17 grudnia 2014

Stephen King - Przebudzenie

Nic się nie stało... nic się nie stało...

Zawsze ceniłam pewną niesamowitą umiejętność fantastycznego obudowywania banalnych historii, którą posiada lub też może posiadał Stephen King. Celowo dodałam stwierdzenie w czasie przeszłym. Poniekąd przez wzgląd na to, że od dawna nie śledzę rozwoju prozy pisarza, tak więc nie wiem czy ta umiejętność nadal przejawia się w jego tekstach, ale przede wszystkim przez wrażenia po lekturze jego najnowszej powieści. Owszem, Przebudzenie jest napisane w znanym kingowskim stylu, jednak brak mu polotu, napięcia i pewnej dawki groteski, którą w przeszłości pisarz tak efektownie dysponował np. w Regulatorach czy Desperacji. Przebudzeniu bliżej do nieudanej (w moim odczuciu) Historii Lisey niż genialnej Misery.

Mija pięćdziesiąt lat od momentu, kiedy pewnego letniego popołudnia na małego Jamiego Mortona bawiącego się żołnierzykami przed domem padł cień. Był to nowy pastor Charles Jacobs, który wraz z żoną i malutkim synkiem właśnie przeniósł się do miasteczka. Urocza trójka od razu podbiła serca wszystkich mieszkańców, którzy tłumnie zaczęli uczestniczyć w życiu kościoła. Niestety, jedna sekunda przekreśla tę sielankę na dobre. Tragedia, jaka spadła na pastora sprawiła, że publicznie wyrzekł się Boga, przez co został zmuszony do wyjazdu. Kilkanaście lat później drogi Jamiego i Charlesa krzyżują się ponownie. Właśnie wtedy okaże się, że ten cień, który padł na młodego chłopca lata temu będzie mu towarzyszył do ostatnich dni na Ziemi, a być może nawet dłużej...

Powieść Przebudzenie zdecydowanie nie jest arcydziełem. Jest to poprawna, dla niektórych być może nawet dobra, ale nie wybitna książka, która mogłaby zostać napisana przez kogokolwiek, ponieważ Stephena Kinga zdecydowanie stać na więcej! Przerażające zakończenie tej książki ma być ponoć najlepszym, jakie wyszło kiedykolwiek spod pióra autora, a według mnie jest proste, banalne, momentami nawet nieco śmieszne. Nie tego oczekuje się od pisarza, który latami przerażał swoimi opowieściami kolejne pokolenia. Gdyby wyciąć niepotrzebne fragmenty z tej książki okazałoby się, że ciekawej fabuły jest w niej tyle co na lekarstwo, co znaczy że mogłoby jej wystarczyć jedynie na długie opowiadanie.


Bohaterowie są oczywiście ciekawi, ale brak im tej swoistej dynamiki i demonizmu, którymi to cechami King obdarzał postacie dotychczas znane z jego powieści. Przede wszystkim obsesja, która zawładnęła pastorem jest przedstawiona dość płytko. Nie daje się wyczuć bólu, jakim jest ona podszyta. We wszystkich dotychczas przeczytanych historiach Kinga zauważałam głębię przedstawionych emocji. Bohaterowie byli tak bardzo realni, że aż przerażali. W przypadku Przebudzenia tego zdecydowanie zabrakło. Wydaje mi się, że będzie to książka idealna jedynie dla najwierniejszych fanów twórczości autora. Reszta może się niestety głęboko rozczarować... bo jedyne co zapada w pamięć po lekturze to przepis na ugotowanie żaby.


Na plus:
+ klimat zbudowany w pierwszych rozdziałach
+ ciekawe postaci

Na minus:
- rozwinięcie fabuły
- mało wiarygodnie przedstawiony motyw obsesji
- mało wiarygodnie przedstawiony moty uzależnienia od narkotyków
- wizja zaświatów śmieszy zamiast straszyć
- zbyt wiele wątków obyczajowych
- cena


Ocena: 2/6

Autor: Stephen King
Tytuł: Przebudzenie (Revival)
Tłumacz: Tomasz Wilusz
Gatunek: Horror/Powieść obyczajowa
Cykl: -
Liczba stron: 536
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2014
Cena: 42,00 zł



Recenzja została opublikowana na łamach portalu RZECZGUSTU.

12 grudnia 2014

Paweł Majka - Dzielnica obiecana

Uniwersum Metro stanowi fenomen w skali światowej. Powstało w jego obrębie wiele literackich światów, które następnie rozbudowywano i które koniec końców zaczęły żyć własnym życiem. Choć przecież pozornie nie ma nic szczególnego w świecie wykreowanym przez Głuchowskiego: ot, zwykła postnuklearna codzienność. A jednak to właśnie ona kilka lat temu podbiła serca czytelników i doprowadziła do stworzenia kilkunastu historii, rozgrywających się właśnie w takiej a nie innej rzeczywistości – tyle że w różnych zakątkach świata. Głuchowski przedstawił w Metro 2033 opowieść niesamowitą, prawdziwą, mądrą a na dodatek niemalże sensacyjną. Choć jej kontynuacja, czyli Metro 2034, została przyjęta przez czytelników z mieszanymi uczuciami, to kolejni autorzy zawzięcie rozszerzają atomową apokalipsę na coraz to nowe rejony świata. W tym roku przyszło nam się wreszcie doczekać polskiego akcentu w omawianym uniwersum. Paweł Majka popełnił Dzielnicę obiecaną i tym samym zapewnił sobie sukces. Niestety – niezasłużony.

Od globalnej zagłady atomowej minęły dwie dekady. Polska również ucierpiała. Nowa Huta, robotnicze miasto i jedna z dzielnic Krakowa, której podziemne schrony umożliwiły resztkom ludzi przetrwać, stała się ostatnim bastionem społeczeństwa. Marzenia o Kombinacie oraz nierzeczywistym Krakowie urosły do rangi mrzonek czy też legend. Właśnie w schronach żyje i pracuje jedna z ostatnich trup cyrkowych. Opowieści jej członków wnoszą odrobinę radości w szare życie strudzonych ocalałych. Okazuje się jednak, że w schronach zawiązano spisek, a jego ofiarą stają się bajarze. Przetrwać udaje się tylko dwójce najmłodszych z nich, Marcinowi i Ewie, którzy teraz muszą uciekać na powierzchnię. Natomiast w centrum Krakowa rodzi się nowa siła, która ma wobec ludzkości swój własny plan…

Wbrew pozorom Majka stworzył historię paranormalną okraszoną dużą dawką wątków polityczno-militarnych. Być może miała ona zadatki na to by stać się fabularnym hitem, jednak wszystko to upadło pod ciężarem nieudolnego wykonania. Akcja powieści jest powolna i pełna niepotrzebnych opisów. Bohaterowie są podobni albo do siebie nawzajem, albo do postaci znanych nam już z literatury gatunku, a ich dialogi oraz tok rozumowania są dziecinne i naiwne. To sprawia, że powieść przestaje jawić się jako poważne dzieło literatury postapokaliptycznej, a staje się zwykłym czytadłem, które nie zasługuje na większą uwagę. Redakcja również się nie popisała. Dzielnica obiecana zawiera wiele błędów i zdań, które stają się jasne dopiero po wielokrotnym przeczytaniu. Próżno liczyć na to, że lektura ta wykrzesze z czytelnika głębsze emocje, gdyż nie pozwala na to infantylne przedstawienie świata oraz jego bohaterów.

Nie mogę oceniać Dzielnicy obiecanej na tle innych powieści wchodzących w skład uniwersum (ponieważ nie znam ich wszystkich), jednak mogę uplasować ją w kontekście całej reszty literatury postapo (gdyż tej sporo już pochłonęłam). Książka Pawła Majki wypada na tym tle naprawdę blado. Nie wnosi bowiem ani odrobiny świeżości, a sam autor jawi się jako pisarz z dość ubogim doświadczeniem i warsztatem, który wymaga wiele pracy. Dzielnica obiecana to książka, która mogła być naprawdę ważnym fragmentem metro-układanki, jednak została napisane bez polotu i pomysłu. Wielka szkoda.

Na plus:
+ klimatyczny początek powieści
+ całkiem ciekawy pomysł

Na minus:
- niedojrzali bohaterowie
- nie wykorzystanie pomysłu
- infantylne opisy i dialogi
- nie najlepsza redakcja

Ocena: 2/6

Autor: Paweł Majka
Tytuł: Dzielnica obiecana
Tłumacz: -
Gatunek: Literatura postapokaliptyczna
Cykl: Uniwersum Metro
Liczba stron: 500
Wydawnictwo: Insignis 2014
Cena: 39,90 zł
 
Recenzja została opublikowana na łamach portalu GRABARZ

11 grudnia 2014

"Zaginiona dziewczyna" reż. David Fincher

Co się z tobą stało, Amy?”
Ekranizacja powieści Gillian Flynn pod tytułem Zaginiona dziewczyna potrafi zaskoczyć. Nie dość, że już na początku przygody, bo podczas oglądania zapowiedzi, w głowie mogą zrodzić się błędne oczekiwania względem niego, to fabuła filmu jest naszpikowana wieloma zwrotami akcji, które wymuszają na widzach stałą potrzebę weryfikacji odczuć związanych z postrzeganiem głównych bohaterów. Tym samym reżyser Zaginionej dziewczyny, dzięki genialnej podstawie dla scenariusza stworzył obraz, który umożliwia mu prowadzenie swoistej gry z widzem. Bowiem David Fincher nie pragnie jedynie opowiedzieć historii pewnego małżeństwa, ale także zmusić odbiorcę do wysiłku intelektualnego, odgadywania subtelnie podrzucanych przez niego wskazówek, a także wielu niedopowiedzeń...

Fabułę trudno jest opisać w bardziej wyszukany sposób niż ten, którym posłużyli się twórcy filmu, nie unikając przy tym odkrycia wielu fundamentalnych faktów. Dlatego jedyne co mogę zdradzić jest tym samym, co zapewne już wiecie...
Małżeństwo z 5 letnim stażem szykuje się do obchodów jego okrągłej rocznicy. W dzień tego ważnego święta żona – Amy, znika... W poszukiwania angażują się mieszkańcy miasteczka, w którym małżonkowie zamieszkali 2 lata wcześniej. Wraz z postępowaniem śledztwa na jaw wychodzą pewne fakty, które bynajmniej nie stawiają męża – Nicka w dobrym świetle...

Retrospekcja ukazująca pierwsze spotkanie bohaterów doskonale oddaje charakter ich późniejszej relacji. Kim jesteś, Amy? - pyta Nick, kiedy pierwszy raz widzi Amy. Ona rozbawiona i zaintrygowana pytaniem odpowiada łamigłówką, pozwalając na to by zainteresowany mężczyzna spróbował to odgadnąć. Ostatecznie odwzajemnia się pytaniem. Widz będzie miał okazję obserwować to, w jakim świetle ta początkowa gra stawia ich małżeństwo. Natomiast wolta, która następuje mniej więcej w połowie filmu, zwala na nogi i sprawia, że odbiorca rewiduje swoje dotychczasowe przemyślenia. Dzieli także film na dwie części. Pierwszą pełną tajemnic i naładowaną sprzecznymi tropami. Drugą, która zaskakuje, wbija w fotel i sprawia, że widz odczuwa ciągłe napięcie. Pomimo to, że film trwa dwie i pół godziny, nie sposób się na nim wynudzić, gdyż nawet wtedy, gdy reżyser odkrywa przed widzami pewne sekrety i odpowiada na pytania, które ci mogą sobie zadawać, zaraz mnoży kolejne i tak do ostatnich sekund trwania seansu... Co więcej, pewne fabularne rozwiązania przywodzą mi na myśl pełne groteski historie spisywane przez Stephena Kinga.


Jednak wbrew pozorom nie jest to jedynie opowieść o tajemnicach, jakie może skrywać relacja między dwojgiem bliskich sobie osób. W równej mierze jest to analityczne studium wpływu mediów i opinii publicznej na społeczeństwa i odwrotnie. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że film stanowi gorzką refleksję dotyczącą współczesnego człowieka.

Na ogromną uwagę zasługują kreacja głównych bohaterów. Nick (Ben Affleck) oraz Amy (Rosamund Pike) są doskonałym przykładem małżeństwa, które pod lukrową warstwą słodyczy skrywa gorzkie i trudne do przełknięcia nadzienie. Ben Affleck nie należy do moich ulubionych aktorów, jednak w tym filmie doskonale odnalazł siebie. Odegranie złotego dziecka ze skłonnościami do piotrusiopanizmu przyszło mu łatwo i niesamowicie wiarygodnie. Z kolei Rosamund Pike świetnie zaprezentowała wielowymiarowość i skomplikowany charakter Amy. Generalnie większość postaci ukazanych w Zaginionej dziewczynie wypadła naprawdę doskonale. Pomimo całej mojej sympatii do aktora Neila Patricka Harrisa jedynie jego bohater wydał mi się płytki i jakby oderwany od tej historii.


Zaginiona dziewczyna jest bez wątpienia filmem intrygującym, rewelacyjnie zrealizowanym, a pod względem scenariusza bezbłędnym, może nawet genialnym. Tym samym Fincher udowodnił, że zna się na swojej pracy jak mało kto i traktuje widza z szacunkiem, gdyż wie, że ten nie zadowoli się byle czym.

Recenzja została opublikowana na portalu RZECZGUSTU

07 grudnia 2014

"Interstellar" w reż. Christophera Nolana

Christopher Nolan niczym mityczny król Midas, zamienia w metaforyczne złoto każdy film, który reżyseruje. Bełkotliwa Incepcja, w której grupa śmiałków wyrusza penetrować sny i zaszczepiać w nich idee, choć nie wszystkie przyczynki tej ekspedycji są jasne, staje się trzymającym w napięciu filmem akcji, który od początku do końca ogląda się w pełnym skupieniu. Melodramatycznym Prestiżem Nolan oszukuje widzów żonglując wątkami fantastycznymi, które ci w pełni akceptują. Ukazując historię Batmana reżyser zrezygnował z groteski i kiczu na rzecz realizmu, brutalności, a także pogłębienia psychologicznego postaci. Najnowszy film Brytyjczyka doskonale wpisuje się w budowane przez niego latami pasmo twórczych sukcesów. Interstellar stanowi bowiem doskonałe połączenie dramatu, fantastyki naukowej oraz filmu katastroficznego. Umiejętność subtelnego wykorzystywania filmowych środków wyrazu, nienachalny sposób przedstawiania emocji towarzyszących bohaterom, minimalizacja efektów specjalnych i genialna obsada sprawiają, że w końcowym rozrachunku film zachwyca, choć początkowo trudno jest w to uwierzyć...


Na Ziemi następują nieodwracalne w skutkach zmiany, które sprawiają, że życie staje się znojem. Uprawy niszczy niemożliwa do opanowania zaraza, tym samym coraz trudniej jest wyżywić całą populację. Wszelkie środki finansowe ładuje się w walkę z głodem dopadającym tak biednych, jak i bogatych. Zmienia się także klimat. Burze pyłowe, które pojawiają się często i trwają bardzo długo sprawiają, że kolejne pokolenia rodzą się coraz słabsze i wszyscy bez wyjątku zapadają na śmiertelne choroby płuc. Jeśli mądre głowy nie znajdą żadnego sposobu na to, jak poradzić sobie z tą powolną i mało spektakularną ale skuteczną apokalipsą gatunek ludzki umrze na Ziemi. Oto jednak pojawia się światło w tunelu – dosłownie, bowiem naukowcy odkrywają tunel czasoprzestrzenny prowadzący poza Układ Słoneczny, do innej galaktyki pełnej planet, które być może nadają się do zasiedlenia. W kosmos wyrusza objęta tajemnicą misja, której celem jest znalezienie domu dla ludzkości.


Ten enigmatyczny i pozbawiony przedstawienia bohaterów opis fabuły jest moim celowym zabiegiem. Uważam że szkodą dla filmu byłoby zdradzenie kilku fundamentalnych wątków, które mogłyby się znaleźć w opisie, gdybym tylko postanowiła inaczej. Tym samym chciałabym aby każdy miłośnik sztuki filmowej pofatygował się do kina i zapoznał się z najnowszym dziełem Nolana, ponieważ zdecydowanie warto jest zobaczyć przedstawienie cichej i powolnej śmierci naszej planety, subtelność relacji rodzących się między obcymi sobie ludźmi, na których barkach spoczywają losy świata oraz grozę i rozpacz, które rodzą się w samotności. Takiej samotności, jaką może odczuć człowiek znajdujący się w niezmierzonej przestrzeni kosmicznej. Myślę, że na tym etapie artykułu, można już dostrzec myśl, która delikatnie przebija się przez moją świadomość, na wspomnienie wrażeń zaraz po seansie... a mianowicie: nie jest to film łatwy, miły i przyjemny, na który warto wybrać się w weekend do multikina, by zaserwować sobie bezsensowną kinematograficzną papkę, która osłodzi szarość mijających dni. Wszyscy, którzy oczekują od tego filmu rozrywki srodze się zawiodą, ponieważ pomimo delikatnych nieścisłości i małych logicznych zgrzytów, które można zarzucić na karb domniemywań w sferach niektórych teorii podjętych przez twórców tego niewątpliwego dzieła, Interstellar to wielowymiarowe kino sięgające głębokiego egzystencjalizmu, wrażliwe nie tylko na współczesne, ale i ponadczasowe dylematy człowieka.

Wspomniałam wcześniej, że film w końcowym rozrachunku zachwyci, choć początkowo trudno temu zawierzyć. To chwilowe zwątpienie może być spowodowane niespiesznością z jaką Nolan opowiada swoją historię. Napięcie budowane jest stopniowo, co w kontekście trwającego prawie trzy godziny filmu oznacza niestety, że pojawia się ono dość późno, bo mniej więcej pod koniec pierwszej godziny trwania seansu. Jednak wraz z rozwojem akcji, widz zaczyna odczuwać niepokój pomieszany z zaciekawieniem. Uczucia te narastają, by w ostatnich scenach przerodzić się w ściskającą żołądek euforię. I towarzystwa takich właśnie emocji wam życzę.

Recenzja została opublikowana na portalu Rzeczgustu.

16 listopada 2014

Colin Woodard - Republika piratów

W popkulturowych wyobrażeniach piraci jawią się jako groźni, ale często także zabawni cudacy. Odziani w charakterystyczne koszule i spodnie, posługujący się specyficznym językiem, koniecznie z papugą na ramieniu ­ właśnie z tym kojarzą się przede wszystkim dzieciom. Starszym imponuje piracka legenda o ukrytych skarbach i nieustraszonych wilkach morskich, którzy nie odpuszczą żadnej przygodzie i hołdują niczym nieskrępowanej wolności. Mało kto oprze się sympatii do nich, a ta z pewnością może się obudzić po obejrzeniu takich filmów jak Karmazynowy pirat, Wyspa skarbów, a przede wszystkim Piraci z Karaibów. Pytanie jakie się nasuwa jest jednak znaczące, bo czy przeciętny miłośnik piratów, wie jaka jest prawda? Książka Republika piratów autorstwa Colina Woodarda z całą pewnością uświadamia, jak nikła jest nasza wiedza w tym zakresie. Ukazuje też jednak, że i autor ma pewne braki...

Colin Woodard jest amerykańskim dziennikarzem i pisarzem. Republika piratów jest trzecią książką w jego dorobku. Wygląda na to, że powstała z potrzeby serca – autor postanowił raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości związane z działalnością pirackiej braci oraz wyjaśnić nieścisłości związane z jej legendą. Książka jest połączeniem literatury faktu z powieścią. Jej bohaterowie istnieli, a autor pisał ją w oparciu o prawdziwe źródła historyczne. Można by rzec: lektura idealna. Szczególnie dla czytelników takich jak ja, którzy uwielbiają czytać o prawdziwych wydarzeniach, jednak wolą kiedy są one przedstawiane w metaforyczny i plastyczny sposób, charakterystyczny dla literatury pięknej. Niestety opisująca głównie Złotą Erę piractwa Republika piratów nie jest wolna od wad, co nie dyskwalifikuje jej w kategorii lektury do poczytania, ale całkowicie zmienia jej klasyfikację.

Z pewnością warto zwrócić uwagę na różnorodność tematów podejmowanych przez Woodarda. Czytelnicy mogą więc zapoznać się z fragmentaryczną historią rozwoju niewolnictwa, politycznym chaosem, jaki zapanował w Europie na przełomie XVII i XVIII wieku, zasadami handlu morskiego, a przede wszystkim tematem głównym, czyli Złotą Erą pirackiej działalności, która przypada na jedną dekadę między 1715 – 1725 rokiem, choć granice tego okresu autor zachowuje tylko pozornie. Woodard stosuje bowiem zabieg burzenia chronologii, czasem cofa się do pewnych wydarzeń, a niekiedy uprzedza rozwój wypadków, by w kolejnym zdaniu wrócić do opisywania bieżącej sytuacji. Z kolei przystępny sposób przekazywania tak ogromnej ilości informacji, dat i nazwisk ułatwia ich przyswajanie. Niestety, spora liczba błędów w tekście (np. powtórzenia), merytorycznych, a nawet logicznych sprawia, że ta rzekoma kopalnia wiedzy zamienia się raczej w jeden szyb, na dodatek zamknięty. Dlatego też polecam te pozycję bardziej jako literaturę przygodową dla nieznających się na marynistyce czytelników, choć przestrzegam ich przed uznawaniem jej za jedyne źródło użytecznej wiedzy.

Polski rynek wydawniczy cierpi na brak porządnej literatury traktującej o piratach. Jestem przekonana, że pojawienie się na nim „Republiki piratów” stanowi poważny krok w kierunku rozwoju publikacji z tego zakresu. Książka jest w stanie wzbudzić powszechne zainteresowanie i przybliżyć czytelnikom takie osobistości z pirackiego światka jak: Czarnobrody, Charles Vane czy Czarny Sam Bellame. Wyjaśnia też istotę pirackiego życia oraz idee, które mu przyświecały. I właśnie za to przecieranie literackiego szlaku warto zwrócić na nią uwagę.

Na plus:
+ podjęcie niszowego tematu
+ rozpiętość tematyczna oscylująca oczywiście wokół piratów

Na minus:
- błędy logiczne, językowe i powtórzenia
- braki wiedzy z zakresu historii powszechnej
- nieporządek chronologiczny

Ocena: 3/6

Autor: Colin Woodard
Tytuł: Republika piratów
Tłumacz: Bartosz Czartoryski
Gatunek: Powieść historyczna/Lit. faktu
Cykl: -
Liczba stron: 368
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Cena: 39,90 zł


Recenzja została zamieszczona na portalu PARADOKS.

23 października 2014

Rick Yancey - Piąta fala: Bezkresne morze

Wśród wszystkich zachwytów na temat książki Piąta fala Ricka Yanceya, byłam raczej osamotniona w swojej opinii negującej naukowo-fantastyczny charakter publikacji. Nie czekałam, tak jak wielu czytelników, z wypiekami na policzkach na pojawienie się kontynuacji cyklu traktującego o najeździe kosmitów na Ziemię. Kolejny tom pod tytułem Bezkresne morze ukazał się na początku października 2014 roku i podzielił dotychczasowych czytelników. Wśród głównych zarzutów, które postulowała grupa rozczarowanych lekturą prym wiódł ten, twierdzący jakoby autor przez zastosowanie zmian w fabule zniszczył wszystko, co dotychczas zbudował przedstawiając historie zawartą w cyklu Piąta fala. Ja oczywiście się z tym nie zgadzam. Drobna kosmetyka fabularna sprawiła, że powieść stała się wreszcie nieco ciekawsza.

Po wydarzeniach, które rozegrały się w tomie poprzednim bohaterowie ukryli się w hotelu mieszczącym się bardzo blisko obozu, z którego przecież ledwo udało im się uciec. Podczas gdy Cassie chciała zaczekać na Evana, którego dalsze losy tak nam, jak i bohaterom nie są znane, reszta myślała raczej o tym, gdzie i w jaki sposób można znaleźć bezpieczne schronienie. Ringer wyrusza poza teren hotelu, by odnaleźć dobrą kryjówkę i w tym momencie grupa dzieli się na dwoje, a liczba niebezpieczeństw wcale nie maleje, można nawet odnieść wrażenie, że ulega zdublowaniu.

Nadal nie uważam, żeby Piąta fala, jako cykl mogła wnieść coś nowego albo chociażby wartościowego do gatunku science-fiction, jednak Bezkresne morze zyskało sporo po tym, jak autor zdecydował się zrezygnować lub zmniejszyć wagę wątku paranormalnego romansu. Przerzucił też punkt widzenia na innych, nowych bohaterów odsłonił przed czytelnikami przeszłość kilku z nich, dzięki temu książka z historii nieszczęśliwej i beznadziejnie zakochanej Cassie i Evana stała się historią grupy ocalałych, a w pewien sposób wreszcie historią ludzkości.

Autor mnoży tajemnice. Raz po raz odsłania kolejne elementy układanki i dodaje nowe, co z pewnością skłoni do sięgnięcia po ostatni tom cyklu, w którym (mam nadzieję) wszystko się wyjaśni. Ważne jest także to, że wreszcie dostajemy szansę na silniejsze zbliżenie do bohaterów, choć momentami odnosiłam wrażenie, że są oni do siebie nieco podobni. Nie zmienia to jednak faktu, że pod kilkoma względami Bezkresne morze bije na głowę Piątą falę, a biorąc pod uwagę pozostałą resztę na pewno jej nie ustępuje. Nadal jednak pozostaje to jedynie książka do poczytania, w czasie kiedy nie mamy pod ręką niczego ambitniejszego lub też bardziej dojrzałego.

Zdaję sobie sprawę z tego że pewnie młodsi czytelnicy odnajdą w tej lekturze większość tego co przemawia do współczesnych nastolatków, jednak próżno szukać w zawartych w niej dialogach, przemyśleniach czy też opisach, głębszych refleksji lub błyskotliwych myśli na temat kondycji współczesnego świata – a przecież książki z gatunku science-fiction dają tak ogromne możliwości...

Na plus:
+ zmiana kierunku rozwoju fabuły
+ nowi bohaterowie
+ okładka
+ zmniejszenie wątków miłosnych

Na minus:
- podobieństwo bohaterów
- mało zmian lokalizacji

Ocena: 4/6

Autor: Rick Yancey
Tytuł: Bezkresne morze
Tłumacz: Marcin Wróbel
Gatunek: Science Fiction
Cykl: Piąta fala tom II
Liczba stron: 512
Wydawnictwo: Otwarte
Cena: 36,90 zł


Recenzja ukazała się na portalu PARADOKS.

09 października 2014

John Lutz - Mister X

Myślałam, że twórczość Johna Lutza nie miała szans niczym mnie zaskoczyć. Sięgając po jego kolejną książkę spodziewałam się już dwutorowej narracji – jednej teraźniejszej, drugiej zabierającej czytelnika do przeszłości. Wiedziałam, że spotkam tych samych bohaterów, z którymi rozstałam się odkładając Mrok. Domyślałam się także, że mam przed sobą całkiem dobry kryminał, a jednak… Okazało się, że Mister X jest najlepszą książką Lutza, jaką miałam okazję przeczytać. Choć wszystko co wymieniłam sprawdziło się, to jednak autor zręczniej poprowadził historię kolejnego psychopatycznego mordercy, a to wystarczyło by książka z przeciętnej wskoczyła na poziom naprawdę dobrej.

Frank Quinn odszedł z policji i wraz z Feddermanem oraz Pearl założył własne biuro detektywistyczne. Pewnego dnia odwiedza go kobieta podająca się za bliźniaczą siostrę ostatniej ofiary nigdy nieujętego Grawera. Jedynym jej pragnieniem jest odnalezienie mordercy siostry. Policja zamknęła tę sprawę dawno temu i wygląda na to, że Quinn i jego grupa są jej ostatnią nadzieją. Wkrótce po rozpoczęciu śledztwa kobieta znika… Niektóre tajemnice przeszłości powinny na zawsze zostać zapomniane, jednak detektyw wie, że rozwiązanie tej trudnej sprawy tkwi właśnie tym co minione. Złapanie mordercy po latach nawet dla znanego ze swej reputacji Quinna wydaje się bardzo trudne. Nie znaczy to jednak że jest niemożliwe…

Bohaterom przyszło się zmierzyć z najtrudniejszą sprawą. Autor zostawił im wiele poszlak ale też nieskończoną możliwość ich interpretacji, przez co błądzą nie wiedząc nawet jak blisko ukryta jest prawda. Oprócz tego znów muszą zmagać się z własnymi demonami. Irytujące jest jedynie to, że autor zrobił dość spory przeskok w czasie ani trochę nie starając się przybliżyć nam tego co zaszło w życiu głównych postaci oraz doprowadziło ich do obecnego stanu. Natomiast zakończenie zwala z nóg. Autor zrobił wszystko co mógł by czytelnik do końca śledził z zapartym tchem losy bohaterów, a kolejne sekrety wychodzące na jaw wprawiały go w zdumienie. Dawno nie czytałam tak skomplikowanego kryminału, w którym każdy bohater może stać się szybko podejrzanym.

Nadal uważam, że powieści Lutza nie są literaturą wybitną. Jednak okazuje się, że nawet przewidywalny autor jest w stanie stworzyć książkę, którą będzie w stanie zaskarbić sobie sympatię sceptyków i zaskoczyć wiernych fanów.

Na plus:
+ trzymanie się wypracowanej konwencji
+ zręczne poprowadzenie wszystkich wątków
+ logiczne zazębianie się wszystkich elementów składowych fabuły
+ bohaterowie

Na minus:
- pominięcie wydarzeń rozgrywających się między poprzednią książką a tą (w kontekście relacji między bohaterami)
PS. Po napisaniu tej recenzji zorientowałam się, że Mrok jest 1-szym tomem cyklu a Mister X 5-tym… wydawnictwo pominęło resztę…(sic!)

Ocena: 4+/6

Autor: John Lutz
Tytuł: Mister X
Tłumacz: Bartosz Kurowski
Gatunek: Kryminał
Cykl: Frank Quinn tom 5
Liczba stron: 456
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka 2014
Cena: 35,00 zł


Recenzja została opublikowana na portalu PARADOKS.

07 października 2014

Michelle Paver - Cienie w mroku

„Mrok jest tak przerażający, że sami już nie wiemy, czy to co nas otacza jest tylko wytworem wyobraźni, czy też zjawiskiem niemożliwym do ogarnięcia przez nasz umysł.”
W dobie ogromnego dostępu do literatury z niemalże każdego zakątka świata strasznie trudno jest być pisarzem. Wciąż rosną wyzwania jakie literacki świat przed nim stawia, a kieszenie wcale nie stają się przez to pełniejsze. Niektórym wystarcza bycie przeciętnym autorem tworzącym masowo czytadła dla tłumów. Inni mają wyjątkowy dar, który sprawia, że każdy tekst, który wychodzi spod ich pióra zdobywa tytuł bestsellera. W wyjątkowych okolicznościach zdarza się, że ktoś osiąga sukces wypuszczając jeden przełomowy tytuł. Jednak w większości artyści tworzą pojedyncze opowieści i znikają z literackiego światka. Michelle Paver jest jedną z takich autorek, którym stwórca zdecydowanie nie poskąpił talentu. Niestety jej nazwisko jest prawdopodobnie znane w ograniczonych kręgach. To może jednak szybko ulec zmianie. Oto bowiem na polskim rynku ukazała się jej najnowsza książka pod tytułem Cienie w mroku, a zdecydowanie jest to lektura zasługująca na uwagę.
Lata 30 XX wieku. Nad Europą zaczynają gromadzić się ciemne chmury sygnalizujące zbliżające się ciężkie czasy. Jednak dla pewnej piątki młodych mężczyzn nie mają one żadnego znaczenia. Ich życie kręci się wokół jednej decyzji, którą wspólnie podjęli - w lipcu 1937 roku mają wyruszyć na roczną wyprawę na norweską wyspę Spitsbergen. Dla każdego z nich ta wyprawa jest ważna, ale tylko dla jednego jest ostatnią szansą na wyrwanie się ze szponów biedy. Niestety nic nie idzie po ich myśli. Ostatecznie wyrusza ich czworo, jednak do spokojnej zatoczki Gruhunken dociera tylko troje. Doświadczony kapitan, na którego statku odbywają swoją podróż odradza im zakładanie tu obozu, jednak śmiałkowie są uparci i choć lęk Skandynawa wydaje im się podejrzany starają się nie zaprzątać głów czymkolwiek, co mogłoby zaburzyć plan ekspedycji. Przez pierwsze dni mężczyźni radzą sobie całkiem nieźle. Kłopoty zaczynają się gdy słońce po raz ostatni zachodzi nad horyzontem. W miejscu gdzie nie ma zmierzchu ani świtu, a czas przestaje mieć rację bytu będą musieli zmierzyć się z czymś mrocznym, co kryje się wśród lodowych skał...
Trudno jest napisać dobrą i trzymającą w napięciu powieść, w której występuje bardzo niewielka liczba bohaterów a jej akcja dzieje się na ograniczonym obszarze, nie wspominając już o braku konkretnego wątku np. zagadki kryminalnej, relacji między zakochanymi, walki ze złem itd. Autorka proponuje czytelnikom śledzenie losów w zasadzie tylko jednego bohatera, za pomocą pogłębiania i odkrywania meandrów jego psychiki, a także opisywania bodźców, które na niego wpływają. Surowa norweska przyroda nie jest wdzięcznym tematem do tworzenia bujnych opisów, ale i z tego autorka wyszła obronną ręką. Plastyczny i prosty język oraz umiejętność tworzenia sytuacji, w których jedynie kilka detali wprowadza atmosferę grozy to główne atuty tej historii.
Dawno nie spotkałam się z powieścią, która pochłonęła mnie całkowicie. Bohater, który popada w obłęd nie nadaje się zbytnio na ulubieńca czytelników, jednak staje się świetnym lustrem, w którym mógłby przejrzeć się każdy z nich. Dlatego też być może trudno jest się z nim zaprzyjaźnić ale bez wątpienia łatwo mu współczuć i strasznie szybko się z nim utożsamić. Brak tu spektakularnego zakończenia, które wgniata w fotel. Jednak nie można powiedzieć, żeby czytelnik miał prawo być zawiedziony lekturą. Mroczny, tajemniczy i klaustrofobiczny klimat stworzony przez Paver nie wymaga fajerwerków. Fabuła płynie, czytelnik pogrąża się w obezwładniającym obłędzie i samotności a finał godnie zamyka tą przerażającą ekspedycję.

Nie przypadkowo tekst ten rozpoczęłam od refleksji na temat trudnego żywota pisarza. Bowiem o Michelle Paver nie wiedziałam nic, i zapewne po jej książkę w księgarni bym nie sięgnęła. Nie ma co się temu dziwić, niejednokrotnie czułam się oszukana przez reklamy polecające gniot, jako genialne dzieło literatury! Rzadko więc sięgam po zupełnie nieznanych autorów i tytuły, których rekomendacje trudno znaleźć gdziekolwiek. Cienie w mroku zostały mi polecone, dlatego i ja polecam tę książkę!

Na plus:
+ klaustrofobiczny klimat
+ świetna kreacja stanu psychicznego bohatera
+ oszczędny ale plastyczny język
+ okładka
+ budowanie napięcia poprzez detale

Na minus:
- wątek pewnych emocji między bohaterami uważam za nieuzasadniony

Ocena: 5/6

Autor: Michelle Paver
Tytuł: Cienie w mroku
Tłumacz: Arkadiusz Nakoniecznik
Gatunek: Thriller
Cykl: -
Liczba stron: 240
Wydawnictwo: W.A.B.
Cena: 34,90 zł

05 października 2014

Kinga Gebel - Paradoks

Czasy królowania mrocznych kryminałów, których fabuła stanowi mieszankę dramatu i ezoteryki właśnie nadeszły. Jednak taki misz-masz nie przekonuje wszystkich czytelników. Są tacy, którzy pozostają wierni tradycyjnemu sposobowi budowania kryminałów i myślę, że właśnie im można polecić powiastkę Paradoks Kingi Gebel. Fabuła tej książki zawiera prawie wszystkie elementy, które powinien zawierać ten gatunek. Mamy więc tajemniczą śmierć, młodego adwokata z zacięciem do rozwiązywania zagadek kryminalnych, jego pomocnika oraz młodą i atrakcyjną dziennikarkę oraz względnie skomplikowane wątki, które łączą ścieżki tych bohaterów. Brakuje tylko zatwardziałego i zmęczonego życiem policjanta oraz wizji niechybnej śmierci wiszącej nad głównym bohaterem.

W tajemniczych okolicznościach znika osiemnastoletni Tomek. Za namową swojego aplikanta Marek Rudnicki – młody adwokat, postanawia zająć się tą sprawą. Trzy dni później gazety informują o śmierci koleżanki Rudnickiego ze studiów, czy zniknięcie chłopaka i tajemnicza śmierć znajomej bohatera są ze sobą powiązane? Tego właśnie będzie musiał dowiedzieć się młody adwokat.

Fabułę można opisać w kilku zdaniach, gdyż mieści się ona na 126 stronach! Stąd też sformułowanie powiastka użyte przeze mnie w pierwszym akapicie. Lekturze nie brakuje niczego. Kinga Gebel używa prostego, przystępnego i przyjemnego języka, a zdania przez nią budowane nie brzmią infantylnie. Nie zmienia to jednak faktu, że prawdziwy miłośnik gatunku będzie się czuł nieusatysfakcjonowany, opowieścią tak krótką, że w zasadzie mogłaby stanowić epilog jedynie przedstawiający bohaterów.

Autorka ma ciekawe choć znane i wykorzystywane już w literaturze pomysły, umie je jednak przedstawić w sposób interesujący i niesztampowy, co sprawia, że jej książkę czyta się dobrze i szybko. Niedosyt jaki po sobie pozostawia, można zrzucić także na karb tego że jest to literacki debiut, jednak bardzo udany. Paradoks jest tytułem udanym, choć krótkim dlatego też najlepiej czyta się go w podróży, kiedy nie mamy ani zbyt wiele czasu na czytanie ani też zbyt wiele miejsca na pokaźniejszą rozmiarowo lekturę.

Na plus:
+ wykonanie
+ ciekawi bohaterowie
+ klasyczny sposób budowania zagadki kryminalnej

Na minus:
- krótka historia
- proste i utarte schematy fabularne (przez co brak napięcia)

Ocena: 4/6

Autor: Kinga Gebel
Tytuł: Paradoks
Tłumacz: -
Gatunek: Kryminał
Cykl: -
Liczba stron: 126
Wydawnictwo: Novae Res
Cena: 23,00 zł

12 września 2014

Susana Osorio-Mrożek - Meksyk od kuchni. Od Azteków do Adelity

„Jedzenie to najpiękniejszy dar”

Francuska dziennikarka i pisarka Maguelonne Toussaint-Samat napisała kiedyś, że historia jedzenia, jest w istocie historią ludzkości. Wydaje się, że rzeczywiście tak jest, a na poparcie tych słów mogę przywołać najnowszą książkę Susany Osorio-Mrożek pod tytułem Meksyk od kuchni. Od Azteków do Adelity. Trudno jest jednoznacznie określić cel jej powstania, gdyż lektura wywołuje sporo wątpliwości względem tego, czy miała to być publikacja historyczna, czy też kulinarna. Dzięki temu, jednak umyka jakiejkolwiek klasyfikacji, co z kolei sprawia, że można ją nazwać nie tylko ciekawą, ale przede wszystkim wyjątkową. No bo czemu nie można by opowiedzieć historii danego kraju wplatając w tę opowieść zmiany, jakie następowały w nawykach żywieniowych jego mieszkańców, lub też inaczej z kulinarnej perspektywy. W myśl maksymy – powiedz mi co jesz, a powiem ci kim jesteś…

Meksyk od kuchni może być bogatym źródłem wiedzy o regionie dawniej zamieszkiwanym przez Azteków. Autorka prowadzi nas przez znaną i mniej znaną historię tradycji kulinarnych Meksyku. Opowiada o tym, w jaki sposób przyrządzano dawniej ludzkie mięso i w jakim celu je jedzono. Nakreśla zmiany jakie zaszły w  tamtym rejonie dzięki hiszpańskiej konkwiście i, co ważne, nie skupia się jedynie na nowych produktach, które wzbogaciły tamtejszy jadłospis, ale także na społeczeństwie, które choć bardzo wiele straciło to jednak dokonało ogromnej transformacji. Dużo miejsca poświęca szczegółom na temat uprawy roślin oraz hodowli zwierząt, stosunkom między mieszkańcami regionu, którzy mieli (na przestrzeni wieków) różnorakie pochodzenie, wpływom obcych kultur, a także przepisom na potrawy wprost z egzotycznego Meksyku. Wszystko to okrasza ogromną ilością przypisów, co sprawia, że książka nabiera naukowego charakteru i stanowi mocny punkt wyjścia dla czytelniczych rozważań, badań oraz kulinarnych eksperymentów z kuchnią meksykańską.

Zdecydowanie nie jest to stricte książka kucharska. Jak już wspomniałam znajduje się w niej spora liczba przepisów należących do tradycyjnej oraz współczesnej kuchni Meksykanów, jednak wyraźnie widać, że autorka przy jej tworzeniu położyła nacisk na przybliżenie ogólnej historii regionu, a nie tylko jego smaku. Dlatego czytelnicy rozsmakowani w kuchni tamtych stron powinny być przygotowani na przyjęcie i przetworzenie ogromu informacji. Jedynym minusem z tym związanym jest, wyraźnie zauważalna, tendencja do powtórzeń pewnych krótkich partii treści. Wydaje się, że autorka wielokrotnie przywołuje te same informacje, gdyż brakuje jej punktu zaczepienia dla dalszych rozważań, które jednak są bardzo ciekawe. Dlatego też uważam, ze akurat na to można przymknąć oko.

Na plus:
+ tematyka
+ przepisy
+ połączenie publikacji naukowej z książką kulinarną
+ ogromna liczba przypisów

Na minus:
- powtórzenia informacji w tekście

Ocena:  4/6

Autor: Susana Osorio-Mrożek
Tłumacz: -
Gatunek: naukowa/kulinarna
Cykl: -
Liczba stron: 400
Wydawnictwo: Universitas
Cena: 39,00 zł

Recenzja została opublikowana na portalu DUŻEKA.