Meyer łączy w sobie tradycję z nowoczesnością. Niewielu autorów potrafi w tak brawurowy i odważny sposób fantazjować w obrębie znanego mitu, legendy czy baśni, do tego z tak powalającym efektem. Na ogromną uwagę zasługuje jednak nie tylko sam pomysł. Bohaterka książki jest skonstruowana bardzo precyzyjnie i logicznie, a całości bardzo przyjemnie dopełniają inne postaci. Natomiast uwadze czytelników wychowanych na mandze bądź anime „Czarodziejka z Księżyca” na pewno nie umknie kilka smakowitych nawiązań. Jednym słowem jest to bardzo dobry debiut. Podejrzewam nawet autorkę o zawarcie jakiegoś paktu z mocami piekielnymi, bo jakim cudem ta młoda pisarka mogła stworzyć tak diabelnie wciągającą fabułę?

Żarty żartami ale mówiąc poważnie nie jest to powieść ani banalna, ani płytka, ani też stricte rozrywkowa. Wbrew pozorom stawia bardzo ważne pytania z dziedziny etyki i biomechaniki, a dzięki płynnej narracji i łatwo przyswajalnemu językowi pytania te nie ciążą nad fabułą lektury, a jedynie ją ubarwiają. Znajdą się tacy, którzy wytkną książce jej niespieszne tempo, jednak uważam, że akcja została poprowadzona w granicach normy, tak by wciągnąć i wywołać napięcie spowodowane oczekiwaniem na kolejny tom, ale też nie zdradzić wszystkich kart zbyt wcześnie.

Przyznam, że z początku byłam przekonana, że „Saga księżycowa” jest kierowana tylko i wyłącznie do dziewcząt, jednak po skończeniu lektury zmieniłam zdanie. Faktycznie, być może starzy wyjadacze mający na co dzień do czynienia z mocnym i czystym gatunkowo science fiction czy też fantastyką, uznają „Sagę” za bajeczkę, ale wszyscy, którzy pamiętają delikatną estetykę historii o księżniczce Serenity i księciu Endymionie, oraz ci lubujący się w literackich eksperymentach, powinni być urzeczeni przepiękną historią zawartą w pierwszej księdze „Sagi księżycowej”.

Ocena: 5+/6

Tytuł: Cinder
Cykl: Saga księżycowa tom 1
Autor: Marissa Meyer
Ilość stron: 440
Wydawnictwo: Egmont 2012
Recenzja ukazała się na portalu Papierowy Pies.

Jack London - Biały Kieł


„Biały kieł” Jacka Londona, to jedna z pierwszych poważniejszych i głębokich lektur, które serwuje się młodym ludziom. Chyba nigdy wcześniej i nigdy później nie czytałam powieści, która w tak realistyczny sposób opisywała naturę. Jednak piękne opisy to nie jedyne co urzeka w tej książce.

Biały kieł jest wilkiem, w którego żyłach płynie krew psa domowego wymieszana z krwią dzikiego i nieokiełznanego mieszkańca lasu. Jest koniec XIX wieku, który nieodłącznie kojarzy się z gorączką złota, która opanowała północną część Stanów Zjednoczonych. Ludzie marzą o tym by szybko się wzbogacić, jednak nie są w stanie poradzić sobie sami, w tym niesprzyjającym klimacie mroźnych krajobrazów. Ich głównymi pomocnikami są psy. Biały kieł trafia pod wątpliwą opiekę ludzi, którzy uczą go człowieczej „sprawiedliwości”. Doświadczając wielu upokorzeń dzikie zwierze zamyka się w sobie i wytwarza się w jego umyśle gruba warstwa szacunku podszytego strachem. Jednak po latach komuś uda się dotrzeć do jego serca, a on odwdzięczy się za tę miłość w sposób, w który potrafi odwdzięczyć się tylko najwierniejszy przyjaciel.

„Biały kieł” to przygodowa powieść, niosąca w sobie masę wartości. Ukazująca piękno przyrody, ale także różnego rodzaju związki między ludźmi i zwierzętami. W młodszych czytelnikach lektura ta może wyrobić empatię i wrażliwość na cierpienie futrzastych przyjaciół. Starszy czytelnik odkryje w niej naukę o dobroci oraz solidną dawkę przygody. Tak więc jest to powieść dla każdego.

Autor umiejętnie wyważa granicę między opisami natury a akcją. Fenomenalnie budzi w czytelnikach pierwotne instynkty. Mówi o rzeczach ważnych w sposób bardzo wymowny i prostotą dociera wprost do serc adresatów. Z okazji tego, że za oknem panuje niesprzyjająca aura, namawiam więc Was serdecznie do sięgnięcia po „Białego kła”. Usiądźcie przy ognisku wraz z bohaterami powieści i wsłuchajcie się w wilcze wycie, dobiegające wprost z kart tej historii. Jestem przekonana, że nikt z Was nie będzie zawiedziony po lekturze książki Jacka Londona.

Ocena: 5/6

Tytuł: Biały Kieł
Autor: Jack London
Ilość stron: 160
Wydawnictwo: Zielona Sowa 2000

Eric Nylung - Wrzawa śmiertelnych


Temat owocu zakazanej miłości, czyli dzieci osób, które nigdy nie powinny być razem, był już wielokrotnie podejmowany w dziełach literackich. „Wrzawa śmiertelnych”, książka napisana przez Erica Nylunda, autora scenariuszy do serii gier „Mass Effect”, nie jest więc oryginalna pod względem fabuły. Jednak to, co wyróżnia pierwszy tom pięcioksięgu o przygodach rodzeństwa Postów, to spore gabaryty (książka liczy ponad osiemset stron) oraz szalenie ciekawe pomieszanie różnych mitologii. Innymi słowy „Wrzawa śmiertelnych” zapowiadała się, jako pozycja mająca tchnąć nutkę świeżości w gatunek literackiej fantastyki.

Fiona i Eliot Post to piętnastoletnie bliźnięta mieszkające z babcią Audrey i prababcią Cee. Życie dwójki młodych bohaterów od małego wyznaczone jest przez szereg dziwnych reguł, których przestrzeganie jest skrupulatnie pilnowane przez opiekunki. Dzieci nie mogą na przykład słuchać muzyki, grać w gry, uczyć się w szkole. Fiona i Eliot wydają się być pogodzeni ze swoim losem i choć podświadomie marzą o tym, by cos w ich życiu się zmieniło, to jednak z pokorą wykonują polecenia surowej babci. Jednak w dniu piętnastych urodzin ich życie wreszcie się zmienia – dzieciaki nie przypuszczają nawet jak bardzo. Nie spodziewają się też tego, że wraz z upływem czasu, zapragną wrócić do starych zasad. Otóż, Eliot i Fiona nie są zwykłymi nastolatkami, jednak aby to udowodnić będą musieli przebyć kilka śmiertelnie niebezpiecznych i wyczerpujących prób, które zaprowadzą ich w sam środek politycznych rozgrywek między nieśmiertelnymi bóstwami a rasą piekielnych.

Współczesny świat, w którym żyją zupełnie obce sobie rasy, próbujące koegzystować bez wdawania się w niepotrzebne konflikty, a między nimi śmiertelnicy – my, zwyczajni ludzie, wśród których ukrywa się dwójka nietypowych bohaterów – taka właśnie rzeczywistość stanowi tło dla wydarzeń opisywanych we „Wrzawie śmiertelnych”. Bohaterowie stanowią barwną paletę postaci wywodzących się wprost z różnych mitologii i religii. Wszystko to, okraszone szczyptą sensacji i politycznych intryg oraz zbudowane na pewnym i logicznym szkielecie fabularnym powinno składać się na lekturę wartą grzechu. Jednak dwie cechy, które równoważą wyżej wymienione plusy to początkowe bardzo wolno rozwijające się tempo akcji i pewne niezdecydowanie względem tego, kto ma być odbiorcą powieści, wyraźnie widoczne w warstwie językowej książki.

„Wrzawa śmiertelnych” jest powieścią, która może czytelnikom sprawić kłopot. Z jednej strony fabuła jest wciągająca i interesująca, z drugiej natomiast autor potrafi momentami znudzić zbyt długimi fragmentami, które niewiele wnoszą do rozwoju akcji. Jestem jednak pewna, że wielu fanów fantastyki doceni dojrzałość z jaką autor podszedł do tematu. Książkę cechuje dosyć ponury i mroczny klimat, brak jej także beztroskich cech lektur przygodowych, które często pojawiają się w pozycjach traktujących o bóstwach.

Zdecydowanie, więc powieść ta spełniła swoje zadanie i wprowadziła pewną nowość na rynku książek fantastycznych. Zapewniła też kilka godzin dobrej zabawy i rozrywki. Trudno jednak powiedzieć, abym miała ochotę i siłę wrócić do niej jeszcze raz. Pewne jest natomiast to, że chętnie poznam dalsze losy bohaterów „Wrzawy śmiertelnych”.

Ocena: 4/6

Tytuł: Wrzawa śmiertelnych
Autor: Eric Nylung
Cykl: Fiona i Eliot Post tom 1
Ilość stron: 888
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2012

Recenzja ukazała się na portalu www.paradoks.net.pl

Chris Culver - Opactwo


Wielu czytelników zastanawia się skąd biorą się tytuły „bestseller”, „najlepsza książka” i inne, oraz kto je nadaje, lub na jakiej podstawie. Jednych przyciąga taka reklama, innych odpycha – tym bardziej kiedy okazuje się, że mija się ona z prawdą. Czy w przypadku książki „Opactwo” Chrisa Culvera hasło „bestseller” jest tylko sprytnym acz nietrafnym zabiegiem marketingowym, czy też doskonale oddaje wartość książki?

Ash Rashid jest byłym detektywem i praktykującym muzułmaninem, któremu jednak daleko do ortodoksyjnego podejścia do doktryn swej religii. Został mu tylko rok do odsłużenia w policji. Rok, który miał upłynąć bohaterowi spokojnie, jednak boski plan był zupełnie inny…


Przypominam także o konkursie halloweenowym odbywającym się na portalu www.naszerecenzje.wordpress.com - do wygrania dwie z trzech książek do wyboru!! warto!

30 października 2012

Najciekawsze recenzje PAŹDZIERNIKA


Dawno nie było tutaj mojej listy ulubionych recenzji na dany miesiąc, więc wreszcie zebrałam się w sobie i poświęciłam trochę czasu by wybrać to co urzekło mnie na Waszych blogach w październiku, oto moja lista:

pisanyinaczej - obce dziecko - przepiękna, wręcz poetycka recenzja, bardzo wyważona i delikatna.

wkrainiestron - profesor - rzeczowo, konkretnie, urzekająco.

zwiedzamwszechswiat - znachorka Isadora jak zwykle nie zawiodła, i chociaż książka nie stanęła na wysokości zadania, to jej recenzja jest fenomenalna. Bardzo podoba mi się wprowadzenie.

zapatrzonawksiazki - śmiercionośne fale - jestem fanką serii i ciesze się, że inni mają podobne odczucia.

szelestksiazek - ladacznica - szalenie sugestywna i wprowadzająca w klimat książki recenzja.

ksiazkowka - w pierścieniu ognia - recenzja zupełnie inna niż moja, choć z taką samą puentą. Bardzo podoba mi się zwrócenie uwagi na niektóre szczegóły, które ja pominęłam.

Oczywiście, moje wybory są kierowane tylko i wyłącznie odruchami mojego serca, niektórzy mogą się zgodzić z tymi opiniami, inni nie, niemniej jednak polecam! :)

28 października 2012

Robert Kirkman & Jay Bonansinga - The Walking Dead. Narodziny Gubernatora


„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich.”
Najpierw w głowie Roberta Kirkmana powstał zamysł stworzenia scenariusza do komiksu o żywych trupach, później światło dzienne ujrzał sam komiks, który następnie przerodził się w cały cykl. Wielką sagę o przetrwaniu, która oscyluje wokół postaci Ricka Grimesa i grupki ocalałych, po apokaliptycznej zarazie, ludzi. Kilka lat po powstaniu komiksu, Amerykańscy producenci wywąchali nosem wyjątkową okazję do zarobku, i tak, ku uciesze widzów, powstał serial „The Walking Dead” oparty na komiksowej fabule. Ostatecznie żywe trupy stały się produktem, niewyczerpanym źródłem pieniędzy, ale i rozrywki. Ostatecznie Kirkman postanowił zwrócić fanowską uwagę na drugoplanowych bohaterów swojej historii, i tak do księgarni trafiła książka opowiadająca o jednym z najbardziej brutalnych i wyrafinowanych złoczyńców, mowa tu oczywiście o Gubernatorze.

Zombie opanowały świat. Większa część ludzkiej populacji wstała z martwych, a ich jedynym celem jest dopaść resztki tych, którzy przetrwali. Philip Blake podróżuje wraz ze swoją ukochaną malutką córeczką, starszym bratem i dwójką przyjaciół. Próbują znaleźć azyl, miejsce w którym będą mogli nie tylko przetrwać, ale stworzyć też namiastkę nowego społeczeństwa. Parokrotnie im się to udaje, ale jak to z ludźmi bywa, ich emocje, namiętności, instynkty biorą nad nimi górę i wielokrotnie stają na drodze, odsuwając ich od upragnionego bezpieczeństwa i szczęścia. W ostatecznym rozrachunku okazuje się, że tak naprawdę bohaterowie powinni obawiać się innych ludzi nie mniej niż zombie.

Jestem zagorzałą fanką komiksu „Żywe trupy” i w równym stopniu zakochałam się także w serialu. Moje obawy względem odcinania kuponu od sukcesu wyżej wymienionych były bardzo realne. Książka, która prawdopodobnie otwiera cykl innych powieści o bohaterach sagi „The Walking Dead” mogła być bardzo dobra, ale mogła też okazać się totalną klapą. Na jej korzyść przemawiał fakt, że jej pomysłodawcą jest ojciec „Żywych trupów”, czyli sam Robert Kirkman,  jej spisaniem natomiast zajął się Jay Bonansinga, nieznany w Polsce, choć poważany na świecie twórca poczytnych thrillerów. I choć takie zestawienie nie gwarantowało sukcesu, to jednak stało się nim.
„Narodziny Gubernatora” to fenomenalna powieść oddająca charakter survivalu. Świetnie spisana, rewelacyjna pod względem fabularnym, posiadająca bardzo dobrze wyważone tempo akcji. Majstersztyk w swoim gatunku. Jeśli natomiast ktoś z Was jeszcze nie wie kim jest Gubernator, to spieszę z tłumaczeniem.

Philip Blake, Gubernator to zarządca ostatniego bezpiecznego miasta na tym łez padole. Woodsbury, ów bezpieczna przystań to także mała społeczność, którą udało się Blake’owi zbudować. Jednak nie jest to miły i zrównoważony człowiek. Posiada on bardzo zaburzone poczucie sprawiedliwości, jest brutalny, bezwzględny i ukrywa „niejednego trupa w szafie”. Właśnie dlatego stanowił wyśmienitą pożywkę dla autorów książki „Narodziny Gubernatora”, która, jak wskazuje tytuł, mówi o tym, co doprowadziło do tego, że Philip stał się tym, kim się stał.

Pierwsze trzy rozdziały wprowadzają ogromne napięcie. Autorzy wyśmienicie je budują, kończąc każdy z nich w wymowny sposób, zmuszając tym samym do czytania kolejnych stron. Dalej atmosfera jest już bardziej wyważona, ale wcale nie oznacza to, że książka traci na wartości, wręcz przeciwnie. Z rozdziału na rozdział staje się coraz bardziej dojrzała. Wraz z rozwojem akcji następują także bardzo drastyczne zmiany w psychice bohaterów, którzy zresztą są osią powieści i jej głównym atutem. Mogłabym się długo rozpływać nad fenomenem tej książki ale mam też łyżkę dziegciu, okładka mogłaby trochę bardziej pasować do wydań komiksowych, byłby to miły ukłon do kolekcjonerów cyklu komiksowego. Ale i tak wydawnictwo SQN stanęło na wysokości zadania i spisało się świetnie. A zakończenie książki stanowi swoistą wisienkę na torcie. Polecam, polecam, polecam!

Ocena 6/6

Tytuł: The Walking Dead. Żywe trupy. Narodziny Gubernatora.
Autor: Robert Kirkman & Jay Bonansinga
Ilość stron: 364
Wydawnictwo: Sine Qua Non 2011

Recenzja ukazała się na portalu KOSTNICA.

Zapraszam do zapoznania się z recenzją - ŻYWE TRUPY. DROGA DO WOODBURY.

23 października 2012

Ivo Vuko - Synonim zła

To już jutro moi mili. Już jutro będzie można zakupić książkę "Synonim zła". A dziś prezentujemy Wam filmik promujący to dzieło.


A tu okładka :)

kostnica.com.pl THE WALKING DEAD

Z okazji tego, że zaczęłam pracę nad działem o serialu i komiksie "The Walking Dead" postanowiłam dać Wam znać tutaj, że coś takiego się tworzy. Oto wstęp i recenzja pierwszego sezonu serialu. Reszty szukajcie niebawem na Kostnicy.

WSTĘP


„Nie taki zombie straszny jak go malują”

Literatura i kinematografia końca XX wieku i początku XIX wieku przesycona jest tematyką postapokaliptyczną. Wizje końca świata, kataklizmy i katastrofy oraz plagi charakteryzują współczesną sztukę. Powstaje szereg filmów takich jak „Pojutrze”, „2012”, „Dzień, w którym zatrzymała się ziemia”. Jedne produkcje są mniej udane inne to majstersztyki, jedno je łączy – kres ludzkości. Jednak istnieją bardziej wyrafinowane sposoby na przedstawienie końca świata, niż wybuchy wulkanów, topniejące lodowce i tornada. Zarazy – plagi naszych czasów. Wirus „żywiący” się ludźmi zamieniający ich w co tylko wyobraźnia ludzka wymyślić potrafi. Tu wymienić można „Jestem legendą” i chociażby „28 dni później”. Do tej samej kategorii można wrzucić figurę zombie, która lata temu przeniknęła do popkultury. Dotychczas najpopularniejszym medium, umożliwiającym hordom umarłych straszenie nas były filmy, jednak w ciągu ostatnich kilku lat zombie opanowały inne rodzaje mass mediów.

 Dla jednych filmy i książki/komiksy o zombie to wymieszana papka flaków, mięsa i krwi; dla innych zombie są tylko środkiem do celu, ekstremalnym sposobem ukazania naturalnych skłonności człowieka, jego giętkiego kręgosłupa moralnego i zmiennej natury.

„Dobre filmy o zombi pokazują nam, jak my, ludzie, jesteśmy popaprani. Sprawiają, że mamy wątpliwości co do naszej pozycji w społeczeństwie… i pozycji naszego społeczeństwa w świecie. Owszem, i one pokazują jatki i przemoc, i te inne ‘fajne rzeczy’… ale zawsze kryje się w nich podtekst komentarza społecznego […][1]

Tak więc „dobre” dzieła o żywych trupach, tak naprawdę o żywych trupach nie mówią. Są natomiast nastawione na opowieść o żywych bohaterach. I właśnie w takim celu Robert Kirkman postanowił napisać scenariusz do komiksu „Żywe trupy”. Jak sam pisze, nie jest to horror, choć jeśli kogoś przestraszy to dobrze. Jednak jego celem było stworzenie historii o przetrwaniu, o tym JAK, JAKIMI ŚRODKAMI i ZA JAKĄ CENĘ udaje się ludziom uratować własną skórę. Bohater ma ewoluować wraz z rozwojem akcji, ma się zmieniać i wcale nie oznacza to, że musi być krystalicznym rycerzem na białym koniu w lśniącej zbroi, który obłaskawia zombie i ratuje dziewice, jeśli jeszcze jakieś ostały się na tym łez padole.

W 2010 roku Frank Darabont twórca Zielonej Mili i Skazanych na Shawshank przedstawił światu telewizyjną adaptację „Żywych trupów” i ludzkość zwariowała. Pierwszy sezon podbił serca ogromnej ilości widzów, drugi utwierdził ich w przekonaniu, że wybór był słuszny, a trzeci sezon, który dopiero ma swoją premierę ponownie rozpalił uczucie. Wyobrażacie to sobie? Niszowa tematyka, która była przerabiana na wszystkie możliwe sposoby zawojowała świat. Na dodatek to serial telewizyjny na podstawie komiksu, a nie kinowa ekranizacja klasyki literackiej… co więc stanowi o fenomenie tej produkcji telewizyjnej oraz jej komiksowego pierwowzoru?



[1] Robert Kirkman, Tony Moore, „Żywe trupy” tom 1, 2005



„Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie, zombie, zombie…”

Zombie od dawna kojarzą się wielu osobom z kiczem. Tematyka filmów dotyczących zombie jest niszowa, a jej fanów uznaje się za niedojrzałych lub nieznających się na „dobrym” kinie. Nie ma co się z resztą dziwić. Kto przy zdrowych zmysłach z zapałem ogląda trupy wstające z grobów, które z zamiłowaniem zajadają się ludzkimi mózgami? Zombie na ekranie często towarzyszy po prostu krwawa jatka, a niejednokrotnie zdarza się, że fabuła kuleje i kuśtyka tak samo jak jej żywi inaczej bohaterowie. Jednak, choć świat jeszcze o tym nie wiedział, w 2005 roku za sprawą Roberta Kirkmana powstał komiks pod tytułem „The Walking dead”, który miał odmienić filmoznawcze spojrzenie na wizerunek żywych trupów oraz obrazów filmowych ich dotyczących. W kolejnych latach twórca takich wybitnych dzieł jak „Skazani na Shawshank” oraz „Zielona mila” Frank Darabont i Gale Anne Hurd, postanowili zekranizować pierwszy zeszyt owego komiksu, na potrzeby stacji telewizyjnej AMC. Ich wspólne dzieło ujrzało światło dzienne w 2010 roku i wtedy to nastąpiła apokalipsa! Zmierzch dotychczasowego kiczowatego postrzegania filmów o tematyce zombie.

Komiks i serial o tym samym tytule, opowiadają historię rozgrywającą się w postapokaliptycznym świecie zdominowanym przez hordy żywych umarlaków. Głównym bohaterem jest policjant Rick Grimes, który pewnego dnia budzi się ze śpiączki i dostrzega, że cały szpital jest zdemolowany i opustoszały. Bohater jest zdezorientowany, jednak wyrusza do najbliższego znanego mu miejsca by spotkać się z ukochanymi. Okazuje się, że dom w którym mieszkał z żoną i synkiem jest pusty, a po ulicach szwendają się półprzytomni, dziwnie wyglądający „ludzie” posiadający percepcję godną studenta po całonocnej libacji alkoholowej, który na drugi dzień usiłuje własnymi siłami dostać się na wykłady. Nasz biedny policjant nie wie co się dzieje, gdy wtem na jego drodze staje Morgan, który podróżuje wraz z małoletnim synkiem. Oferują oni Rickowi opiekę, oraz tłumaczą mu, że to co na pierwszy rzut oka wygląda, jakby całe miasteczko wczoraj dosyć ostro i hucznie świętowało, jest niczym innym jak zgliszczami ostałymi po pandemii wywołanej wirusem niewiadomego pochodzenia. Uczucie zdezorientowania szybko ustępuje poczuciu obowiązku wobec własnej rodziny i nasz bohater wyrusza do Atlanty (rzekomego, ostatniego bastionu okolicznej ludności) by odnaleźć najbliższych. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem.

Pierwszy sezon liczy sobie 6 odcinków. I opowiada historię poszukiwań rodziny prowadzonych przez głównego bohatera oraz historię obozu uchodźców, którzy zbudowali swoją małą fortecę na obrzeżach miasta. Wraz z kolejnymi odcinkami poznajemy nie tylko głównego bohatera ale także jego żonę, syna, i kilkanaście osób, którym udało się przetrwać. Pisząc tylko i wyłącznie o pierwszym sezonie, trzeba przyznać, że wypada on całkiem dobrze i niesie za sobą niewielką ilość różnic występujących między literackim pierwowzorem a serialem. Twórcy produkcji telewizyjnej postanowili wprowadzić kilku nowych bohaterów, ale poza tym trzymali się „w miarę” scenariusza znanego z komiksu.

To co zdecydowanie charakteryzuje ten serial to podjęcie przez reżysera wątków społecznych, które wyśmienicie zostały opisane także w komiksie. Nie dostajemy zwyczajnej i trywialnej papki z mięsa i flaków, ale dzieło nad którym warto się zastanowić. Takie też zresztą było założenie twórcy komiksów. Ukazanie bohaterów w kilku wymiarach, pokazywanie nie tylko „ludzkiej” strony człowieczeństwa oraz swoista ewolucja postaci, wyraźniej widoczna w sezonie drugim stawia to telewizyjne widowisko na pierwszym miejscu zwycięskiego piedestału. Wracając jednak do  granic sezonu pierwszego, to co stanowi mocną stronę to przepiękne i klimatyczne zdjęcia oraz scenografia. Opustoszałe ulice miasta rządzonego prawem śmierci, gdzie jedynymi pozornie żywymi istotami są trupy, zostały ukazane w sposób bardzo wymowny. Doskonale sprawdza się także muzyka, która wprowadzana tylko momentami ożywia akcję i porusza wyobraźnię.

Zlepek różnorodnych postaci sprawia, że nie można się nudzić. Widz dostaje więc barwną gamę emocji takich jak radość, zazdrość ale też szaloną chęć władzy. Jak już wspomniałam bohaterowie są różni, a jest to zasługą tylko i wyłącznie świetnej obsady. Aktorzy doskonale wczuli się w realia świata pozbawionego nadziei. Na ekranie zobaczymy takich aktorów jak: Andrew Lincoln, Norman Reedus,  Scott Wilson czy też Noah Emmerich.

Jestem przekonana, że pierwszy sezon przypadnie do gustu ogromnej rzeszy ludzi. Jak wiadomo znajdą się także i przeciwnicy. Jednak jednego nie można odmówić ani serialowi ani komiksowemu pierwowzorowi, mianowicie faktu świeżego podejścia do tematyki zombie. Pierwszy raz w kinie „zombistycznym” bohaterom nie chodzi tylko o przetrwanie, ale także o zachowanie ludzkich odruchów.

Piers Anthony - Xanth 2: Źródło magii

„Baby, ach te baby… Bo z magią jest jak z kobietami – z nimi źle, bez nich jeszcze gorzej”

„Źródło magii” to druga książka z serii „Xanth”. Jest to wznowienie powieści Piersa Anthony wydanej po raz pierwszy w 1979 roku. Jakież było moje zdziwienie, kiedy to co zdawało się być trylogią, w rzeczywistości okazało się być 32 tomowym cyklem, z którego ostatnia księga ukazała się w 2008 roku, a dwie kolejne jeszcze „nie wyszły”. Autor wydał ogromną liczbę powieści z gatunku science fiction i fantasy, a seria „Xanth” jest tylko drobną kroplą powstałą na szerokim oceanie jego wyobraźni.


Zapraszam też na konkurs halloweenowy do Martycji&Violet!

Wolfgang Hohlbein - Nieśmiertelność. Wieża


Mój pierwszy kontakt z Wolfgangiem Hohlbeinem (niemieckim popularnym pisarzem fantasy) był, za sprawą książki „Thor. Saga Asgard”, całkiem udany. Być może więc, nie bez kozery autor wydał ponad 250 książek, które sprzedały się w ogromnym nakładzie. Jednak prawdą jest też, że bardzo często za sukcesem pisarza stoi nie jego talent, a umiejętności marketingowe jego wydawcy. Kolejna powieść autora, pod tytułem „Nieśmiertelność. Wieża”, miała mnie przekonać do stwierdzenia, że być może Hohlbein jest twórcą dużego, ale za to bardzo ciężkiego kalibru.

Bardzo odległa przyszłość. Planeta Ziemia, choć przeszła bardzo wiele, stała się bastionem ludzkości, która być może rozpierzchła się po całym kosmosie. Prastara budowla – Wieża, stanowi centrum ziemskiego świata, a wokół niej powstają coraz to nowe, wielkie miasta, których ludność wegetuje pod rządami klanów. Wieża jest natomiast zamieszkana przez garstkę ludzi, wśród nich jest Arion władczyni wszystkich żywych istot oraz jej świta. Barbarzyńskiemu władcy udało się zjednoczyć ludzi pod sztandarem jednego klanu. Jego jedynym celem jest dostanie się do zarządzanej komputerową inteligencją wieży i odzyskanie tego, co jak sądzi należy się mieszkańcom żyjącym u stóp tego prastarego budynku. Wojna wisi w powietrzu – wieża i jej bariera wydają się być nie do sforsowania, jednak władca klanu Craiden dysponuje pewną osobliwą, acz śmiercionośną bronią. Czy w tej dziwacznej wojnie może wyłonić się jakikolwiek zwycięzca? Czy Craiden ma jeszcze jakiś ukryty cel?

„Nieśmiertelność. Wieża” to książka charakteryzująca się trudną i ciężką jak ołów fabułą oraz tak samo skomplikowaną i nieprzystępną narracją. Akcję śledzimy oczami kilku różnych bohaterów. Dodatkowo toczy się ona w różnych czasach. Pewne zdarzenia opisywane są w sposób łopatologiczny i dodatkowo są w kółko powtarzane, przez co czytelnik ma wrażenie, że autor szczerze wątpił w inteligencję odbiorcy. Co ciekawe jednak, z drugiej strony niektóre opisy okroił do takiego minimum, że ich rozwiązania, celu, wyniku lub przyczyny można się jedynie domyślać, nie znajdując jednak nigdzie potwierdzenia swych przypuszczeń. Będąc naprawdę szczerą, uważam że w tym przypadku jedyną osobą będącą w stanie zrozumieć i docenić, jeśli w ogóle to możliwe, tę powieść jest jej autor. Przebrnięcie przez ponad 600 stron tej lektury stanowiło ogromne wyzwanie i naprawdę nie przyszło mi łatwo.

Niektóre elementy tej swoistej literackiej układanki oczywiście mogą przypaść komuś do gustu. Moim ulubionymi fragmentami były te opowiadające historię młodej dziewczyny Gei, ale zdecydowanie wolałabym potraktować tę historię jako osobne opowiadanie. Polecam powieść tylko tym, którym nie przeszkadza ciągłe zmuszanie do domysłów, oraz toporny język, literówki i wątpliwy sens zawarty na kartach książki.

Ocena: 2+/6

Autor: Wolfgang Hohlbein
Tytuł: Nieśmiertelność.Wieża
Ilość stron: 608
Wydawnictwo: Telbit 2012
Recenzja została napisana dla portalu KOSTNICA.

15 października 2012

Raymond E. Feist - Podróż do Imperium Mroku


Za sprawą wydawnictwa Rebis do księgarni trafiła druga odsłona sagi o tytule „Wojny mroku” autorstwa Raymonda E. Feista. Pierwszy tom cyklu „Lot nocnych jastrzębi” był bogatą i świetnie opisaną klasyczną powieścią fantastyczną, jednak to co autor przedstawił w „Wyprawie do Imperium Mroku” przerosło moje oczekiwania. A i wydawnictwo stanęło na wysokości zadania, prezentując ciekawą i pasującą do poprzedniczki okładkę, która, choć w nieco innej kolorystyce, doskonale prezentuje się na półce.

Laso Varen, mag będący największym wrogiem Konklawe Cieni oraz stanowiący ogromne zagrożenie dla świata Mikdemii zbiegł i ukrywa się gdzieś na Kelewanie siejąc tam spustoszenie. Pug wraz z przyjaciółmi i sojusznikami chce jak najszybciej doprowadzić do zdemaskowania Laso, który ukrył się pod postacią jednej z najpotężniejszych osobistości Kelewanu. Chce on nie tylko zapobiec wojnie jaka czeka dwa światy, ale także uratować jedynego sojusznika, jakiego posiadają w tej walce. Każdy z bohaterów będzie miał inne zadanie do wypełnienia, by misja odniosła skutek. Każde z tych zadań będzie równie niebezpieczne i wymagające. Podróż do innego wymiaru, podjęcie studiów na uniwersytecie by podstępem wkraść się w łaski króla, służba w królewskiej armii i przygotowanie się do walki. Walki, która jeśli bohaterowie ją przegrają doprowadzi do unicestwienia nie tylko świata, w którym żyje Pug i reszta bohaterów.                                                                                                                                                                                                       Drugi tom „Wojen mroku” zdecydowanie należy do literatury większego kalibru. Za sprawą ogromnego rozbudowania świata, który można było poznać w „Locie nocnych jastrzębi”, czytelnicy mogą przenieść się w zupełnie inne wymiary i odkryć zakamarki swojej wyobraźni, do których wcześniej nie mieli dostępu. Ta lektura, jak dawno żadna inna, pobudziła moje szare komórki do myślenia. Intryga zaczyna się zacieśniać i nabierać rumieńców. Pojawiają się coraz to nowi bohaterowie, o coraz to dziwniejszych i trudniejszych do zapamiętania imionach. Zmieniają się miejsca, w których rozgrywa się akcja. Innymi słowy, za sprawą tej książki, umysł na pewno nie będzie miał czasu by odpoczywać, bo chociaż jest to wymagająca od czytelnika skupienia i wyobraźni pozycja, to oprócz stymulacji umysłu zapewnia ona ogromną dawkę rozrywki.

Świat jaki stworzył Feist zadziwia ogromem, ale także kunsztowną i logiczną konstrukcją. Wszystkie jego elementy zazębiają się, dzięki czemu, choć nie jest jednolity, funkcjonuje sprawnie jak jeden wielki organizm, pochłaniając czytelników i oferując im liczne przygody. Wisienką na tym fantastycznym torcie są jednak bohaterowie „Wyprawy do Imperium Mroku”. Oprócz znanych i lubianych przybranych wnuków Puga – Jommiego, Tada i Zane’a, pojawiły się kolejne postaci, które przypadły mi do gustu i sprawiały, że powieść ta stawała się coraz ciekawsza, między innymi Valko, syn Lorda Aruke z Dasatich. Jednak warto zwrócić uwagę, że w prozie Feista nie ma bohaterów niepotrzebnych – czy to pierwszo, czy drugoplanowi, wszyscy oni wnoszą w tę historię wiele emocji oraz magii.

Powieść „Wyprawa do Imperium Mroku” polecam prawdziwym miłośnikom literatury fantastycznej. Osoby, które miały wcześniej znikome doświadczenie z tego typu lekturami, mogą czuć się nieco zagubione lub nawet znużone, gdyż po prostu nie zrozumieją wydarzeń rozgrywających się na kartach tej historii. Jednak prawdziwi koneserzy fantastyki zaraz po zakończeniu „Lotu nocnych jastrzębi” powinni sięgnąć po drugi tom sagi „Wojny mroku”, który na pewno zapewni ogromną rozrywkę i przeniesie do jednego z najbardziej rozbudowanych światów w literaturze. Polecam więc podjąć to wyzwanie.

Ocena: 5/6

Autor: Raymond E. Feist
Tytuł: Podróż do Imperium Mroku
Cykl: Wojny Mroku tom 2
Ilość stron: 312
Wydawnictwo: Rebis 2012

Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS


11 października 2012

Jill Hathaway - Wejście w zbrodnię


Bywają takie książki, które po przeczytaniu zostawiają w czytelniku trwały ślad. Są fenomenalne, zachwycające i na długo pozostają w pamięci. Są też takie pozycje, które rzuca się w kąt, często nie doczytując ich do końca. Pewnie właśnie na takie lektury trafiają w młodości ci, którzy twierdzą, że czytanie jest nudne. Istnieją jednak powieści, które choć nie wkradają się do serc czytelników na stałe, to generują pewne niemożliwe do opisania uczucie, które, mimo tego że znika zaraz po przeczytaniu, jest warte swojego jestestwa. Jedną z takich książek jest „Wejście w zbrodnię” napisane przez Jill Hathaway. Ten, można by rzec, paranormalny kryminał, choć absolutnie niepozorny poprzez swoje niewielkie gabaryty oraz średnio zachęcającą okładkę, jest szalenie interesujący i wciągający już od pierwszych stron.

Nastolatka Sylvia Bell, dla przyjaciół Vee, mieszka wraz z ojcem i młodszą o dwa lata siostrą w stanie Iowa. Tak samo jak jej rówieśnicy uczęszcza do szkoły. Tak samo jak inni ludzie, których dotknęła stara ukochanej osoby, tak i ona tęskni za zmarłą mamą. Vee jest zwyczajną nastolatką… no prawie zwyczajną. Od normalnych (w powszechnym rozumieniu tego słowa) ludzi różnią ją zafarbowane na różowy kolor włosy i dziwna przypadłość, która klasycznie nazywana jest narkolepsją. Jednak „choroba” ta daje Vee umiejętność wnikania w umysły innych osób. Nie czyta im w myślach, jednak na chwile może widzieć świat ich oczami. Dziewczyna skrywa swój sekret przed najbliższymi. Jednak, kiedy w rodzinnym miasteczku kilka dziewcząt popełnia samobójstwo, okazuje się, że tylko Sylvia jest w stanie odkryć prawdę o ich śmierci. Wszystko zależy od tego czy dziewczyna odważy się ujawnić swój sekret i nauczy się go wykorzystywać…

Mocną stroną tej powieści jest język. Autorka płynnie opowiada nam historię Vee oraz jej przyjaciół. Sprytnie wplata w fabułę książki kilka różnych wątków, które pasują do siebie idealnie i tworzą unikalną całość. Jill Hathaway ukazuje czytelnikom kilka możliwości rozwiązania sprawy martwych uczennic, dzięki czemu do końca nie można być pewnym, które z nich jest prawidłowe. Napięcie jakim raczy czytelników jest stricte psychologiczne. Nie ma tu mowy o poczuciu zagrożenia, wartkiej akcji uszytej na miarę dobrej sensacji, jednak czytelnik odczuwa, że to co dzieje się wokół bohaterki jest nieprzewidywalne i tajemnicze. W taki właśnie stan wprowadza nas ta lektura.

Nie wróżę tej pozycji tytułu bestsellera, jednak nie mogę odmówić jej tego, że całkowicie wyróżnia się na tle innych książek tego typu. Jest to świetna pozycja młodzieżowa, ale jako dojrzały czytelnik również jestem w stanie docenić jej walory. Czyta się ją szybko, łatwo i przyjemnie, co nie znaczy, że jest ona banalna bądź płytka. Po prostu dawno nie miałam w rękach tak bezpośredniej i łatwo trafiającej do czytelnika książki. Polecam ją całym sercem.

Moja ocena: 5/6

Tytuł: Wejście w zbrodnię
Autor: Jill Hathaway
Ilość stron: 296
Wydawnictwo: Bellona 2012

Recenzja ukazała się na portalu DUŻEKA
                                                                       

07 października 2012

Conor Kostick - Edda

„Edda” to trzeci i ostatni tom cyklu „Kroniki Awatarów”. Ta trylogia wywołała niemałe zamieszanie w świecie fanów fantastyki. I choć jedni opowiadają się za opinią jakoby była to jedna z ciekawszych powieści gatunku, inni twierdzą, że powieść jest skomplikowana i trudna do zrozumienia, to jednego nie można jej odmówić, mianowicie faktu, że bazuje na niesamowicie oryginalnym pomyśle.


Reszta recenzji na portalu www.naszerecenzje.wordpress.com

05 października 2012

Stephen King (Richard Bachman) - Wielki marsz

„W ekstremalnym teleturnieju uczestnik przegrywający będzie zabijany”

Wznowienie w 2009 roku, przez wydawnictwo Prószyński i S-ka, książki „Wielki marsz”, pierwotnie wydanej przez Stephena Kinga (jako Richard Bachman) w 1979 roku było genialnym pomysłem. Mimo, że wydanie to jest kieszonkowe to urzeka ciekawą okładką i całkiem dobrą redakcją, choć musze przyznać, że nie uniknięto kilku błędów, choć wydaje mi się, że wynikają one niestety z winy tłumacza. Nie mniej jednak „Wielki marsz” jest obowiązkową pozycją dla fanów Stephena Kinga i różnorakich wizji przyszłości.

Stu młodych, wręcz nastoletnich chłopców bierze udział w corocznym reality show organizowanym na terenie Stanów Zjednoczonych. Zwycięzca zgarnia nagrodę w postaci ogromnej sumy pieniędzy, oraz zdobywa uznanie i podziw widzów. Jednak za jaką cenę? Młodzi mężczyźni decydują się wziąć w nim udział z różnych powodów, mimo iż stawką w tej „zabawie” jest życie. Zasady są proste, wygrywa najsilniejszy. Bohaterowie maszerują przez Stany, a meta jest tam gdzie z wycieńczenia padnie przedostatni. Jednak, to nie wyczerpanie spowodowane bezustannym marszem ich zabija. Giną z rąk żołnierzy, który zobligowani są do upominania opieszałych lub słaniających się z nóg uczestników, by w ostateczności karać ich czerwoną kartką, która w rzeczywistości oznacza po prostu „zarobienie” kulki w łeb. Ray Garraty jest jednym z maszerujących, i to z jego punktu widzenia obserwujemy cały przebieg reality show, w którym jak się okaże zwycięzca wcale nie jest wygranym.

Wrażenie jakie pozostawia po sobie ta powieść nie ulega zatarciu. Pierwszy raz miałam z nią do czynienia ponad dziesięć lat temu, i przez cały ten czas pamiętałam, jak skrajne emocje we mnie wzbudziła. Teraz kiedy wróciłam do niej, wraz z nowym wydaniem, miałam możliwość spojrzenia na nią z perspektywy osoby starszej i dojrzalszej, co spowodowało, że doceniłam jeszcze bardziej jej walory.

Bohaterzy są wykreowani pobieżnie, ale charakterystycznie. Uwydatniono ich najważniejsze cechy, dzięki czemu gama postaci jest różnorodna. Chociaż bohaterowie są skrajni, a ich postawy mogą wywołać różne emocje, to w ostatecznym rozrachunku współczujemy każdemu z nich. Jednak, to nie bohaterowie sprawiają, że powieść ta jest tak dobra. Tym co nadaje tej książce sens są przemyślenia i uczucia jakie targają uczestnikami tej telewizyjnej rozrywki. Są one opisane tak dobitnie, tak wyraziście, że czytelnik odczuwa je dokładnie tak mocno jakby sam był jednym z maszerujących.

Oczywiście, można zapytać „po co w ogóle brali udział w tej głupiej rozgrywce?” Można też stwierdzić, że przecież wiedzieli na co się piszą. Jednak spójrzmy na to co już teraz dzieje się w telewizji. Powstają coraz to nowe teleturnieje i reality show, które mają za zadanie wniknąć jak najgłębiej w intymność uczestników. A kim my widzowie zaczynamy się stawać? Im więcej kontrowersji, im więcej brutalności, wulgaryzmów i seksu, tym więcej „rodzin” zasiada przed telewizorami? Czyż nie do tego zaczynamy dążyć? By oglądać na ekranie śmierć w formie „rozrywki”?

Polecam, gdyż jest to bardzo mądra, dojrzała i zapewniająca intelektualną stymulację powieść.

Ocena: 6/6

Tytuł: Wielki marsz
Autor: Stephen King, jako Richard Bachman
Ilość stron: 352
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2009

04 października 2012

Krzysztof Spadło - Marzyciele i Pokutnicy


Polskie realia stanowiły tło dla wielu historii z dreszczykiem. Jedne były mniej udane, inne to majstersztyki w swoim gatunku. Do autorów tych drugich zalicza się np. Darda, Pilipiuk, Grzędowicz i inni. Pretenduje do nich także Krzysztof Spadło, który jakiś czas temu zadebiutował antologią „Marzyciele i Pokutnicy”. Przyjemna okładka, bardzo dobra redakcja, ciekawe pomysły i pewna swoboda w narracji sprawiają, że pozycja ta okazuje się być solidnym debiutem na polskim rynku.

Zbiór ten stanowi dziesięć opowiadań, których akcja rozgrywa się we współczesnej Polsce. Autor opisuje nie tylko rzeczywistość, ale także drugi świat. Ten nienamacalny, niematerialny, metafizyczny. Ale żeby nie było tak przyjemnie i wesoło, świat ten jest także okrutny i nieprzewidywalny. Krzysztof Spadło stworzył wizję realiów, w których nic nie jest takie jakim się wydaje – sny nie uwalniają od koszmarów dnia codziennego, za to mogą wpędzić w obsesję, a zwykły mężczyzna staje się wynalazcą wehikułu czasu i wyrusza w przeszłość by zmienić bieg przyszłości. Za sprawą opowiadań Krzysztofa Spadło zastanowicie się skąd biorą się anioły i… czy aby na pewno spanie we własnej pościeli jest bezpieczne.

Recenzując antologie, zawsze podkreślam problem jaki się w związku z tym pojawia. O ile łatwiej jest ocenić jednolitą powieść. Gusta bywają różne, a w przypadku zbiorów opowiadań, z reguły jest tak, że każdy znajdzie coś dla siebie. Pytanie tylko, czy dla przeczytania kilku dobrych opowiadań warto jest kupować całą książkę? Odpowiedź brzmi: TAK! Przede wszystkim dlatego, że opowiadania często mają charakter otwarty, inaczej niż w przypadku powieści. Co za tym idzie, wpływają na wyobraźnię czytelnika bardziej konstruktywnie. Opowiadania są też doskonałą formą literacką dla ludzi nie mających zbyt wiele czasu na czytanie lub też lubiących czytać, ale szybko się nużących.

Takim właśnie zbiorem jest książka „Marzyciele i Pokutnicy”. Czytałam ją niespiesznie, delektując się i doceniając wartość każdej z opowieści. Moje ulubione to „W imię twoje”, „Szczęściarz” i „Absolutny hit”. To ostatnie przywołuje na myśl niektóre z opowiadań Grahama Mastertona, czytelnicy znający się na dziełach tego pisarza w mig pojmą o czym mówię, i bynajmniej nie oskarżam tu Krzysztofa Spadło o plagiat, chodzi o podobny klimat i sposób prowadzenia narracji.

Autor posługuje się prostym językiem, płynnie opowiada wymyślone przez siebie historie, i choć może nie zaskakują one fabułą to autorowi udało się wprowadzić do nich odrobinę oryginalności i świeżości. Jestem pewna, że czytelnicy często powracający do krótkich form literackich będą zachwyceni zwięzłą i konkretną treścią opowiadań zawartych w antologii „Marzyciele i Pokutnicy”. Autor opisuje wydarzenia bez zbędnego „owijania w bawełnę”, nie przedłuża niepotrzebnie kwestii, wprowadza bohaterów szybko i mówi o nich dokładnie tyle ile potrzeba. Jestem usatysfakcjonowana tą pozycją i szczerze zachęcam do zapoznania się z nowym nazwiskiem na polskim rynku literackim.

Ocena: 5-/6

Tytuł: Marzyciele i Pokutnicy
Autor: Krzysztof Spadło
Ilość stron: 344
Wydawnictwo: NovaeRes 2012

Książkę wygrałam w konkursie u Miqi, serdecznie dziękuję też autorowi za możliwość przeczytania jej. :)